Podróże Marzeń: Chiny

Na tarasie widokowym wykonujemy jedną z form tai-chi. Dziesiątki głów obracają się w naszą stronę, turyści krzyczą: ?Kung-fu!?

Ćwiczę tai-chi pod okiem instruktorów ze Szkoły Nan Bei, którą stworzył chiński mistrz i nauczyciel Zhang Feng Jun. Taijiquan (tai-chi) to z jednej strony sztuka medytacji, z drugiej - sztuka walki. Ważne jest uruchomienie energii witalnej chi płynącej z odpowiednio ułożonego i rozluźnionego ciała. Tai-chi można uprawiać w każdym wieku, ponieważ nie wymaga nadzwyczajnej siły ani wytrzymałości fizycznej. W ubiegłym roku Szkoła Nan Bei zorganizowała trzytygodniową wyprawę do Chin z mistrzem Zhangiem. Zgłosili się uczniowie z różnych klubów warszawskich, a także osoby niezrzeszone. Oto garść moich wrażeń.

***

Zaczynamy w Szanghaju. Na ulicach setki rowerów, wśród architektury XXI wieku. Downtown to piękne ogrody Yu z sadzawkami, grotami i malowniczą zielenią. Bazar pełen jest pamiątek i... turystów. Próbujemy smacznych rajskich jabłuszek pieczonych jak szaszłyki. Następnego dnia na Bundzie, w kolonialnej dzielnicy dawnego Szanghaju wzdłuż rzeki Huangpu, otaczają nas natrętni handlarze - najczęściej proponują "original rolex", czasem z twarzą przewodniczącego Mao! W Świątyni Nefrytowego Buddy można stracić poczucie czasu, podziwiając wspaniałe postacie bogów. Największe wrażenie zrobił na mnie posąg leżącego świętego: podpiera ręką głowę i spokojnie przypatruje się zwiedzającym. Wieczorem rejs łodzią po nabrzeżu. Z obu stron widać budynki oświetlone wszystkimi kolorami tęczy, wygląda to jak plan filmowy lub specjalny pokaz "Światło i dźwięk".

Po Szanghaju czeka Zhouzhuang - miasto na wodzie pocięte kanałami, istnieje od 900 lat. Przechodzimy przez malownicze mostki spinające wąskie uliczki. Oprócz domów z zachowanym oryginalnym wyposażeniem są tu dziesiątki małych i większych sklepików, w których można kupić ręcznie malowane szkło, przyrządy do kaligrafii, ubrania z jedwabiu, kapcie.

Następny przystanek to Hangzhou. Wieczorem pierwszy raz korzystamy z foot massage (masaż stóp, 80-100 juanów), który może trwać nawet 1,5 godziny. Seans obejmuje kąpiel nóg w ziołach, masaż stóp z akupresurą, masaż karku, pleców, a niekiedy uszu.

Nad Jezioro Zachodnie Chińczycy przyjeżdżają na odpoczynek i w podróż poślubną. To rozległy teren z przepięknie utrzymaną roślinnością, pagodami, altanami i mostkami, w stawach pływają czerwone ryby. Na plantacji herbaty możemy zerwać najcenniejsze listki z czubka krzewu herbacianego oraz wysłuchać wykładu na temat walorów zielonej herbaty i zasad jej parzenia (zalewa się tylko kilka listków, potem kilkakrotnie przelewa wodą). Popularne naczynie do herbaty to przezroczysty dzbanek z małym siteczkiem, który Chińczycy wszędzie noszą ze sobą.

Nazajutrz oglądamy świątynię Lingyin z IV w. n.e. Piękny, 20-metrowy posag Buddy Sakyamuni z drzewa kamforowego przedstawia uśmiechniętego pucołowatego mężczyznę siedzącego w pozycji lotosu. Budda Maitreya (Przyszłości) to również siedzący, pogodny człowiek z pokaźnym brzuszkiem. Tylko posągi Strażników Stron Świata mogą budzić przerażenie. Wieczór spędzamy w Huangshan, mieście położonym nieopodal górskiego masywu o tej samej nazwie. W jego starej części, w domach stylizowanych na pagody można kupić ceramikę, przyprawy, herbatę, ręcznie malowane wachlarze, akcesoria do kaligrafii (papier i pędzelki) oraz pieczątki z wyrytym na miejscu imieniem lub symbolem chińskim (pieczątki ok. 45 juanów, tusz 5, pudełko 5).

Kolejny dzień spędzamy w Górach Żółtych (ok. 1800 m n.p.m.). Wjeżdżamy kolejką i wędrujemy od jednego szczytu do drugiego po betonowych schodach. Na zmęczonych lub chorych czekają lektyki. Nie można zejść ze szlaku, a porządku pilnują stojący co kilkaset metrów policjanci. Na tarasie widokowym wykonujemy jedną z form tai-chi. Dziesiątki głów obracają się w naszą stronę, turyści krzyczą: "Kung-fu!". Po kilkugodzinnej wędrówce dochodzimy do uroczego miasteczku u podnóża gór. Na ulicach starsze kobiety sprzedają herbatę. W rzeczce, która płynie środkiem miasta, dwie młode dziewczyny piorą ubrania za pomocą kijanki.

***

Jedziemy ok. 800 km nad rzekę Jangcy, by obejrzeć słynną Tamę Gezhou. Końcowy odcinek drogi prowadzi przez góry. Oglądamy piękne przełomy rzeki. Tama jest gigantyczna - zaopatruje w energię dwie trzecie Chin, ma dwadzieścia parę przepustów. Z tarasu widokowego widzimy rozległość budowy i panoramę gór. Teren jest pilnie strzeżony, nie wolno wysiadać z autokaru.

Następny etap to Góry Wudangshan w prowincji Hubei. Wudang - teren zamknięty i strzeżony - wita nas bramą z zaporami. Policjanci dokładnie sprawdzają autokar. Przez półtora dnia mamy asystę - z przodu i z tyłu jadą za nami dwa citroeny. Po kilkunastu kilometrach krętymi górskimi drogami dojeżdżamy do Akademii Kung-fu. Istnieje od 1989 r. i przyjmuje uczniów z całego świata (miesiąc nauki 900 dol., jeśli ktoś przyjedzie na rok, płaci 650 dol. miesięcznie). Klasztor Wudang z okresu dynastii Ming powstał w XII w., rozbudowano go w XV w. Przed nami odsłaniają się kolejne części drewnianej tarasowej zabudowy. Typowe dla świątyń buddyjskich wysokie progi są po to, by złe moce nie mogły dostać się do wnętrza, znaczą też, że pomieszczenie jest przeznaczone dla lepiej urodzonych. Na placu u podnóża klasztoru uczniowie prezentują swoje umiejętności w sztuce walki, występują również nasi instruktorzy. Potem obie grupy wspólnie ćwiczą, czemu przyglądają się nieliczni turyści. W klasztorze obserwuję modlące się przy monotonnej muzyce mniszki ubrane w granatowe narzutki, białe onuce, czarne pantofle. Są tak skoncentrowane, że robienie zdjęć, przyciszone rozmowy, jazgot przewodników (używają ręcznych mikrofonów wzmacniających głos) nie przeszkadza im w religijnym skupieniu. Nocujemy w niedużym, ślicznie położonym hoteliku. Z okna widać zielone góry z ostrymi szczytami, wieczorem słychać cykady.

Następnego dnia kolejne świątynie. Pełne są miejsc (fontanny, posagi, drzewa, studnie), w których odwiedzający zostawiają na szczęście monety i drobne banknoty. Jedna ze świątyń ma korytarze wewnętrzne w kształcie węża, a słynna Golden Temple znajduje się na wysokości prawie 1600 m. Na szczyt wjeżdża się dwuosobową kolejką linową, w tle zielone Góry Wudang.

***

Po nocnej podróży pociągiem dojeżdżamy do Xi'an, dawnej stolicy dynastii Tangów (VII-X w. n.e.), dzisiejszej stolicy prowincji Shaanxi. To piękne, nowoczesne miasto z elementami tradycyjnej architektury. Duże budynki kształtem przypominają stare pagody, dachówki mają kształt rybiego ogona (to też znak szczęścia). Szerokie ulice oświetlają stylizowane lampiony. Xi-an otacza 14-kilometrowy pierścień murów miejskich. Oglądamy Wielką Pagodę Dzikiej Gęsi przypominającą kwadratowy tort z kilku warstw o zwężającym się przekroju. Posągów Buddy pilnują tzw. lohanowie, czyli ludzie, którzy osiągnąwszy doskonałość, zbliżyli się do bogów. Bardzo ciekawe jest Muzeum Historyczne Shaanxi z ekspozycją poświęconą ceramice, dawnym ubiorom, rysunkom na murze, kaligrafii. Plac koło Wieży Dzwonu wypełniają turyści i sprzedawcy latawców. Na cieniutkich, kilkusetmetrowych żyłkach umieszcza się kilkadziesiąt papierowych latawców (rysunki smoka, żurawia) - podmuchy wiatru unoszą je w powietrze. Boczne ulice wypełniają sklepiki, gdzie można kupić wycinanki, figurki z teatru cieni, pędzelki i tusze do kaligrafii.

W pobliżu miasta na rozległym terenie, z fantastycznie wypielęgnowaną roślinnością, leżą gorące źródła Huaqing, miejsce wypoczynku cesarzy i ich konkubin. Woda o temperaturze ok. 43 st. C ma właściwości lecznicze.

Jedziemy obejrzeć słynną Armię Terakotową (ok. 30 km od Xi'an). Na terenie wykopalisk oglądamy krótki film o jej powstaniu, ukryciu, zniszczeniu przez najeźdźców i przypadkowym (podczas kopania studni) odkryciu w 1974 r. Z około 6 tys. figur żołnierzy najróżniejszych formacji prawie tysiąc znajduje się w ogromnej odkrywce. Stanowiska przykryte są dachem, mają rozmiar boisk sportowych. Większość figur czeka na odkopanie i rekonstrukcję. Oszałamiający widok: w głębokich rowach stoją rzędami żołnierze sprzed dwóch tysięcy lat, którzy mieli trzymać straż przy pierwszym cesarzu Chin Qui Shin Huangu (259-210 p.n.e.) po jego śmierci. Są naturalnej wielkości, każda twarz jest inna, oryginalnie byli też pomalowani. Robotnicy po wykonaniu ok. 100 figur byli uśmiercani, całe przedsięwzięcie utrzymywano w ścisłym sekrecie.

***

Z Xi-an jedziemy pociągiem do Luoyang. Tam zwiedzamy Świątynię Białego Konia z I w., pierwszą świątynię buddyjską w Chinach. Jest późne popołudnie, niewielu ludzi. W tle przesuwają się sylwetki mnichów buddyjskich w pomarańczowych szatach. Mgiełka tworzy tajemniczy klimat, potęgując kontemplacyjną atmosferę świątyni.

Shaolin ma w nazwie góry i las, które są naturalną oprawą klasztoru. Wizytę rozpoczynamy od manufaktury produkującej narzędzia używane w niektórych formach tai-chi: miecze, szpady, halabardy, wachlarze. Potem udajemy się do głównej świątyni Shaolin odtworzonej w latach 80. Niezwykłym miejscem jest Pagoda Forest, czyli Las Pagód. Jest to cmentarz mnichów, a grobowce to małe pagody o różnej wysokości. Im wyższa, tym bardziej zmarły był zasłużony dla społeczności. W publicznych grobowcach chowano więcej zmarłych, w prywatnych tylko jedną osobę i zamurowywano wejście (ciała mnichów palono na specjalnych stołach, a prochy umieszczano w grobowcu).

Na rozległych placach grupy młodzieży ćwiczą pod okiem instruktorów. Shaolin to obecnie wielka akademia ucząca sztuk walki. W czasie 50-minutowego występu profesjonalnej grupy Shaolin oglądamy układy choreograficzne w wykonaniu młodych ludzi w pomarańczowych strojach - jedno ramię odsłonięte, na stopach czarne obuwie, nogi do kolan owinięte wstążkami. Ozdobą grupy jest siedmioletni chłopiec!

Groty Longmen to świadectwo pracy dawnych rzeźbiarzy buddyjskich. Dziesiątki pieczar i skalnych jaskiń są wypełnione wyrytymi w kamieniu sylwetkami Buddy, jest ich ok. 100 tys. Od ogromnych na dwa-trzy piętra do miniaturowych wielkości połowy palca. Niestety, wiele płaskorzeźb zniszczono lub rozkradziono.

***

I wreszcie ostatni etap naszej podróży - Pekin. Zwiedzanie miasta rozpoczynamy od Pałacu Letniego cesarzowej Cixi (panowała w II połowie XIX w.), która tak zachwyciła się Jeziorem Zachodnim, że postanowiła stworzyć w Pekinie jego replikę. Potrzebna była letnia rezydencja, jak również miejsce pobytu dla konkubin cesarskich (do 1300 kobiet!). Wykopano sztuczny zbiornik wodny - jezioro Kunming, postawiono pagody. Przejażdżka łodzią pozwala obejrzeć cały teren od strony wody. Przechodzimy też 700-metrowy korytarz łączący Marmurową Łódź z Pałacem Szczęścia. Korytarz jest niezwykłej urody, to coś w rodzaju wydłużonej (700 m!) altany. Na drewnianych ściankach namalowano piękne rodzajowe sceny i pejzaże ilustrujące chińskie legendy. Zespół złożony z czterech starszych panów gra na tradycyjnych instrumentach, każdy chętny może dostać mikrofon i zaśpiewać piosenkę. Stoję naprzeciw niskiej, korpulentnej Chinki, która interpretuje tekst z aktorską biegłością. Tuż obok na ławce ćwiczy chyba dawny akrobata: przekłada kij i nogi równocześnie na drugą stronę ciała, tak jakby nie miał stawów biodrowych. Nie zwraca uwagi na otoczenie. Trochę dalej kilkanaście osób pokazuje formę tai-chi z wachlarzem.

Podobnie jest w parku Tiantan. Nieprawdopodobne wrażenie robi rozmaitość grup, do których można się przyłączyć. Oglądamy ćwiczących tai-chi z mieczem, tai-chi z wachlarzem, tańczących tango i rocka czy grających w kometkę. Gromadka ludzi przycupnęła na krzesełkach i w skupieniu słucha tego, co mówi do nich starsza kobieta. Okazuje się, że to rodzaj poradnictwa publicznego - lektorka mówi, jak żyć, jak dawać sobie radę z trudnościami. Park Tiantan to również Świątynia Nieba, czyli pawilony rozrzucone wzdłuż linii południka. Zaglądamy do Pawilonu Cesarskiego Sklepienia Niebiańskiego - okrągłej budowli otoczonej murem o niezwykłych właściwościach akustycznych. Jeśli mówimy do muru z jednej strony, usłyszy nas osoba stojąca po przeciwnej stronie wewnętrznego koła.

Z Zakazanego Miasta można zwiedzać tylko fragment. Przy wejściu do dawnej rezydencji cesarzy otoczonej murami wita nas portret Mao na Wielkiej Bramie Niebiańskiego Spokoju. Przesuwamy się środkową pochylnią - tędy noszono lektykę cesarza. Boczne budowle są w konserwacji. Jest tu podobno 999 budynków (9 to liczba szczęśliwa, dlatego niektóre schody mają po 9 stopni). Zaglądamy do kolejnych pawilonów w części oficjalnej, gdzie cesarz egzaminował urzędników państwowych (Pałac Trwałej Harmonii) i części wewnętrznej, gdzie toczyło się życie prywatne. Cesarza strzegło 3 tys. strażników, ponieważ obawiał się skrytobójcy. Stąd też na wewnętrznych dziedzińcach nie ma zieleni. Wielkie figury żółwi i feniksów przyglądają się ludziom wędrującym centralnym szlakiem.

Hutongi, czyli stare uliczki Pekinu zwiedzamy rikszami (ok. dwugodzinny kurs z postojem na obiad - 150 juanów, z czego rikszarz dostaje 8). Wąskie, splątane uliczki, parterowe domy z wewnętrznymi małymi podwórkami...

Ostatni punkt programu - mur chiński, który rozciąga się na długości ponad 6 tys. km. Jego głównym budowniczym był cesarz Qin Shin (ten, który stworzył Armię Terakotową, Chińczycy nazywają go Qin Shihuang). Jedziemy autokarem do Badaling, niedaleko Pekinu, gdzie udostępniono turystom fragmenty odrestaurowanego muru. Za niewielką opłatą można kupić certyfikat ze zdjęciem potwierdzający wizytę. Podejścia są w niektórych miejscach bardzo strome. Mur szokuje rozmiarami, przemierzają go w obydwie strony tłumy turystów. Dochodzimy do ostatniej ściany, za którą widać zniszczone, niedostępne dla pieszych fragmenty kamiennych umocnień. A w tle zamglone góry...

Grzecznie, ale stanowczo

Zwyczaje

Chińczycy są grzeczni, ale stanowczy w sytuacjach urzędowych. W bardzo zasadniczy sposób egzekwują odpowiednie zachowania. Nie należy unosić się ani żartować. Niestety, w wielu miejscach turystycznych zawodzi codzienna uprzejmość. Jeśli przepuszczę jedną osobę do wyjścia, za nią pojawi się 30 następnych. Tam, gdzie jest tłok, należy pilnować swoich racji i zapomnieć o grzeczności.

Jedzenie

W ulicznych barach - porcja pierożków (można się najeść) 6 juanów, piwo 7 (pyszne, delikatne, lekkie, ale o wyraźnym smaku). Wina nie polecam, przypomina słodki sok owocowy. Wódka bardzo dobra, mocna (56 proc.), szlachetna w smaku. Lody bywają oryginalne, np. kukurydziane lub groszkowe. Bardzo smaczne są herbatniki, wafelki, różnego rodzaju owoce kandyzowane lub suszone (papaja, słodkie ziemniaki, kiwi). Jedliśmy pałeczkami. Jedzenie może spadać na stół - poplamiony obrus to znak, że smakowało.

Komunikacja

Bezwzględne pierwszeństwo na ulicy i na drodze mają samochody, rowerzyści i piesi są dla nich tylko przeszkodą. Pieszy musi przemknąć przez drogę. Kierowcy jeżdżą z fantazją, np. zawracają z prawego pasa, nagle zmieniają kierunek, nie używają kierunkowskazów. Za to ciągle naciskają klaksony. Ale przez trzy tygodnie widzieliśmy dwie (!) stłuczki.

Taksówki w każdym mieście mają jeden kolor. Nie ma postojów, wystarczy machnąć ręką i od razu coś się znajdzie. Taksówkarze najczęściej nie znają angielskiego, chcąc wrócić do hotelu, najlepiej pokazać wizytówkę (dostaniemy w recepcji), klucz z jego nazwą lub... opakowanie po jednorazowych grzebieniach czy mydełkach z hotelowej łazienki. Niezbyt daleki kurs - ok. 15 juanów.

Pociągi bywają różne. Podróżowaliśmy bardzo wygodnym sypialnym do Pekinu: cztery łóżka, pluszowe obicia, jednorazowe kapcie, termos z wrzątkiem, herbatą, radio, nocne lampki. Inny wariant: sześć prycz, szara pościel, światło gaśnie o 21.30.

Zakupy

Byliśmy bardzo często (i skutecznie) namawiani do wydawania pieniędzy. Pokazano nam proces produkowania jedwabiu oraz wyroby z jedwabiu. Na plantacji herbaty najpierw wysłuchaliśmy wykładu o gatunkach i sposobach parzenia, potem - zakupy. Na pokazie chińskiego masażu stóp oferowano lekarstwa na oparzenia lub bóle reumatyczne i kosmetyki ziołowe. W muzeum Yichang proponowano nam muzealne przedmioty z certyfikatami. W muzeum miasta Xi-an po wykładzie na temat kaligrafii i ręcznego malowania na papierze mogliśmy kupić prace współczesnych artystów. Manufaktura produkująca figurki Armii Terakotowej to również wielki sklep z pamiątkami. W sklepie z perłami pokazywano nam, jak hoduje się perły i jak otwiera się perłopławy, a następnie zapraszano do oszałamiających stoisk z nieprzebraną ilością pereł. Po wykładzie w Centrum Medycyny Chińskiej mogliśmy skorzystać z konsultacji miejscowych lekarzy chińskich i - w zależności od diagnozy - kupić zestawy tradycyjnych leków chińskich.

We wszystkich miejscach turystycznych drobni handlarze proponują lokalne pamiątki, t-shirty, chustki jedwabne, zestawy pocztówek, albumy.

Pieniądze

Najlepiej mieć dolary amerykańskie, można je wymienić w kantorach i w Bank of China na juany - 1 dol. = ok. 8 juanów. Kartą można płacić zwykle tylko w droższych albo sieciowych sklepach, bankomaty ma tylko Bank of China. Dlatego lepiej mieć gotówkę. Juany, których nie wydamy w Chinach, na podstawie kwitu możemy ponownie wymienić na dolary, np. na lotnisku w Pekinie.

W sieci

http://www.chinapage.com/china.html

http://www.lonelyplanet.com/worldguide/destinations/asia/china

http://english.china.com

http://www.china.org.cn/english

Więcej o: