Capri - w górę po fenickich schodach

Wita nas przywieziony przed wiekami znad brzegów Nilu biały Sfinks zwrócony ku morzu

Na krótki urlop polecam włoską Kampanię. Odwiedziwszy Neapol, Pompeę, Amalfi i leżące na stromych wzgórzach Positano, przez Zatokę Neapolitańską przeprawiamy się na Capri, najpiękniejszą z wysp Morza Tyrreńskiego.

Możliwości jest wiele - stateczkiem, katamaranem, żaglówką czy zwykłą łodzią. W porcie otaczają nas zewsząd (choć to październik) turyści, przeważnie Japończycy i... taksówkarze, którzy za 20 euro zawiozą nas nawet do Anacapri, drugiego co do wielkości miasta na wyspie. Można się tam dostać również autobusikiem (1,30 euro), ale najlepiej (w dobrych butach i z butelką wody) wspiąć się po 777 stopniach Schodów Fenickich wykutych w skale. Wychodzimy wprost na willę San Michele, siedzibę muzeum Axela Munthe. Szwed z pochodzenia, lekarz i pisarz, zbudował tu na początku XX w. biały, otoczony bujną roślinnością dom na ruinach pałacu cesarza Tyberiusza. Wita nas przywieziony przed wiekami znad brzegów Nilu biały posąg Sfinksa zwrócony ku morzu.

Krętymi uliczkami miasteczka wzdłuż oliwnych ogrodów, wśród krzewów głogu i kwitnącego mirtu wyprawiamy się do Lazurowej Groty. Skarbu ukrytego tam kiedyś przez Tyberiusza nie znajdziemy, ale czekają na nas maleńkie łódki, którymi wpływamy do groty.

Woda jest wysoka i wzburzona, zewsząd rozlegają się nawoływania "gondolierów", aby położyć się w łodzi na wznak i ochronić głowę przed uderzeniem. Nasz przewodnik cichutko nuci neapolitański szlagier "Santa Lucia", a kiedy po kilku minutach wypływamy z groty, żegna nas polskim "Do zobaczenia".

***

Po zachodniej stronie Anacapri widnieje niedostępny kiedyś i dziki Monte Solaro (ok. 600 m n.p.m.). Można go "zdobywać" pieszo, ale wygodniej skorzystać z krzesełkowego wyciągu u wylotu uliczki Capodimonte. Podczas przejażdżki podziwiamy widoki na zatokę i białe miasteczko. Na szczycie pachnąca kawa i krótki odpoczynek. Ważny dla tych, którzy (jak my) decydują się na piesze zejście do doliny. Po piargach i kamienistej, pełnej wybojów drodze schodzimy coraz niżej wzdłuż wykutej w skałach stacji Drogi Krzyżowej. Ponoć mieszkańcy Anacapri w każdy Wielki Piątek odbywają tu tradycyjną procesję.

Mijamy ukryte w ogrodach domy, ich bramy zdobią ceramiczne tabliczki z nazwami: villa Lenor, villa Stella, villa Lucia. Pięknie tu i cicho.

Chcąc popływać, trzeba się wyprawić w dół wyspy. Plaże, jak Marina Grande czy Marina Picola, są dobrze przygotowane na przyjęcie turystów - parasole, leżaki i lazurowa woda. Jesienią pojawiają się w morzu, nawet niedaleko brzegu, piekielnie parzące meduzy. Ale woda jak na tę porę roku jest ciepła.

***

Na wyspie są liczne knajpki, tawerny i pizzerie. Czekają wszystkie odmiany past, ravioli i owoce morza (drogie!). Ale radzę wrócić do Anacapri, gdzie kiedyś żona zakrystianina częstowała Axela Munthe owczym serem i szklaneczką wina z księżowskiej winnicy.

Dziś na placu przed kościołem zastępuje ją godnie rodzinna restauracja Materita z ukwieconym tarasem i ciepłą atmosferą. Pachnące świeżą miętą czy bazylią, okraszone świeżymi pomidorami pierogi popijane domowym winem - niebo w gębie! Drugiego wieczoru właściciele potraktują was jak starych znajomych i ugoszczą serdecznie.

Specjalnością wyspy są sandały: od prostych skórzanych klapek do wymyślnych, zdobionych brokatem, koralikami i bogatą sztukaterią. Można wstąpić do Carthusia Profumi z dużym wyborem egzotycznych wód kąpielowych i perfum wywodzących się z XIV-wiecznej Kartuzji św. Jakuba.

***

Capri, neapolitański skrawek raju, nie należy do miejsc tanich. Ale korzystając z internetu, można odpowiednio wcześniej zarezerwować hotel i wtedy okaże się, że ceny są "do przełknięcia". Wyjeżdżając, powtarzamy jak zaklęcie: "Wróć do Sorrento". Tak, ale przede wszystkim na Capri, na Anacapri.

Więcej o: