Na mapie świata niewiele jest miast o tak złej sławie. Rytm życia Belfastu przez dziesięciolecia odmierzały wybuchy i strzelaniny między katolikami i protestantami.
Trudno w to uwierzyć, siedząc w gwarnym wnętrzu wspaniałego pubu przy głównej arterii Golden Mile łączącej centrum z zabytkowym uniwersytetem (ponad 150-letni gmach ufundowała królowa Wiktoria). Istniejący od 1885 r. Crown Liquor Saloon z zewnątrz wykładany lśniącymi płytkami w środku podzielony jest na kilkanaście drewnianych przedziałów. Każdy taki "salonik" ma dzwonek do przywoływania kelnera, wiszące na ścianach stuletnie metalowe tabliczki służą jako draski do zapałek (w Irlandii Północnej, w przeciwieństwie do Republiki Irlandii, wciąż można w pubach palić). Ale Liquor Saloon to replika XIX-wiecznego lokalu. Działając w samym centrum miasta, vis-a-vis popularnego hotelu Europa, nieraz padał ofiarą bomb Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA). Na początku lat 70. seria wybuchów przed hotelem doszczętnie zniszczyła pub. Na szczęście w 1946 r. kręcono tu sceny do "Niepotrzebni mogą odejść" z Jamesem Mansonem w roli poszukiwanego strzelca IRA - dzięki filmowym kadrom można było odbudować pub w dawnym kształcie ( http://www.crownbar.com ).
Na ulicach Belfastu nie ma już wojska i zielonych okratowanych furgonetek, które przez dziesięciolecia pilnowały porządku. Otoczone wzgórzami zadbane miasto tonie w zieleni, atlantyckie powietrze jest krystaliczne i rześkie. Mam wrażenie, że jestem gdzieś w sennej Skandynawii, a nie w jednym z najbardziej zapalnych miejsc na świecie. Dziś Belfast pragnie stać się jedną ze stolic światowego pokoju.
By zrozumieć to miasto, warto zacząć zwiedzanie od jego najbardziej niegdyś mrocznych zakamarków - Belfastu Zachodniego. Codziennie o godz. 11 spod hotelu Hilton przy 4 Lanyon Place wyrusza w tamtą stronę autokar. Pierwszy przystanek - Falls Road, siedziba partii Sinn Féin, politycznego skrzydła IRA (w irlandzkim nazwa oznacza "My sami", co odzwierciedla niepodległościowe marzenia Irlandczyków z Północy). Skromny jednopiętrowy budynek z czerwonej cegły ze spadzistym dachem. Polityczny mural na ścianie przedstawia Boba Sandsa, jednego z poległych katolickich bohaterów. ("Przynależność" murali łatwo rozpoznać: w malowidłach katolików dominują kolory irlandzkiej flagi - zielony i pomarańczowy, a w protestanckich brytyjskiej - niebieski i czerwony. W całym mieście jest ich ok. 300, przeważnie na szczytowych ścianach domów; często się zmieniają, bo jedne powstają na drugich.) Naszpikowany kamerami budynek jest pod ścisłą ochroną. W sklepiku z pamiątkami zdjęcia, obrazki, albumy, płyty i koszulki z napisem: "Irlandczycy będą w niebie, kiedy Brytyjczycy trafią do piekła" (ceny od kilku do kilkudziesięciu funtów).
Autokar jedzie w głąb dzielnicy katolickiej, mija wąskie uliczki jednopiętrowych szeregowców o spadzistych dachach. Dziedziniec neogotyckiego Clonard Monastery z 1896 r. ( http://www.clonard.com ) był przez lata areną najgorętszych manifestacji politycznych katolików, a zacisze plebanii w latach 90. - miejscem pokojowych negocjacji z protestantami.
Przed kościołem spotykamy Paula, dawnego bojownika i więźnia, dziś współtwórcę programu pojednania i budowy procesu pokojowego w Belfaście. - Dawni katoliccy więźniowie oprowadzają wycieczki po naszej dzielnicy - mówi Paul - za murem "przejmują" turystów protestanci, również byli więźniowie.
Razem z Paulem dojeżdżamy do tzw. Linii Pokoju. Powstała we wrześniu 1969 r. żelbetowa konstrukcja ma 5 m wysokości i blisko 3 km długości, co kilkaset metrów stalowe, masywne bramy. Na co dzień otwarte, ale zamkną się w każdej chwili, gdyby doszło do zamieszek. Tuż przy murze po stronie katolickiej biegnie niewielka ulica - Bombay Street, jedno z najkrwawszych miejsc Belfastu. Mur podwyższają tu stalowe siatki. - Dla zabezpieczenia przed kamieniami, butelkami i koktajlami Mołotowa - wyjaśnia Paul. Nazwiska ofiar walk przy Bombay Street upamiętnia tablica (przy cywilach napis: "Zginęli dlatego, że żyli"). Jest i mural: na nim płonąca ulica, matka tuląca dziecko i słowa "Never Again" ("Nigdy więcej"). Dziś to bardzo spokojne miejsce - wokół bawią się dzieci, z domów dochodzi zapach obiadu.
Przejeżdżamy na drugą stronę muru. Na domach protestanckich lojalistów niebiesko-czerwone murale i brytyjskie flagi.
Na Shankill Road przez dziesięciolecia toczyły się walki. Na ścianie jednego ze sklepów portret Steviego "Top Gun" M'Keagea - przywódcy brytyjskich bojówek, który zginął w 2000 r. Nieopodal wymalowano moment bohaterskiej śmierci obrońcy wiary protestanckiej lorda Oliviera Cromwela (1599-1658), który uznawał katolików za największych wrogów Irlandii, a polityczne odrodzenie państwa widział w upadku katolicyzmu. Dziś plac przy Shankill Road to wielki trawnik. Dzieci grają w golfa, mieszkańcy spacerują z psami. Obowiązuje całkowity zakaz spożywania alkoholu (kara 500 funtów).
- Belfast to spokojne miasto. Co prawda media informują czasem o zamieszkach, ale gdzie ich nie ma? - przekonuje Gabi Rübel, konsultantka z biura turystycznego Lighthouse Island Promotions.
Prawa miejskie otrzymał Belfast ledwie 300 lat temu. A w 1737 r. zaczęto tu wydawać "News Letter" - najstarszą na świecie gazetę, która wciąż się ukazuje ( http://www.newsletter.co.uk ). W najstarszej w Belfaście prywatnej bibliotece Linen Hall Library z 1788 r. (17 Donegall Square North) zgromadzono dane osobowe mieszkańców z niemal trzech wieków. Niezwykle szczegółowy zbiór powstał wyłącznie na podstawie artykułów i klepsydr z archiwalnych numerów "News Letter".
W bibliotece mieści się też archiwum irlandzkiego języka i jego północnego dialektu. Jeden z bohaterów książki Roberta McLiama Wilsona "Ulica marzycieli" definiuje go jako "seplenienie, gdakanie, bełkotanie, jakby z papierosem w ustach". Znajduje się tu również archiwum północnoirlandzkiego teatru oraz zbiór pamiątek niepodległościowych - Polityczna Kolekcja 80 tys. publikacji, ulotek, plakatów i przedmiotów codziennego użytku (np. pudełek od zapałek). Zwiedzanie bezpłatne, http://www.linenhall.com
Ulster Museum przy ogrodzie botanicznym to dopełnienie historii regionu. Oprócz drukarstwa miasto słynęło bowiem z przemysłu włókienniczego i stoczniowego. Produkowano tu m.in. potężne siłownie parowe, dziś zobaczymy je właśnie w Ulster Museum ( http://www.ulstermuseum.org.uk ).
A w Ulster Folk and Transport Muzeum w At Cultra, ok. 12 km na wschód od Belfastu, poznamy życie codzienne mieszkańców XIX-wiecznej Irlandii Północnej. Zrekonstruowano tu charakterystyczne dla regionu murowane domy wraz z wyposażeniem. Są też: drukarnia, sklep spożywczy, poczta, bank, szkoła. Warto zwiedzić miniaturowe mieszkania z mikroskopijnym pięterkiem charakterystyczne dla dzielnic robotniczych. Są otwarte, można wejść do środka, a w kominkach pali się nawet prawdziwy ogień. Wydaje się, że przed chwilą opuścili je mieszkańcy...
Przez wieki Belfast był niewielką osadą handlową. Zaczął się rozwijać wraz z rozwojem przemysłu stoczniowego. Pod koniec XIX w. tysiące ludzi znalazło pracę przy budowie parowców. W tym najsłynniejszego - "Titanica", który powstał w 1911 r., a niespełna rok później osiadł na dnie Atlantyku. Na świecie stworzono blisko 300 poświęconych mu muzeów, ale w Belfaście nie ma żadnego, jest tylko pomnik ofiar (obok ratusza). - To dlatego, że przez dziesięciolecia winą za jego zatonięcie obarczano tutejszych konstruktorów. Mówiło się, że gdyby nie popełnili błędów, statek utrzymałby się na wodzie. Teraz jednak badacze dowiedli, że i konstruktorzy, i architekci swoją robotę wykonali perfekcyjnie - wyjaśnia członek Belfast Titanic Society i kapitan stateczku "Lagan Boat", który kursuje po porcie śladami "Titanica" ( http://www.laganboatcompany.com ). Statek przepływa wzdłuż stoczni H and W (Harland and Wolff), gdzie powstał liniowiec. Firma utworzona w 1861 r. w szczytowym okresie, pod koniec XIX w., zatrudniała 32 tys. robotników. Przy zaniedbanym nabrzeżu stateczek zwalnia i zatacza koło. Kapitan wskazuje zarośnięte urwisko: - To tutaj zwodowano "Titanica".
Belfast chce znów utożsamiać się z parowcem-legendą. Tym bardziej że wypytują o niego coraz liczniejsi turyści. Biuro promocji turystyki przy 47 Donegall Place ( http://www.gotobelfast.com ) proponuje wycieczki śladami budowniczych parowca. Radzi więc zwiedzić nie tylko 150-letnie biuro stoczni The Harbour Office, obok którego powstał w 1902 r. największy wówczas na świecie suchy dok długości ponad 100 m (zwodowano tu m.in. słynny liniowiec "Olympic", w czasie wojny jako jedyny statek pasażerski wsławił się zatopieniem niemieckiej łodzi podwodnej), ale też dom towarowy Robinson and Cleaver's przy Chinchester Street, gdzie bywał główny konstruktor statku Thomas Andrews, oraz Grand Central Hotel, w którym bawiono się po zwodowaniu "Titanica" 31 maja 1911 r.
W Irlandii Północnej (w przeciwieństwie do Republiki Irlandii) większość obiektów użyteczności publicznej i muzeów zwiedza się za darmo. Należy do nich siedziba parlamentu na wzgórzu Stormont. Budynek powstał w XVIII w. jako pałac rektora tutejszego uniwersytetu Johna Clelanda, a siedzibą parlamentu jest od 16 listopada 1932 r. (w czasie wojny był główną bazą dowodzenia RAF w tym rejonie). Ale w latach 1972-98 ze względu na ostre walki między republikanami i lojalistami jego kompetencje przejął parlament w Londynie. Odzyskał znaczenie w lipcu 1998 r. w wyniku Porozumienia Wielkopiątkowego, które zakończyło konflikt.
Dziś zasiada tu 108 deputowanych, w tym również członkowie Sinn Féin. Decydują o kwestiach związanych z administracją publiczną, jak zdrowie, edukacja, opieka społeczna, ochrona środowiska... http://www.niassembly.gov.uk
Bezpłatnie zwiedza się też historyczny ratusz w centrum - Belfast City Hall. To bogato zdobiona klasycystyczna budowla z 1906 r. z marmurowymi mozaikami na posadzkach i 53-metrową kopułą nad głównym holem. Witraże pokazują tragiczną historię wyspy: biedę i pomór z powodu zarazy ziemniaczanej w latach 1845-49 (pochłonęła ponad milion ofiar) oraz masową emigrację za ocean. W ratuszu oprócz pałacu ślubów (odbywają się codziennie) obraduje rada miejska (i w niej są członkowie Sinn Féin), a turyści chętnie fotografują się w kolorowych togach, które radni wkładają na posiedzenia. http://www.belfastcity.gov.uk
Jedną z wizytówek miasta jest przekrzywiona o kilkanaście stopni 113-metrowa wieża - Albert Memorial Clock Tower na Queen's Square do złudzenia przypominająca londyński Big Ben. Zbudowano ją w 1867 r. na cześć męża królowej Wiktorii, Alberta.
Urody dodają miastu palmy. Rosną przy portowym nadbrzeżu, nad rzeką Lagan, ozdabiają Odyssey - jedną z najnowocześniejszych sal koncertowych Europy (przypomina przycumowany do nadbrzeża statek). Są i w przydomowych ogródkach, bo odpowiada im tutejszy ciepły i wilgotny mikroklimat z łagodnymi zimami. A w ponad 150-letniej palmiarni ogrodu botanicznego (wstęp bezpłatny) zobaczymy tropikalne rośliny. Park, który go otacza, to świetne miejsce na odpoczynek dla znużonych turystów.
Wieczorem można wyruszyć trasą historycznych pubów (Historical Pub Tours of Belfast). Zwiedzanie z przewodnikiem w czwartki o godz. 19, w soboty o 16; w Crown Liquor Saloon kupimy bilet za 6 funtów (w cenie szklaneczka likieru w dowolnym lokalu). Spacer trwa kilka godzin, ale - dostawszy mapę - można oderwać się od grupy i zwiedzać samemu.
My wyruszyliśmy z hotelu Days w samym centrum, tuż przy głównym dworcu kolejowym i autobusowym ( http://www.dayshotelbelfast.com ). Trasa to 14 najciekawszych pubów. Ciemnych piw oraz słynnej irlandzkiej whisky Old Bushmills produkowanej od 1608 r. warto popróbować w McHugh's Bar przy Queen's Square lub Maddens Bar przy Berry Street, które liczą sobie po blisko 300 lat. W tym ostatnim niemal codziennie odbywają się koncerty. - W Belfaście muzyka rodzi się spontanicznie - bez sceny i mikrofonów. Ludzie po prostu siadają z instrumentami przy stołach i grają tak, jak czują. Przyjeżdżają tu grać nawet dublińczycy zmęczeni tamtejszą muzyczną komercją - mówi Gabi Rübel.
Historical Pub Tours of Belfast kończymy w White's Tavern. To najstarszy budynek, w którym działa pub, przyjemnie pije się tu zwłaszcza irlandzkie trunki. Powstał w 1630 r. jako sklep z wódką i winami. Dziś jest wspaniałym biesiadnym zakątkiem. http://www.belfastpubtours.com
Warto też zwiedzić okolice Belfastu. Ok. 60 km na południe, w Downpatrick znajduje się grób patrona Irlandii św. Patryka. Przypłynął na wyspę z Francji w roku 432 i założył kościół w Armagh (hrabstwo Down), który pełni rolę duchowej stolicy kraju. Udało mu się nawrócić na chrześcijaństwo większość mieszkańców. Dogmat Trójcy Świętej tłumaczył na przykładzie trójlistnej koniczynki, która stała się symbolem Irlandii. - W podziemnym multimedialnym muzeum można odbyć wirtualną podróż śladami Patryka, a w specjalnym kinie "lot" śmigłowcem po najświętszych miejscach Irlandii - zachęca Gabi Rübel, kiedy zasiadamy do wspaniałego ravioli of rabbit (wielki pieróg z siekanym, smażonym mięsem królika i grzybami) w restauracji Reno serwującej irlandzkie przysmaki.
http://www.saintpatrickcentre.com
Na koniec zakupy na St. George's Market - najstarszym w Irlandii targowisku działającym pod dachem bez przerwy od 1847 r. Warto tu wpaść w piątek między godz. 6 a 14, by prócz regionalnych przysmaków - dżemów, serów, wypieków - kupić stare książki, albumy i pocztówki. Ale najbardziej oryginalną pamiątką są drewniane szachy (kilkaset funtów): po jednej stronie mamy królową brytyjską i Johna Majora ze współpracownikami (figury) oraz gromadę policji (pionki), a po drugiej Gerry'ego Adamsa z armią zamaskowanych bojowników IRA.