Na grzyby!

Uwielbiam chodzić na grzyby. Chyba nie jestem wyjątkiem, bo w ostatni długi weekend mnóstwo grzybiarzy przemierzało Puszczę Białowieską.

Grzyby pojawiły się niedawno. Najpierw w lipcu kurki, potem koźlaki (ale tylko na chwilę), a teraz prawdziwki. To nie znaczy, że cała puszcza jest nimi zasłana. Prawdziwki (naukowo borowiki) występują tylko w pewnych miejscach, do których niełatwo jest trafić. Puszcza nie należy do supergrzybowych miejsc. Nie polecam jej niecierpliwym, którzy chcieliby wejść do lasu na godzinę i wynieść pełen koszyk. Ale dla takich jak ja, dla których wyjście na grzyby to dobry powód, by wybrać się do lasu, jest idealnym miejscem. Idzie się np. godzinę, trafia na dobre miejsce, zbiera parę grzybków i wędruje się dalej. Przy okazji można zobaczyć masę zwierzaków. Ostatnio z odległości kilku metrów widziałem ciężarną zajęczycę, która chyba szykowała się do porodu i wcale nie miała zamiaru uciekać. Widziałem też lochę w towarzystwie podrastających warchlaków, z których jeden zamiast pasków miał ciapki.

Ale miało być o grzybach. Wiele osób (ja też) zbierając grzyby zrywa kilka najładniejszych, a resztę zostawia. Są jednak tacy, którzy wybierają dokładnie wszystko, rozgrzebując ściółkę i zadeptując centymetr po centymetrze grzybowe miejsce. Ci fanatyczni zbieracze często zrywają też grzyby, których nie znają. Przecinają je, żeby stwierdzić, że są niedobre, i wyrzucają. Szlak takiego grzybiarza znaczą poszatkowane zwłoki grzybów. Oczywiście, wychodzą z pełnymi koszykami, ale obawiam się, że grzybów robi się przez to coraz mniej. Pamiętam, jak kiedyś tłumy warszawiaków zbierały grzyby w Lasku Młocińskim. Teraz chyba już tego nie robią, bo zadeptali i zebrali wszystkie. W tym miejscu (i nie tylko tam) grzyby skończyły się pewnie raz na zawsze. A szkoda, bo poza tym, że są smaczne, są też ważną częścią leśnego ekosystemu.

Puszczy to na razie nie grozi, ale kto wie, co będzie za parę lat. I nie jest to wyłącznie polski problem. Nuria, która pochodzi z Hiszpanii (to również kraj grzybiarzy), opowiadała mi niedawno, że w niektórych miejscach zbiór grzybów jest tam ściśle limitowany. Chcąc zbierać prawdziwki lub rydze, grzybiarz musi wykupić specjalną licencję (jak u nas wędkarz lub myśliwy). To jedyny sposób na uratowanie lasu przed zadeptaniem. Gdy pomyślałem, że tak samo mogłoby być w Polsce, przeszedł mnie dreszcz. Czy wyobrażają sobie państwo, że przed wyjściem z koszykiem do lasu trzeba będzie się wybrać po jakiś papier, powiedzmy do najbliższego nadleśnictwa? To zniszczy cały urok wyprawy! I dlatego, aby kiedyś do tego nie doszło, gorąco proszę: zbierajmy grzyby z umiarem, by starczyło ich dla wszystkich na długie lata.

Więcej o: