Podróże Marzeń: Peru

Wyprawa w Andy środkowe i dżunglę Chanchamayo pozwoliła nam odkryć prawdziwe oblicze Peru

Pociąg przetacza się przez Limę i jej dzielnice nędzy. Za oknami mizerne domki z blachy i adobe (suszone na słońcu cegły z gliny wymieszanej ze słomą), wszędzie sterczą druty i kable, pełno śmieci. Jedziemy przez pustynne, szerokie na 80 km wybrzeże Pacyfiku. To przedgórze Andów. W miarę jak pociąg pnie się mozolnie w górę, slumsy ustępują zieleni.

Wybudowana w XIX w. przez polskiego inżyniera Ernesta Malinowskiego kolej do dziś uważana jest za cud techniki. I to nie tylko ze względu na stację na przełęczy Ticlio, 4818 m n.p.m., uważaną za najwyżej położoną na świecie, do której prowadzi wykuty w skale tunel długi na 1200 m (w lipcu zostanie "zdetronizowana" przez najwyższy punkt chińskiej kolei łączącej Pekin z Lhasą - 5072 m n.p.m.). Pociąg jest w stanie pokonać barierę Andów odgradzających wybrzeże od Niziny Amazonki dzięki systemowi 66 tuneli, 58 mostów i wiaduktów oraz dziewięciu zygzaków, które pozwalają mu wspinać się stromo w górę.

***

Podróż z Limy do Huancayo trwa bite 12 godzin. Na początku wszyscy jedzą, śpiewają, odwiedzają się, przygrywa kapela. Im wyżej, tym bardziej rozrzedzone powietrze i mniejsza aktywność pasażerów. Pociąg zatrzymuje się wreszcie na przełęczy, na najwyższej stacji La Galera. Wychodzimy na zewnątrz. Entuzjazm i podniecenie - po raz pierwszy jesteśmy tak wysoko, prawie na 5 tys. metrów! - szybko ustępują przedziwnemu zmęczeniu. Ciała bezwładne i ociężałe, zawroty głowy i ogólna niemoc po dwóch krokach wspinaczki na niski nasyp sprawiają, że z ulgą wracamy do wagonu i opadamy na fotele.

W najwyższych partiach góry są majestatyczne i surowe. Stoki wokół nagie, brunatne, pozbawione roślinności. W oddali widać stada lam, czasem przemknie alpaka. Po drodze migają pastelowe bloki maleńkich osad górniczych (wydobywa się tu głównie złoto, srebro i miedź).

Wysiadamy w La Oroya (od tej stacji pociąg zaczyna zjeżdżać w dolinę Valle del Montero, do Huancayo), by udać się do Tarmy, 60 km na zachód. Mamy szczęście - na odjazd autobusu nie trzeba będzie długo czekać. Siadamy obok kierowcy i pomagamy przyciągnąć klientów. Im szybciej zbierze się komplet pasażerów, tym prędzej ruszymy. Autobus powoli przejeżdża przez zatłoczony targ. Wychylamy się przez okno i krzyczymy zachęcająco: - Tarma, Tarma! Ludzie uśmiechają się rozbawieni.

Andy środkowe to najbiedniejszy, odizolowany od reszty kraju region Peru. Zachowały się tu mało znane inkaskie i preinkaskie ruiny. Cudzoziemcy prawie tu nie zaglądają - tereny te leżą poza tzw. gringo trail , czyli trasą turystyczną od Limy przez Arequipę do Cusco i Machu Picchu, a stamtąd dalej do jeziora Titicaca. Dziewicze zakątki będziemy więc mieć wyłącznie dla siebie! Jak Lago Junin, dla którego tu przyjechaliśmy, zwane też "jeziorem królów" lub Chinchaycocha (w keczua "północne jezioro" - ponoć tak nazwali je Inkowie na cześć plemienia indiańskiego o tej samej nazwie, które niegdyś zamieszkiwało okolice). Leży na wysokim płaskowyżu, na 4125 m n.p.m. Dojechaliśmy tu z Tarmy dwiema taksówkami: jedna zawiozła nas do miasteczka Junin, a stamtąd druga do oddalonego o 24 km punktu widokowego (mirador ) nad samym brzegiem jeziora.

To jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie widzieliśmy w życiu: w tafli granatowej wody odbija się niebo, na brzegu rosną jaskrawozielone i żółte trawy, wokół ogromne, puste przestrzenie czesze wiatr, a na horyzoncie majaczą szczyty Andów. I żywej duszy dookoła. Wędrując żwirową drogą nad brzegiem Lago Junin (długie na 30 km i szerokie na 14, jest drugim co do wielkości - po Titicaca - jeziorem w Peru), mijamy tylko jedną indiańską rodzinę, która zbiera torf na opał. W dali pasą się lamy, alpaki i owce. Okolica to prawdziwy ptasi raj - ponoć żyje tu ich ponad milion. Flamingi o czerwonych kuprach, długonogie różowawe czaple, ogromne czarne kurki wodne, gęsi, z dziesięć odmian kaczek... Ornitologów z całego świata przyciąga endemiczna, nielatająca odmiana perkoza zagrożonego wyginięciem (żyje już tylko prawdopodobnie 250 sztuk). By chronić ptaki w 1974 r. powołano liczący 53 hektary park Reserva Nacional Junin.

***

Dobrze, że wzięliśmy czapki i rękawice - chłód nie przeszkadza nam w wędrówce. Po wielogodzinnym spacerze docieramy do sennej wioski Ondores. Chorągiewka z piwem Cusquena na murze chaty z adobe podpowiada nam, gdzie znajduje się comedor - miejsce, w którym można coś zjeść. W małej izdebce dwa stoły, klepisko i stary plakat na ścianie. Choć gospodyni, Indianka Quechua, słabo mówi po hiszpańsku, udaje nam się zamówić kurczaka z ryżem i smażonymi bananami. Zresztą wielkiego wyboru nie ma - jest jeszcze tylko cuy , świnka morska hodowana specjalnie dla mięsa.

Czekając na obiad, wystawiamy krzesła przed chatę, by wygrzać się w popołudniowym słońcu. Za chwilę pojawia się trójka dzieci. Wśród chichotów i nawoływań rozgrywamy mecz piłki nożnej na szerokiej, pustej drodze w środku wioski. Robi się późno, więc szybko jemy i ruszamy z powrotem. Łapiemy taxi colectivo (taksówka biorąca wielu pasażerów), która zawozi nas do miasteczka Junin, skąd już po zmroku autobusem wracamy do Tarmy.

Przez kilka dni zwiedzamy okolice. Tarma (3050 m n.p.m.), zwana "perłą Andów", to miasteczko białych domów o czerwonych dachówkach z przełomu XIX i XX w., znane głównie z produkcji kwiatów i z procesji wielkanocnych, podczas których z kwiatowych płatków układane są obrazy z indiańskimi motywami. Często przesiadujemy pod żółtą katedrą, uważaną za jeden z ładniejszych nowoczesnych kościołów w Peru, która dominuje nad Plaza de Armas (zbudował ją w 1965 r. ówczesny prezydent kraju Manuel Odr~a, który właśnie stąd pochodził) i przyglądamy się życiu tarmańczyków. Noce spędzamy na obserwowaniu gwiazd - zatrzymaliśmy się w Hostelu Central, na dachu którego znajduje się obserwatorium astronomiczne Afari, a naukowiec pasjonat José Pochui Jimenez jest gotów do białego rana rozprawiać o ciałach niebieskich.

***

Wreszcie pora ruszyć do La Merced. 10-tysięczne miasteczko jest bramą do regionu Selva Central, zwanego Chanchamayo. To położona najbliżej Limy (300 km) i najłatwiej dostępna dżungla w Nizinie Amazonki (dla porównania, do najbardziej znanego Iquitos, oddalonego aż o tysiąc kilometrów, można dotrzeć tylko łodzią lub samolotem). 70 km dzielące Tarmę od La Merced warto przejechać autobusem za dnia dla niesamowitych widoków - 2200 metrów zjazdu z wysokich gór wprost do dżungli. Kręta droga opada stromo, wprost w ocean zieleni. Robi się coraz bardziej gorąco i wilgotno. Gdy wysiadamy, ubrania kleją się do ciała.

Miasteczko ma mnóstwo uroku. Miło jest pójść na spacer schodami, które prowadzą od południowego krańca jego głównej ulicy, Avenida 2 de Mayo, do punktu widokowego La Gran Cruz - wartka rzeka Tulumayo (dopływ Perené, która wpada do Amazonki) wije się wśród tropikalnych zarośli.

Postanawiamy zejść do rzeki, by trochę się ochłodzić. Dróżka, którą wskazuje nam miejscowy Indianin, prowadzi obok gajów pomarańczowych (gałązki uginają się pod ciężarem owoców). Nad brzegiem grupka gołych urwisów urządza sobie zawody w spływie na oponach. Ośmioletni Pablo zagaduje do nas co chwila, a w końcu zaprasza do swojego domu. Z dumą oprowadza nas po gospodarstwie: - Tu rośnie bananowiec, a tam pływają kaczki - pokazuje. Po chwili wędrujemy zielonym tunelem przez pole juki...

***

Największą atrakcją okolic La Merced są wodospady, ale niełatwo do nich dotrzeć - nikt nic wie, a mapy regionu są nie do zdobycia. Po długim czekaniu w upale na autobus postanawiamy dołączyć do wyprawy z biurem turystycznym (zbijamy cenę z 35 na 15 soli).

Na początek odwiedzamy wioskę Indian Ashanika. Pampa Michi to kilka chat krytych liśćmi bananowca, zakurzona, pomarańczowa droga i chmara dzieciaków w brązowych płóciennych tunikach, spod których wystają zwykłe podkoszulki. Wita nas wódz Ashanika - ma pomalowaną na czerwono twarz, a w ręce łuk. Jego żona intonuje plemienną pieśń, potrząsając rytmicznie palo de lluvia - wydrążonym kawałkiem drewna (z nasionkami lub kamykami w środku), który służy do zaklinania deszczu. Dzieci biorą nas za ręce i zapraszają do tańca na głównym placu. Po rytualnym przytupywaniu i podskokach przy dźwiękach fletu czas na handel. Dzieci sprzedają bransoletki z nasionek, naszyjniki z kamyczków i koszyki z trawy. Bez zakupu się nie obejdzie!

Wreszcie jedziemy oglądać wodospady. Zaczynamy od Velo de la Novia (Welon Panny Młodej) nieopodal mostu na rzece Yurinaki. Hucząca, studwudziestometrowa kaskada przyprawia o zawrót głowy. Kawałek dalej - trójspadowy wodospad Bayos. Podzieloną trzema progami rzekę zewsząd otacza bujna roślinność. Zanurzamy się w chłodnej wodzie na drugim stopniu wodospadu. Przelatują nad nami dwie papugi o niebieskich łebkach, skrzecząc wniebogłosy, a w krzakach śpiewa jakiś egzotyczny ptak. Jest parno, oddychamy z trudem.

Obiad jemy w miejscowości Pichanaki, w knajpce nad brzegiem Perené (kilka stolików pod drzewami). Na naszych oczach koliber spija nektar - prawie cały chowa się w dużym kielichu czerwonego kwiatu. Grupka chłopców jeździ w kółko na rowerach. Jeden z nich ma na ramieniu dzikiego mishahso - zwierzątko (ponoć pod ochroną) mordką przypominające małpkę, a łapkami szopa. W drodze powrotnej do La Merced mijamy przydrożną restaurację. U wejścia wiszą głową w dół dwa wypchane krokodyle...

Nazajutrz czeka nas Catarata El Tirol, uchodzący za najciekawszy wodospad w okolicy. Tym razem wyprawa na własną rękę idzie sprawniej. Autobus wiezie nas do sąsiedniego San Ramón (11 km). Koło sadzawki pełnej niebieskofioletowych lilii wodnych jemy drugie śniadanie. Na głównym placu łapiemy mototaxi - jedziemy aż do ścieżki prowadzącej wzdłuż rzeki El Tirol do wodospadu. Jest naprawdę imponujący, choć trudno go podziwiać, bo skrywa się w wąskiej studni. Żeby zobaczyć go w całej okazałości, podchodzimy tak blisko, że rozproszone drobinki wody momentalnie moczą nam ubrania. Trochę zmarznięci, bo miejsce pogrążone jest w cieniu, wycofujemy się na polankę i suszymy na słońcu.

Nasz taksówkarz Winston zaofiarował się być również przewodnikiem, razem wyruszamy więc odkrywać kolejną kaskadę obok wioski Tirol (kilka chatek na krzyż). Wąska ścieżynka przebija się przez gęstwinę kwiatów i drzew mandarynkowych, których słodkie owoce są na wyciągnięcie ręki. Wokół krążą stada motyli. Niektóre olbrzymie, w fosforyzującym niebieskim kolorze; inne mniejsze, czerwono-czarne, siadają w grupkach na skałach; jeszcze inne, żółte i zielone, lądują na błocie. Do wodospadu nie docieramy, bo robi się późno. Zawracamy w miejscu, w którym kolejny potok przecina drogę. Zjeżdżamy do miasteczka rozklekotaną motorynką Winstona. Odzywają się cykady (a może jakieś inne, skrzeczące stwory). Powietrze wypełnia zapach ziemi i kwiatów. Noc nad dżunglą zapada nagle.

Co, gdzie i jak

Pociąg nie kursuje regularnie, informacja na dworcu Desamparados, tel. (0051-1) 361 28 28. Lima - Huancayo: 30 dol. w jedną stronę, do La Oroya 25 dol. w obie strony, 15 w jedną

Nocleg w Tarmie - ok. 15 soli od osoby za pokój ze wspólną łazienką

Wyprawa do Lago Junin taksówką (cena zależy od umiejętności targowania się, ale nie więcej niż 10 soli od osoby) lub autobusem z Tarmy do Junin, tam taxi colectivo do oddalonego o 24 km La Gran Cruz (7 soli od osoby)

Autobus Tarma - La Merced: 15 soli; mototaxi San Ramón - El Tirol da się wytargować za 3 sole

1 dol. = 3,28 soli

Środkowe Peru w sieci

http://www.peru.info/peru - oficjalna strona turystyczna Peru

http://www.go2peru.com/spa/tarma_travel_guide.htm - wszystko o Tarmie

http://peru.gotolatin.com/spa/Attr/Attractions.asp - regiony Peru

http://www.selvacentral.com - Chanchamayo

http://www.perubirdingroutes.com/birds.asp - ptaki

http://travel.peru.com/travel/spanish/trip_planner/transport/index_train.asp- rezerwacja pociągu Lima - Huancayo

Więcej o: