Moje wrażenia z Marrakeszu, tak jak życie tego miasta, koncentrują się wokół Djemaa el Fna - placu Straceńców. Nie sposób go ominąć - jak magnes ściąga wszystkich, którzy znaleźli się w promieniu co najmniej kilkuset kilometrów. Malijczycy z Timbuktu, saharyjscy Berberowie, miejscowi i przyjezdni Arabowie, innowiercy z odległych kontynentów. Na Djemaa el Fna skupia się wszystko to, co przywodzi na myśl Orient. Ale ponieważ prawdziwy spektakl zaczyna się tu dopiero wieczorem, kiedy nieco zelżeje 40-, a nierzadko i 50-stopniowy upał, przejdźmy się tymczasem po medinie.
W plątaninie wąskich uliczek starego miasta kryje się największy suk (targ) Maroka. Królują drogie pamiątki: dywany, wyroby ze skóry, turbany i broń, ale znajdą się też ładne drobiazgi, jak srebrne czajniczki, gliniane naczynia czy amulety. Są oczywiście korzenie, zioła, herbata, warzywa, mięsa, orzechy, daktyle, figi i inne bakalie. Jak to na południu bywa, handel nie jest zwykłą wymianą towaru na pieniądz, lecz skrupulatnie wyreżyserowaną ceremonią, z której zasadami warto się zapoznać przed zrobieniem zakupów. Przede wszystkim pamiętajmy, że towar obejrzany uważa się za kupiony. Warto więc zatrzymywać się i oglądać tylko to, co naprawdę nas interesuje. Poza tym należy się targować - podana cena jest zawsze zawyżona, i to najczęściej wielokrotnie. Trzeba więc zaproponować na początek najwyżej jedną piątą kwoty, jaką jesteśmy gotowi zapłacić. I jeszcze jedna ważna zasada - uśmiech. Sprzedawca zwykle go odwzajemni i nie tylko będzie bardziej skory, żeby obniżyć cenę, ale też, aby dobijać targu wewnątrz straganu przy słodkiej herbacie z liśćmi mięty, która fantastycznie gasi pragnienie.
W pobliżu suku znajduje się meczet i dawna medresa, a obecnie muzeum Ben Jusuf (czynne w godz. 9-18, bilet 20 dirhamów). Szczególne wrażenie robi jej siedem dziedzińców, których ściany ozdobione są mozaiką, arabeskowymi surami (wersetami) Koranu, a całości dopełniają stiukowe i cedrowe zdobienia. Ta jedna z piękniejszych budowli Marrakeszu powstała w XVI w. i aż do 1960 r. była największą szkołą koraniczną Maghrebu.Trudno w to uwierzyć, zaglądając do środka - w małych salkach nauki pobierało jednocześnie 900 uczniów.
Historia miasta sięga początków XI w., kiedy dotarł tu ze swoimi wojskami Abu Bakr, głowa berberyjskiego rodu Almorawidów. Mała oaza szybko rozrosła się w stolicę imperium sięgającego od Senegalu po rzekę Ebro w Hiszpanii. Marrakesz zamknięty został wówczas wewnątrz 12-kilometrowego muru i otoczony rozległymi gajami palmowymi. Legenda głosi, że drzewa wyrosły z pestek daktyli, którymi żywili się żołnierze podczas licznych oblężeń. Miasto faktycznie padło w XII stuleciu pod naporem Almohada Abd el Mumina. Almohadzi zniszczyli andaluzyjskie pałace i postawili nowe budowle, m.in. okazałą kazbę (fortecę) i olbrzymi meczet Kutubija.
Nazwa meczetu pochodzi od - funkcjonującego już wtedy! - pobliskiego bazaru księgarskiego. We wnętrzu (17 naw, ponad 7 tys. m kw. powierzchni) mieści się 25 tys. wiernych (niestety, chrześcijanie nie mogą wejść do środka). Równie wyjątkowy jest niemal 70-metrowy, kwadratowy minaret skrywający ponoć sześć dużych sal. O wspaniałości pierwotnych zdobień świadczą zachowane kasetony. Podobno budowa meczetu pochłonęła tak wiele ofiar, że cały Marrakesz przybrał kolor krwi. W tym zaczarowanym miejscu trudno odróżnić prawdę od bajki, choć mury domów mają wszędzie taki sam czerwony kolor.
Po przeniesieniu stolicy plemion berberyjskich do Fezu w XIII w. miasto wyludniło się i straciło na znaczeniu. Świetność przywrócili mu dopiero arabscy Saadyci, którzy podbili je trzy wieki później. Do najwspanialszych budowli, jakie po sobie pozostawili, należą grobowce. Zarośnięte i zasłonięte wysokim murem zostały na nowo odkryte dopiero w 1907 r. Dziś można podziwiać dwa pawilony, w tym szczególnie piękną Salę Dwunastu Kolumn z grobowcem wielkiego sułtana Ahmeda el Mansura. Mulaj Ismail, szalony sułtan z rodu Alawitów, choć uszanował groby poprzedników, nie miał litości dla ich siedzib. Taki los spotkał m.in. pałac el Badi zbudowany na rozkaz Mansura. Z olbrzymiego kompleksu wzniesionego za łupy zdobyte w Timbuktu pozostały jedynie mury i ruiny pawilonów. Atrakcją są gaje mandarynkowe i kazamaty zachęcające do wejścia chłodnym wnętrzem. El Badi (godz. 8.30-11.45 i 14.30-17.45, 10 dirhamów) strzegą bociany, które całą kolonią obsiadają grube mury.
Od nieznośnego upału można też odetchnąć w licznych ogrodach. Wśród turystów najpopularniejsze są ogrody Menara, na zachód od meczetu Kutubija. Pośród gajów stoi zgrabny XIX-wieczny pawilon, którego sylwetka odbija się w tafli wody. Z kolei w dzielnicy Ville Nouvelle odnajdziemy ciekawy park Majorelle. Tutaj dominują kaktusy i wysokie bambusy skrywające niebieską willę muzeum sztuki islamskiej (godz. 8-12 i 14-17, w lecie 8-12 i 15-19, 20 dirhamów). Obecnie Majorelle jest własnością Yves Saint-Laurenta.
Spacerując po medinie, nie należy przejmować się nazwami i kierunkami. Najlepiej zgubić się w gąszczu zaułków, placyków, krętych uliczek i schodów, zajrzeć do jednej z licznych garbarni (zwiedza się je z przytkniętymi do nosa gałązkami mięty, która zabija przykry zapach garbnika), zamówić sobie tatuaż z henny (zmywa się po miesiącu), nabrać sił w łaźni (najbliżej Djemaa el Fna jest Dar el Basha - 20, rue Fatami Zora - godz. 4-12 oraz 19-24 mężczyźni, 12-19 kobiety). Skoro tylko czerwone barwy zaczną nabierać szczególnej głębi, to znak, że zbliża się zachód słońca. A jeśli tak, to wracajmy na Djemaa el Fna.
Plac, i tak zatłoczony w ciągu dnia, teraz zamienia się w kłębowisko ludzi i zwierząt. Można tu spędzić całą noc, ani przez chwilę się nie nudząc. Moją uwagę z początku przyciąga zaklinacz węży. Kobra, która podobno nie słyszy muzyki, tańczy jednak w takt melodii fletu. Nie wiem, kto jest bardziej zahipnotyzowany - ona czy tłum gapiów. Na twarzach widzę zrozumiały respekt, ja też trzymam się w bezpiecznej odległości. Parę kroków dalej inny fakir pije wrzątek. Nie ma wątpliwości, że woda jest gorąca - czajnik, z którego popija, stoi na palenisku. Następny przystanek to stragan apteczny. Niepozorny. Na macie poskręcane korzenie, słoiczki z jakąś mazią, woreczki z kolorowymi proszkami. Farmaceuta (chyba po arabsku) tłumaczy, na co pomagają te specyfiki. Przy niektórych są karteczki. Jest lek na zwykły kaszel, ale jest też naturalna viagra i coś przeciwko AIDS.
Przeciskam się przez gęstniejący tłum. Tuż nad głową śmiga mi pochodnia. Mijam spokojną grupę poławiaczy skarbów: za parę groszy chętni dostają wędki - jeśli uda im się złapać jedną z wielu rozstawionych w pewnej odległości butelek, stają się właścicielami jej zawartości. Widzę, jak jakiś osobnik właśnie siada na pufie służącym jako fotel dentystyczny. Stomatolog nie ma białego kitla, lecz jedynie szelmowski uśmiech pod wąsem i spore obcęgi (na ich widok przechodzą mnie ciarki gorsze niż na widok kobry). Krótki, głośny jęk pacjenta i nieco dłuższe, przyciszone westchnienie gapiów. Ofiara płucze usta. I po bólu. Następny jest zakład fryzjerski - też nie skorzystam, ale chętnych nie brakuje.
Czarne niebo zasnuwa siwy dym z dziesiątek garkuchni ustawionych po drugiej stronie placu. To dobra pora, żeby ochłonąć i się posilić. Przedzieram się w tamtą stronę z niemałym trudem. Mijam grupę młodych akrobatów wykonujących naprawdę trudne ćwiczenia pod okiem niezadowolonego trenera oraz okładających się z zapałem niepełnoletnich bokserów otoczonych wianuszkiem hazardzistów obstawiających zwycięzcę. Zapach smażonych potraw staje się intensywny, ale nie zdążyłem wybrać sobie kuchni - jakiś naganiacz wyłowił moje wygłodniałe spojrzenie, już ciągnie za rękaw, coś krzyczy i sadza na drewnianej ławie. Przede mną góra jedzenia, ale znów mało czasu na decyzję. Jeżeli szybko nic nie wskażę, kucharz nałoży mi po prostu coś według własnego gustu. Dostaję tajine - kuskus z mięsem, warzywami i ras el hanut , mieszanką 35 ziół. Mężczyzna obok zamówił talerz ślimaków. Są też ryby, smażone bakłażany i dania, których nie znam, wśród nich pastilla (francuskie ciasto nadziewane mięsem gołębi i migdałami), wielbłądzie żołądki i gotowane głowy owiec. Tajine jest sycący, więc na dziś mi wystarczy.
Wędrując dalej, natykam się na treserów zwierząt. Wiewiórki i małpki w czerwonych fezach biegają wkoło, wykonując proste polecenia i domagając się w zamian orzeszków. Żółwie, warany i jakieś mniejsze jaszczurki czekają na swoją kolej, ale odechciewa mi się tych pokazów. Szczególnie po spotkaniu ze smutną, zakutą w łańcuchy małpą. Znacznie weselej jest przy żonglerach. Dalej jeszcze jeden fakir w wielkim turbanie siedzi na desce z wbitymi w nią gwoździami. U obnośnego handlarza kupuję sok ze świeżych pomarańczy, a kiedy się odwracam, fakira już nie ma. Może odleciał na czarodziejskim dywanie?
W tej przedziwnej mieszance równie fascynujący jak fakirzy są opowiadacze baśni. To najbardziej chyba autentyczne widowisko przyciąga głównie miejscowych słuchaczy, ale tuż za ich plecami zebrał się pokaźny krąg turystów, którzy w myślach układają z niezrozumiałych arabskich słów własną wersję opowieści Szeherezady.
Na końcu warto wejść do kawiarni na dachu jednego z budynków przylegających do placu. Stąd widać pulsującą masę ludzi pogrążoną w zgiełku muzyki i okrzyków, oświetloną setkami ognisk i lamp naftowych, jakby przyduszoną zapachem kadzideł i dymem garkuchni. Niezapomniany widok. Tuż pod kawiarnią wiruje roztańczona grupa Afrykanów. Ich bębny wybijają oszalały, transowy rytm, któremu ciało mimowolnie się poddaje.
O świcie przy odrobinie szczęścia, jeśli tylko powietrze okaże się dostatecznie przejrzyste, Djemaa el Fna oferuje jeszcze jedną atrakcję, zaskakującą po gorączkowej nocy - widok na ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego, w tym najwyższą górę Maroka Tubkal (4165 m n.p.m.). Choć trudno w to uwierzyć, aby poszaleć na nartach, wystarczy dostać się do odległego o godzinę drogi Asni (autobusy z dworca przy rondzie niedaleko bramy Bab er Rob, 20 dirhamów), w którego pobliżu działa przyzwoite schronisko Francuskiego Klubu Alpejskiego. Najbardziej niesamowitym ośrodkiem narciarskim, położonym wyżej niż najwyższe ośrodki alpejskie, jest Oukaimeden. Do dyspozycji jest zaledwie 20 km tras, ale na górnej stacji wyciągu czeka osiołek z przewodnikiem, który zaprowadzi nas na sam szczyt, gdzie zaczynają się tereny freeride'owe. Śnieg jest od grudnia do marca, a przeżycie - niezapomniane. Kto by pomyślał, że pobyt w czerwonym mieście może się skończyć białym szaleństwem
Do Marrakeszu najłatwiej polecieć samolotem z Europy (bezpośrednio m.in. z Londynu i Madrytu) albo dojechać z północy kraju - autobusy kursują co pół godziny; podróż z Rabatu trwa sześć godzin (bilet 80 dirhamów), z Casablanki - cztery (44). O ósmej rano odjeżdża też autobus z Tangeru (11 godzin, 150 dirhamów). Dworzec autobusowy w Marrakeszu znajduje się 20 min drogi piechotą od Djemaa el Fna.
Pociągi kursują rzadziej niż autobusy i są droższe, za to wygodniejsze i nieco szybsze. Z dworca kolejowego najlepiej zamówić taksówkę do centrum - ok. 10 dirhamów, cenę warto ustalić na początku
Na pobyt do 90 dni nie jest potrzebna wiza, jedynie paszport ważny co najmniej sześć miesięcy
Waluta: dirham, 10 dirhamów = 1 euro
Nie ma obowiązkowych szczepień, ale należy uważać na amebę - nie wolno pić wody z nieznanego źródła!
Językiem urzędowym jest arabski, większość Marokańczyków zna francuski, a na północy kraju hiszpański
W dużych miastach są bankomaty, pieniądze można wymienić też w hotelach po stałym kursie; wymiana na ulicy jest nielegalna
W Marrakeszu nie ma kempingu, najbliższy - 13 km od centrum (przy drodze do Casablanki), nocleg dla dwóch osób z namiotem - ok. 50 dirhamów.
Schronisko młodzieżowe, rue Mohamed el Hansali, tel. +212-44 447 713, czynne w godz. 8-9 i 13-22, 40 dihramów (plus 5 za prysznic).
Tanie hotele (głównie na południe od Djemaa el Fna, między rue de Bab Agnaou i rue Riad Zitoun el Qedim) - m.in. Imouzzer,74, Derb Sidi Baulouhat, z kawiarnią na tarasie, CTM przy placu Straceńców czy Chellah (Derb Skaya) z gajem pomarańczowym. Jedynka - 40-50 dihramów, dwójka - 80-110, nocleg na dachu - ok. 30
W Marrakeszu odbywają się m.in.: samochodowe Grand Prix Maroka (styczeń), Narodowy Festiwal Sztuki Ludowej (czerwiec), Międzynarodowy Festiwal Filmowy (wrzesień)
Maroko żyje z turystyki i jest przyjazne przybyszom, ale należy mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Największym zagrożeniem są kieszonkowcy i samozwańczy przewodnicy, którzy będą żądać pod koniec beztroskiego spaceru dużego wynagrodzenia. W wielu miejscach można spotkać handlarzy haszyszu - należy pamiętać, że za posiadanie narkotyków grozi kara bezwzględnego więzienia
Ważne zasady w kontaktach z ludźmi:
- bądź miły, ale stanowczy,
- nigdy nie odmawiaj herbaty,
- nie ubieraj się wyzywająco,
- staraj się nie pić, nie jeść i nie palić w miejscach publicznych w okresie ramadanu,
- jeśli chcesz kogoś sfotografować, spytaj o pozwolenie.
http://www.ilove-marrakesh.com , http://www.madein-marrakech.com - Marrakesz
http://www.moroccoembassy.org.pl - ambasada Królestwa Maroka w Polsce
http://www.alovelyworld.com/webmaroc - Maroko (zdjęcia)
http://www.maroc.net/museums - muzea
http://www.lonelyplanet.com/worldguide/destinations/africa/morocco/marrakesh - informacje praktyczne, rezerwacje