Majsor. Parada słoni

Nie da się ukryć, że indyjskie miasta nie pachną. Z wyjątkiem Majsoru - zapachy to jego specjalność

W leżącym na południu Indii miasteczku produkuje się kadzidełka i perfumy. Osoba o czułym powonieniu może dostać zawrotu głowy od rozmaitych, zmieszanych ze sobą aromatów. Najwyraźniej i najczęściej czuć zapach drzewa sandałowego.

W Majsorze (ang. Mysore) nietrudno znaleźć perfumerię. Na ladzie, w drewnianym stelażu stoi kilkadziesiąt aptekarskich butelek. Cała sztuka polega na tym, żeby zwabić klienta do środka i posadzić go na krześle. Reszta pójdzie łatwo, mało kto oprze się zniewalającym aromatom i niskim cenom. Sprzedawca przechyla fiolkę za fiolką i wilgotnym korkiem dotyka skóry na ręku klienta: róża, jaśmin, sandał, gardenia, citroneta... Po kilku próbach mieszanina zapachów przyprawia o łaskotanie w nosie. Wybrany olejek zostaje przelany do małej buteleczki i opatrzony odpowiednią naklejką.

Wyrobem perfum zajmują się nie tylko domorośli alchemicy, ale i duże zakłady państwowe. Na obrzeżach miasta można zwiedzić fabrykę olejku sandałowego. Po wypisaniu przepustek strażnik włącza syrenę alarmową, dając pracownikom sygnał do oderwania się od pracy - na teren zakładu wchodzą potencjalni szpiedzy. Umundurowany przewodnik pokazuje rosnące na podwórzu drzewo sandałowe, jakieś kotły i rury, po czym kieruje do wyjścia - zwiedzanie trwało całe dwie minuty!

Obok znajduje się fabryka jedwabiu. Tu można chodzić długo i bez asysty, ale potworny hałas maszyn zniechęca do przedłużania wizyty (w obu zakładach zwiedzanie jest bezpłatne, a fotografowanie surowo zabronione).

Kadzidełka wyrabiają kobiety i dzieci w małych, zwykle rodzinnych fabryczkach. Ufarbowaną cienką szczapkę bambusa zanurzają w lepkiej paście, a następnie w aromatycznym proszku. Każdy pracownik powtarza tę czynność do 10 tysięcy razy dziennie (paczka kadzidełek kosztuje równowartość 15 gr).

***

W Majsorze widziałem jedno z najbarwniejszych targowisk Indii. Jest ukryte na tyłach reprezentacyjnej ulicy miasta, za salonami jedwabniczymi i eleganckimi witrynami jubilerów. Trzeba zajrzeć do jednej z mrocznych bram, żeby dostrzec kalejdoskop roślinno-ludzkich barw. Wejście zagradza rząd wąsko ustawionych słupków - to ochrona przed wszędobylskimi krowami, a przy okazji przed tęgimi osobnikami rodzaju ludzkiego. Każdy towar ma swój sektor. Warzywa - misternie ułożone sterty ziemniaków, pomidorów, cebuli. Niezliczone rodzaje ogórków - od znanych w naszym klimacie podłużnych balasków, przez maleństwa wielkości i kształtu żołędzi, do coraz dłuższych i coraz bardziej poskręcanych dziwolągów. Marchew i rzepa w jednorupiowych kupkach. Drobne korzonki obok ogromnych brunatnych bulw o zaskakująco różowym środku. Karłowate bakłażany i dynie wielkości głowy byka. Papryczki zielone i czerwone, świeże i suszone.

Owoce - kiście, sterty i góry bananów, zielone pomarańcze, świeże daktyle o wyglądzie ziemniaka, mniej słodkie od ich suszonej i kandyzowanej formy. Coś, co wygląda jak stare jabłko, a smakuje jak mdła mieszanina kilku tropikalnych owoców. Papaja - wielka zielona kula, pomarańczowa pod skórką, pusta w środku.

Kwiaty - nie ma ciętych ani doniczkowych, tylko koliste sterty obciętych przy szypułce i lekko rozwiniętych pączków. Sprzedawane na wagę lub nawleczone na długie nitki jako kolorowe girlandy. Kupują je kobiety i wpinają we włosy, kupują wierni i w świątyni ofiarowują bogom.

Są też towary obecne na każdym innym targowisku. Sterty surowego mięsa i zwisające oskórowane kozy z kłębiącym się obok rojem much. Stożki sproszkowanych farbek do malowania kropek na czołach kobiet. Plastikowe i metalowe bransoletki w jaskrawych barwach, których każda dama powinna mieć dwa kilo... Dosyć zakupów, czas na zwiedzanie.

***

Majsor jeszcze pół wieku temu należał do jednego z najbardziej ekstrawaganckich maharadżów. Indyjska arystokracja - nawabowie, radżowie i maharadżowie - władała 565 państewkami o powierzchni zajmującej trzecią część subkontynentu. Książęta, ze swoim legendarnym majątkiem, haremami i dziwactwami tworzyli baśniową mgiełkę, jaka otaczała Indie. Majsor był jedną z większych i bogatszych posiadłości. Jego władca uzurpował sobie boskie pochodzenie mające źródło w narodzinach księżyca. Co roku w dniu jesiennej równonocy udawał się na odosobnienie, stając się bogiem dla swych poddanych. Po dziewięciu dniach w asyście uroczystego orszaku powracał do ziemskiego świata.

O bogactwie maharadży świadczy jego ogromny, górujący nad miastem pałac o 600 komnatach. Czytając opisy tej budowli, można natknąć się na tak obrazowe porównania, jak "statek wyrzucony na brzeg", "pstra afgańska kamizelka" czy "skrzyżowanie toru wyścigów konnych z dworcem kolejowym". Pałac zwiedza się jak świątynię - boso, co ma przypominać o boskości jego głównego lokatora. Chodzić można tylko ścieżkami wyznaczonymi przez sznurkowe barierki. Z balkonów zwisa siatka, chroniąc delikatne plafony przed profanacją ze strony ptaków i nietoperzy. Dookoła marmurowe posadzki, złocone kolumny, rzeźbione drzwi i sufity. Wszystko w jaskrawych kolorach. Na ścianach wiszą portrety książąt w ramach ze słoniowych kłów. Jedną z większych ciekawostek jest złoty tron, który waży tonę. Władca wchodził nań po dziewięciu złotych stopniach, po czym siadał na wyszywanych złotą nicią i perełkami poduszkach, pod parasolem ze szlachetnego kruszcu w kształcie kwiatu lotosu.

Komu podobał się pałac maharadży za dnia, niech przyjdzie tu w niedzielę wieczorem. Co tydzień między 7 a 8 pałac wraz z przyległymi budynkami jest oświetlony tysiącami przyczepionych do ścian żarówek. Wygląda jak monstrualna choinka albo kasyno w Las Vegas. Wszystkie bramy są otwarte, pod arkadami gra orkiestra, a strażnicy z wąsami nastroszonymi w angielskim stylu pilnują, aby tłum nie wkraczał zbyt daleko na teren władcy.

Maharadża Majsoru roztrwonił znaczną część swego majątku. Nie utopił go jednak w przegranej wojnie, nie przegrał też w karty ani na wyścigach. Zgubiła go chuć. Od pewnego Chińczyka dowiedział się, że z roztartych diamentów wyrabiane są najskuteczniejsze afrodyzjaki (to ważne, jak się ma liczny harem). Maharadża uwierzył i zawartość skarbca kazał zmielić na proszek.

Co roku w październiku odbywa się tu festiwal o nazwie Dussehra. Przez dziesięć dni tysiąc słoni udekorowanych dywanami, klejnotami, kwiatami i złotem maszeruje przez miasto w asyście orkiestr dętych. Najsilniejszy niesie tron maharadży wraz z palankinem. Z tyłu kroczą dwa inne słonie, pozornie nie wioząc żadnych pasażerów. Ale wszyscy wiedzą, że jadą na nich dusze przodków władcy.

W sieci

http://www.karnataka.com/tourism/mysore

Więcej o: