Na pustynię wyruszamy z Sousse (Susy) wczesnym rankiem, kiedy powietrze nie jest jeszcze lepkie z gorąca, a na horyzoncie czerwieni się wschodzące słońce. Trzydniową wycieczkę połączyliśmy ze zwiedzaniem północnej części kraju.
Mijamy małe wioski, niemal niedostrzegalne w gęstwinie gajów oliwnych. Nasz przewodnik Hamed (ma żonę Polkę i doskonale mówi po polsku) wychował się w jednej z takich wiosek. Opowiada o tunezyjskich tradycjach i szacunku dla drzewa oliwnego. W dużym stopniu dzięki tej uprawie rozwinął się region Sahelu ciągnący się wzdłuż wybrzeża od Hammametu po Gabes. Zbiór oliwek jest rytuałem - pod drzewem rozkłada się biały materiał, potrząsa drzewem, a owoce spadają na płócienny dywan. Później zbiera się je, marynuje w ziołowych zalewach lub robi oliwę. Podobno na ból głowy pomaga potarcie skroni liśćmi oliwki, a najlepsza maseczka na włosy to oliwa z oliwek.
Docieramy do El Jem, miasteczka u stóp olbrzymiego koloseum, jednego z najważniejszych rzymskich zabytków w Afryce. Wzniesione w I w. n.e. było chlubą miasta Thysdrus leżącego na skrzyżowaniu głównych szlaków handlowych Sahelu. Rozmiarami niemal dorównuje koloseum w Rzymie - 138 m długości, 114 szerokości i 30 m wysokości. Według legend koloseum było połączone podziemnym tunelem z nadmorską miejscowością Salakta. Do XVII w., kiedy zdewastowały go wojska Mohammeda Beji, pełniło funkcje obronne.
Brunatna pustynia wokół El Jem jest od setek lat ojczyzną Berberów, saharyjskich hodowców i rolników, którzy mieszkają w wydrążonych w skale domach. Nic tak nie gasi pragnienia jak berberyjska specjalność - słodka miętowa herbata.
Po południu jedziemy po dnie wyschniętego słonego jeziora Chott el Jerid drogą przerzuconą przez jego środek - z Kebili do Tozeur. Nazywane Wielkim Szotem (ma ponad 5 tys. km kw.) jest częścią systemu słonych jezior ciągnących się przez środkową Tunezję - od wybrzeża do zachodniej granicy.
Po drugiej stronie jeziora przesiadamy się na wielbłądy i reszta dnia upływa na łagodnym kołysaniu się w siodle. Wybieramy kilkugodzinną przejażdżkę z podziwianiem zachodu słońca (są też kilkudniowe wyprawy z noclegami w namiotach).
Rankiem wjeżdżamy do raju. Rozłożyste palmy i ptasi wrzask - to Chebika i Tamerza, przepiękne oazy w pobliżu granicy z Algierią. Odpoczywamy wśród soczystej zieleni obok szumiącego wodospadu, zajadając wspaniałe daktyle. Potem oglądamy kolorowe stragany i poznajemy kierowcę jeepa, który zaprasza nas na przejażdżkę po pustyni. Przy dźwiękach żywiołowej tunezyjskiej muzyki, przechylając się niebezpiecznie na boki, z szaleńczą prędkością pędzimy na wydmy. Z ich szczytów podziwiamy pustynię i pastelowe miasto, które okazuje się... fatamorganą. Pomiędzy koła samochodu zaplątują się róże jerychońskie - rośliny z gałązkami zagiętymi do środka jak kule toczą się przez pustynię, a gdy znajdą wodę, otwierają się, uwalniając ukryte wewnątrz nasiona. Obok nas przetacza się karuzela wirujących ziarenek piasku, tworząc dwumetrową trąbę powietrzną. Drobny piasek jest tak lekki, że porywa go najlżejszy podmuch wiatru i wtedy szaleńczo wiruje.
W drodze powrotnej zaglądamy do wioski duchów - oazy opuszczonej wiele lat temu, kiedy ulewny deszcz rozmył gliniane domy. W pobliżu obecnych oaz takich wiosek jest kilka. Najlepiej czują się w nich archeolodzy szukający historii pod grubą warstwą skamieniałego błota.
Ostatnie śniadanie na pustyni - chałwa, oliwa i chleb - ma starczyć na cały dzień.
W drodze na północ wstępujemy do świętego miasta Kairouan. Legenda głosi, że powstało w miejscu znalezienia kielicha z Mekki, spod którego trysnęło źródło. Każdego dnia dziedziniec Wielkiego Meczetu wypełnia się wiernymi. W surowych murach świątyni wzniesionej w IX w. przez Aghlabidów modły nie ustają - to jedno z ważniejszych centrów islamu (Kairouan jest dla tych, którzy nie stać na podróż do Mekki). Meczet zdobią rzymskie i bizantyjskie elementy sprowadzane z odległych części świata. Nad całością góruje minaret, z którego dobiega melodyjne nawoływanie muezina. Kairouan jest też znany z wyrobu najpiękniejszych, ręcznie tkanych dywanów. Można je podziwiać (i kupić) w każdym punkcie medyny.
Ruszamy dalej. W jednej z wiosek Hamed pokazuje nam przystrojony dom weselny i opowiada o tradycjach ślubnych. Przygotowania zaczynają się na długo przed ceremonią. Rodziny narzeczonych odwiedzają się i negocjują posag, znajomi i dalsza rodzina dają prezenty i... dobre rady. Tuż przed uroczystością młodzi relaksują się i upiększają w łaźniach - osobno (łaźnie dzielą się na męskie i żeńskie). Podczas przyjęcia weselnego kobiety i mężczyźni bawią się w dwóch grupach, paradują przez wieś, tańczą, jednak nie piją alkoholu zgodnie z islamskimi zakazami.
Na koniec docieramy do Sidi Bou Said, miasteczka słynącego z biało-niebieskich mauretańskich domów górujących na wzniesieniu ponad turkusowymi wodami Zatoki Tunezyjskiej. Nazwa tego uroczego zakątka pochodzi od imienia sufickiego świętego z XIII w. Uroda krajobrazu przyciągnęła tu setki artystów, których prace można podziwiać na pełnym kawiarenek placu w centrum Sidi Bou Said. Sielankowa atmosfera, błyszczące w słońcu bielone ściany, niebieskie balustrady i drzwi z finezyjnie giętymi kołatkami. Ciche, ukwiecone podwórza, brukowane uliczki, kamienne schody - nie chce się opuszczać Tunezji!
3-dniowa wycieczka dla 6 osób, z polskojęzycznym przewodnikiem - 150-180 dol.