Po deptaku w Suczawie przechadzali się dostojni bukowińcy w nieskazitelnie czystych regionalnych strojach, a w bocznej uliczce umorusane romskie dzieci biły się o kolbę kukurydzy. Na Litoralu (rumuńskie wybrzeże Morza Czarnego) powstawały kolejne kompleksy wypoczynkowe dla dostojników państwowych, w Bukareszcie z orientalnym przepychem goszczono chińską delegację, a połowica Geniusza Karpat kąpała się w bawolim mleku.
Jadąc wczesnym rankiem przez Nizinę Wołoską, utknęliśmy w korku - nie był to jednak sznur samochodów, ale furmanek, z których wiele nie miało nawet gumowych kół, a część ciągnęły muły lub osły. To wieśniacy z okręgu Vrancea zdążali na jarmark do Focsani z tym, co udało im się wyhodować w przydomowych ogródkach, uzbierać nocami na spółdzielczych polach, nielegalnie złowić w jeziorach albo własnoręcznie upleść, utkać czy wyrzeźbić.
Nie udało się nam ich wyprzedzić, więc skręciliśmy w wąską asfaltową dróżkę wijącą się wśród słonecznikowych i kukurydzianych plantacji. Niedługo potem drożyna wyprowadziła nas wprost na przedmieścia Focsani, które właśnie budziło się do życia w chłodnym sierpniowym poranku. Nie mieliśmy czasu na szukanie słynnego w regionie targowiska, więc spożywcze zakupy zrobiliśmy w dużym, uniwersalnym sklepie. Wczesna godzina sprawiła, że w sklepie nie było wielu klientów i mogliśmy po nim buszować do woli. A atrakcji było tam wiele. Przede wszystkim niesamowita ilość chińskich produktów: ryżowe brandy, torebki pełne intensywnie pachnących przypraw, całe półki waliz i plecaków, aparaty fotograficzne. Dłużej zatrzymaliśmy się przy stoisku z porcelaną. Okazało się, że pięknie zdobione fajansowe i porcelanowe wyroby z Chińskiej Republiki Ludowej kosztowały tam trzykrotnie taniej niż u nas! I tak dzięki szukaniu objazdu w okolicach Focsani, kupiliśmy m.in. serwis do herbaty, który dziś zdobi naszą kolekcję pamiątek z podróży. Goście, pijąc herbatę, mogą bez końca słuchać opowieści o najdziwniejszych okolicznościach robienia zakupów na turystycznych szlakach.