Hamak z Puerto Ayacucho

Puerto Ayacucho to ostatnie duże miasto nad Orinoko. Dalej na południe są już tylko rzeki i dżungla, w której żyje kilkanaście plemion indiańskich. Nic dziwnego, że tutejsze muzeum założone przez salezjańskich misjonarzy szczyci się najbogatszymi zbiorami etnograficznymi w południowej Wenezueli.

Przez dobrą godzinę z zapartym tchem oglądaliśmy wyroby Guajibo, Piaroa, Yanomani i innych plemion dorzecza górnego Orinoko. Naszą uwagę zwróciła tarka z ostrych kamyczków przyklejonych do drewna za pomocą naturalnego kauczuku i wyplatany hamak ozdobiony misterną falbanką. Już wcześniej przekonaliśmy się, że Indianie potrafią upleść z trawy i liści absolutnie wszystko - od ściany domu po "plecaki". Hamak, będący nieodzownym wyposażeniem każdej wenezuelskiej siedziby (niekoniecznie indiańskiej chaty), powinien być przede wszystkim mocny. Dobrze, jeśli jest szeroki - wtedy mamy do czynienia z hamakiem małżeńskim.

Naprzeciwko muzeum znajduje się niewielki targ nazywany "indiańskim". Można tu kupić ciekawe naszyjniki z nasion roślin z amazońskiej dżungli, rzeźby z egzotycznych gatunków drewna, plecione koszyki, łuki, strzały oraz balsamy i nalewki o dziwnym zapachu (nie odważyliśmy się spróbować) leczące chyba wszystkie choroby świata.

Na jednym ze straganów wypatrzyliśmy hamak. Małżeński. Z falbanką. Nie wahaliśmy się ani chwili. Po krótkich targach równowartość dwudziestu dolarów zniknęła w kieszeni sprzedawcy, a wypchana plecionką szara reklamówka przeszła w nasze ręce. Jako bonus dostaliśmy butelkę pełną suszonej kory. Podobno zrobiona z niej nalewka dodaje energii, ale nam wystarcza po prostu wdychanie aromatu, jaki wydziela się z butelki. I kora, i hamak ciągle pachną dżunglą - gorzko, korzennie, tajemniczo. Tak pachnie przygoda!

Więcej o: