Jesteśmy w Cuzco, sercu inkaskiego imperium - w keczua qosqo znaczy pępek, środek, punkt odniesienia. Tutaj konkwistadorzy, zrabowawszy skarby i ująwszy lud w karby, zaczęli budować swoją potęgę. Dookoła wysokie góry - Andy. Na jednym ze wzniesień czuwa nad miastem biały posąg Chrystusa. Od historycznego centrum odchodzą szerokie ulice skupione wokół czterech arterii prowadzących w cztery strony świata państwa Inków. Poza nimi widać domy z ziemnych cegieł przylegające do zboczy. Niekiedy w czasie pory deszczowej obsuwają się lawiny błotne, zabierając ludzi i ich nędzny dobytek. W Cuzco królują metysi, którzy zapomnieli już o swoich indiańskich korzeniach, pamiętają za to o każdej kropli krwi po białych przodkach. Biali Peruwiańczycy zamieszkują swoje dzielnice, zaś Indianie tworzą odrębną społeczność, do której gringo nie ma dostępu. Indianin dla lokalnego białego to cholo , czyli wieśniak, ciemniak, ich zdaniem zdolny (co najwyżej) do przycinania trawników, do zarabiania pozowaniem do zdjęć w tradycyjnym stroju i z lamą na smyczy. Dla turystów zaś - etnograficzna ciekawostka.
Zbliża się Wielkanoc. Ludzie z gór ściągają do Cuzco, bo w Wielkim Tygodniu odbywają się tu najważniejsze uroczystości w okolicy (zresztą wiejskie kościoły otwierane są rzadko i na większe święta religijne Indianie zjeżdżają w doliny). To wielka mobilizacja dla całej okolicy. Na placach przekupki ustawiają stoły z zupami, pieczoną świnką morską, kurczakiem, omletami z pikantnym sosem z rocoto i orzeszków ziemnych i oczywiście ziemniakami. Ucztować można już za kilka soli. Pielgrzymi odwiedzają kościoły, przed którymi w Niedzielę Palmową wszyscy kupują przepiękne palmy wielkanocne. Na zaplecionych liściach palmowych, wśród gałązek eukaliptusa i ruty wiszą cztery krzyże. Na największym jest gipsowy Chrystus o wielkich dłoniach i stopach, z wyraźnie zaznaczonym żebrami i smutno spuszczoną głową. Trzy pozostałe, drewniane krzyże, to symbole dobrych życzeń i obfitości. Przykleja się na nich quinoa , czyli andyjską pszenicę, wielkie zęby białej kukurydzy choclo (żółta kukurydza, jak tu mówią, dobra jest na karmę dla kur), ryż, soczewicę, soję i czerwono-czarne nasionko szczęścia, podkówkę, żabę, obrazek z wizerunkiem Senora de Los Temblores - Pana od Trzęsienia Ziemi - oraz zwinięty banknot studolarowy Szczęściu trzeba pomagać i każdy moment jest ku temu odpowiedni.
W Wielki Poniedziałek odbywa się bardzo ważna uroczystość - procesja ku czci Senora de Los Temblores. Kiedy w styczniu 2005 r. zdecydowano po wielu naradach, że krzyż musi pojechać do renowacji, po mieście przeszedł dreszcz. Jak to, patron miasta ma je zostawić?! Żegnały go tłumy wiernych, a on niczym najważniejszy umarły jechał w otwartym karawanie, w asyście radnych. Ludzie płakali, rzucali kwiaty, modlili się, a za samochodem podążała procesja. Senor de Los Temblores opuszczał miasto po raz pierwszy od 355 lat.
Trzęsienie ziemi 31 marca 1650 r. spowodowało, że z rozkwitającego hiszpańskiego miasta pozostały jedynie inkaskie fundamenty. Tylko te misternie ociosane kamienie złożone w specjalny sposób, niczym puzzle, jako jedyne oparły się niszczącej sile przyrody. Kościół przypisał katastrofę grzechom i oddawaniu czci bałwanom i by uzyskać dla miasta rozgrzeszenie, wystawiono z katedry rzeźbę ukrzyżowanego Czarnego Chrystusa. Wśród wstrząsów uczestnicy procesji wznosili głośne błagania. I wszystko ustało. "To cud!" - wołali ludzie. Od tego czasu figurę nazywano Senor de Los Temblores lub Taitacha. Na pamiątkę cudownego ocalenia procesja odbywała się co roku 31 marca, później przeniesiono ją na Wielki Poniedziałek. W 1950 r., kiedy znowu zatrzęsła się ziemia, przez trzy dni figura stała przed katedrą na Plaza de Armas, a ludzie gorąco się modlili. I tym razem Senor de Los Temblores nie zawiódł.
Mieszkańcy Cuzco bali się Wielkiego Poniedziałku bez rzeźby. Bali się trzęsienia ziemi i próbowali przewidzieć jego datę. Na szczęście renowacja nie trwała zbyt długo i figura wróciła na czas do domu.
W Wielki Poniedziałek stęskniony patrona tłum gęstniał przed katedrą w oczekiwaniu na procesję. Ustawili się w szeregu żołnierze i policjanci, pracownicy magistratu, przedstawiciele różnych instytucji, zakonnicy, szefowie wiosek w tradycyjnych strojach. Wreszcie po godzinie 16 olbrzymi krzyż z odświętnie ubraną, naturalnej wielkości figurą Chrystusa wyłonił się z katedry na srebrnej podstawie. Cierpiąca twarz Chrystusa przykuwała uwagę.
Tragarze dostojnie zeszli ze schodów. Widać, że to dla wielkie wyróżnienie. Spłynęli w tłum, wolno ruszyła procesja. Kolorowe stroje kobiet mieszały się z podkoszulkami turystów. Dzieci biegały z kubeczkami czerwonej galaretki. Mężczyzna w czapce z daszkiem sprzedawał słodycze z drewnianej tacki Tyluż uczestników, ilu gapiów.
Najpierw procesja poszła w stronę kościoła św. Teresy, skąd wywodzą się tragarze, potem do la Merced i wróciła na Plaza de Armas, na schodach katedry żegnając Chrystusa. To wielkie święto, nie tylko religijne. To święto miasta.
W Wielki Czwartek w domach trwa wielka mobilizacja - trzeba przygotować doce platos , czyli 12 potraw. Skąd taka tradycja? - pytamy, myśląc o polskiej Wigilii. Niektórzy mówią, że to na pamiątkę ostatniej wieczerzy Chrystusa i dwunastu apostołów. Javier, nasz znajomy antropolog, twierdzi zaś, że to nowa tradycja miejska, i nie ma nic wspólnego z religią, ale raczej z obżarstwem panów hiszpańskich. Po odzyskaniu niepodległości Peruwiańczycy postanowili stworzyć swoją tradycję i tak powstało doce platos . W menu jest tamales , czyli kasza kukurydziana na słodko z rodzynkami i wanilią bądź na słono z oliwkami, cebulą i odrobiną kurczaka zawinięta w liście kukurydziane i gotowana na parze. Można je kupić na każdym rogu ulicy - przygotowywane o świcie sprzedawane są ze styropianowych pudełek. Następnie empanadas dulces , czyli słodkie pierożki, a do tego dania: lechon con hierba buena (wieprzowina z miętą), asado de res (pieczeń wołowa), lingua atomatada (język wołowy w sosie pomidorowym). Doce platos zjada się w gronie rodzinnym w wielkopiątkowe popołudnie. Smakuje tym bardziej, że od czwartkowego wieczoru trwa post. A noc katolicy spędzają w kościele na czuwaniu przy konającym Chrystusie. Z kolei w Wielki Piątek idą w procesji przed katedrę, składając hołd Świętemu Zmarłemu (jak nazywają Chrystusa) oraz Matce Bolesnej.
Dalsze przygotowania do Wielkiej Nocy nie są już tak kolorowe i emocjonalne jak wielkoponiedziałkowa procesja, na którą czeka się przez cały rok.
W Andach peruwiańskich trzeba byłoby osiąść, zapuścić korzenie, by w pełni zrozumieć ten fascynujący i złożony świat. Niewprawne oko turysty rejestruje zaledwie niewielki jego fragment. Indianin w poncho, lama, koka, inkaski mur, Machu Picchu... Krajobrazy zapierają dech, ale ludzie, potomkowie Inków i Hiszpanów, pozostają zagadką.