Z gigantycznego lotniska w stolicy Meksyku jedziemy taksówką do centrum. Niespodziewanie kierowca dosadza nam współpasażera. W skórzanej kurtce i ciemnych okularach, błyskając od czasu do czasu złotym zębem, wygląda jak bohater filmów o "twardzielach". - Dokąd jedziecie? - zagaduje niskim głosem. Odpowiadam wymijająco, że nad Pacyfik. - Koniecznie odwiedźcie po drodze Łahakę, moje rodzinne miasto - ciągnie dalej. - Najpiękniejsze w całym Meksyku. I głaszcząc się po brzuchu, dodaje: - Jedzenie palce lizać! - Mamy niewiele czasu - tłumaczę. Po drodze zahaczymy tylko o Oaksakę. Rycząc ze śmiechu, wykrztusza: - Oaksaka? To chyba w Japonii! Okazało się, że senior Carlos nie jest "desperado", tylko recepcjonistą w jednym z hoteli w stolicy, a moje faux pas wprawia go w doskonały humor - Oaxaca należy wymawiać "Łahaka". Wysiadamy z taksówki z adresem restauracji, gdzie serwuje się najlepsze befsztyki, i najlepszego hotelu w Oaxace (dziwnym zbiegiem okoliczności kuchmistrzem jest starszy brat Carlosa, a hotel prowadzi jego ciotka).
Zanim dotrzemy na miejsce, Oaxaca de Juárez objawi nam swoje kulinarne oblicze w niemal każdej meksykańskiej jadłodajni. W karcie dań wśród innych przysmaków poleca się: quesillo oaxaceno (ser podobny w smaku do bundza), mole oaxaceno (sosy na bazie czekolady i chilli), tasajo oaxaceno (befsztyk w ostrym sosie) i absolutny hit - chapulines oaxacenos, czyli smażone koniki polne.
Zastanawiam się z niepokojem, czy miasto (400 tys. mieszkańców, stolica stanu o tej samej nazwie), w którym życie toczy się tylko wokół stołu, nie jest pogrążone w letargu.
Przyjeżdżamy do Oaxaki o 1.30 w nocy i moje wątpliwości szybko się rozwiewają. Miasto tętni życiem. Po ulicach przechadzają się grupy roześmianej młodzieży, nad rozświetlonym bazarem "El llano" unosi się zapach smażonych potraw. Po wizycie w piątym z kolei hotelu tracimy nadzieję na nocleg pod dachem. Wreszcie znajdujemy wolny pokój w hotelu na godziny o drapieżnej nazwie "Wilczyca". Następnego dnia przypadkiem trafiamy na przyjemny rodzinny hostel w północnej, najbardziej wypielęgnowanej części miasta. Drzwi strzeże święta Maria z Gwadelupy.
Do zocalo, głównego placu w każdym meksykańskim mieście, mamy 15 minut spacerem równo wytyczonymi uliczkami. Kolonialny sznyt to zasługa hiszpańskiego architekta Alonso Garcii Bravo (projektował Veracruz i Meksyk), który w połowie XVI w. z linijką w ręku wytyczył ulice Oaxaki na gruzach azteckiej fortecy.
Wita nas feeria kolorowych domów - przeważają ciepłe żółcie, pomarańcz i czerwień. Przez otwarte drzwi można zerknąć na dziedzińce. Wiele z nich kryje galerie, sklepiki, kawiarnie, pracownie malarskie i rzeźbiarskie. Niektóre zaskakują pomysłowością - tu instalacja z tortilli, tam pnące się po ścianach kaktusy. Po drodze mijamy Muzeum Filatelistyki, Centrum Fotografii im. Alvareza Bravo (trwa wystawa Roberta Doisneau), ogród botaniczny, imponujące muzeum kultury regionu Oaxaca oraz Muzeum Sztuki Współczesnej z pokaźnym zbiorem prac meksykańskiego artysty Francisco Guittiereza. Od imponującego barokowego kościoła Santo Domingo na zocalo prowadzi zamknięta dla ruchu ul. Alcala. Ten odcinek miasta to prawdziwe wyzwanie dla zmysłów. Tu dziewczynka gra na akordeonie, tam zespół mariachi (grajków ulicznych) wygrywa "La Cucarachę". Piękne mieszkanki miasta w tradycyjnych kolorowych strojach zapraszają na degustację mezcalu (alkohol na bazie agawy, sprzedawany w butelkach z robakiem). Z pijalni czekolady wydobywa się kuszący zapach. Na krawężniku kilku chłopców przygrywa do tańca podrygującym dziewczynom. Kiedy docieramy do zocalo, serca Oaxaki, skrytego pod koronami indyjskich drzew laurowych, wiem już, że jedzenie to tylko jeden ze sposobów, w jaki mieszkańcy Oaxaki celebrują życie.
Z tarasów przytulonych do siebie kawiarni i restauracji jak z loży rozpościera się widok na niekończące się przedstawienie na placu. Pucybuci pastują buty zaczytanym w gazetach oaxakańczykom, sprzedawcy oferują zioła na bezsenność, ręcznie robione szale i watę cukrową. Młoda dziewczyna pokazuje nam zakładki do książek z suszonymi kwiatami. Gdy nie decydujemy się na zakup, pyta z uśmiechem, co chcemy kupić, to ona nam przyniesie. Nie ma w tym nachalności, tylko życzliwość (z drobnego handlu żyje większość Meksykanów).
Na jednej części placu występują klauni, na drugiej trwa koncert muzyki poważnej. W środku sprzedawca balonów nie nadąża z ich nadmuchiwaniem - dzieci, przestępując z nogi na nogę, czekają na swoją kolej. Kiedy już dostaną kilkumetrowy balon, podrzucają go najwyżej jak mogą. Te zawody odbywają się tuż obok katedry (budowanej od XVI do XVIII w.), w której właśnie trwa msza. Barokowa Bazylika de la Soledad, z rzeźbą Virgen de la Soledad (Matki Boskiej Samotnej, patronki Oaxaki) ozdobioną 600 diamentami i wielką perłą sąsiaduje z kolei z wielkim targiem, na który wierni idą prosto z mszy.
Nocą zocalo cichnie, a życie przenosi się na boczne uliczki. Drogie hotele i restauracje oferują za blisko 30 dol. od osoby kolację z pokazem tradycyjnego tańca guelaguetza (zwyczajowo odbywa się w ramach festiwalu w połowie lipca, kiedy świętuje siedem regionów stanu Oaxaca). Takie "cepeliowskie" pokazy to jedynie namiastka wielkiego święta. Można je sobie darować.
Przekonałam się, że najlepiej zostawić przewodnik w hotelu i wyruszyć na poszukiwanie przygód na własną rękę. To bardzo bezpieczne miasto, pod warunkiem że zachowuje się minimum rozsądku i trzyma centrum. W okolice amfiteatru otoczonego parkiem, który góruje nad miastem, lepiej wybrać się w dzień. Warto, bo stamtąd rozciąga się piękny widok na całą Oaxacę.
Wieczorem trzeba się przespacerować przez miasto i dać uwieść muzyce. Trafiliśmy w bardzo przyjazne miejsca, w których bawili się miejscowi. W piano-barze Hipotesis młody chłopak wygrywał na gitarze meksykańskie love songs, w klubie Divina (Boska) na koncercie rockowym roztańczony tłum szybko wciągnął nas do zabawy, powołując się na przyjaźń polsko-meksykańską.
Gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy skończyć kurs hiszpańskiego (w pakiecie z nauką rysunku, tańca, śpiewu i gotowania), tradycyjnego tkania czy wziąć udział w cotygodniowych dyskusjach o współczesnej literaturze meksykańskiej. Spotkaliśmy kilku Europejczyków i Amerykanina, którzy przyjechali do Oaxaki na kilka dni i już z niej nie wyjechali. Jeden z nich założył kawiarnię, w której podaje się Najlepsze Wegetariańskie Jedzenie w mieście. Adresu nie podajemy - jak na wszystko w Oaxace, traficie tu po drodze, przypadkiem.
Opuszczaliśmy miasto ze smutkiem. Podobnie jak nasi czescy znajomi, którzy na pytanie, jak im się podobała Oaxaca, odpowiedzieli: "To je byla parada!".
Autobusem z miasta Meksyk do Oaxaki ok. 7 godzin - bilet prawie 30 dol.,tańsze hotele - dwójka 20-30 dol., droższe (z basenem) - od 50 dol., można wynająć mieszkanie, apartament lub pokój na miesiąc - od 300 dol.,wstęp do muzeów - bezpłatny w wybrane dni lub ok. 1-2 dol., 20 min autobusem do Monte Albán, antycznego miasta Zapoteków z 500 r. p.n.e., co pół godziny spod Hotelu del Angel, bilet ok. 20 dol., http://www.oaxacalive.com/oaxinfo.htm , http://www.oaxaca-travel.com