Modlą się o fale

Surfing to dla wielu całe życie, prawie religia. Na Hawajach, gdzie zrodził się przed wiekami, naprawdę był bliski religii. Zanim ścięto drzewo na deskę surfingową, modlono się, składając między jego korzeniami ofiarę z ryb. Deskę wycinano z pnia kamienną siekierą, a następnie szlifowano sproszkowanym koralem i specjalnymi kamieniami. Surfowali władcy i plebejusze, a mistrzowie tego sportu byli bohaterami na miarę dzisiejszych najsłynniejszych piłkarzy. Gdy nie było fal, sfrustrowani surferzy modlili się i odprawiali specjalne rytuały z użyciem morskich roślin wyrzucanych na plażę zwanych pohuehue, bijąc nimi w wodę. Zachowała się jedna z takich modlitw:

"Ku mai! Ku mai! Ka nalu nui mai Kahiki mai/Alo po i pu! Ku mai ka pohuehue/Hu! Kai ko'o Loa (Wznoście się, wznoście wielkie fale z Kahiki/ Silne zawijające się fale/Wznoście się z poheuhue/Powstań długa grzmiąca falo).

Drugą młodość surfing przeżył w XX w., w latach 50. stał się popularny m. in. w Kalifornii, Australii, Oceanii. Surferzy krążą po świecie niczym nomadzi w poszukiwaniu najlepszych fal. Spotykałam ich nawet w listopadzie w Irlandii.

W Portugalii nie odnotowano przypadków ataków rekinów, podczas gdy np. na Florydzie w ciągu ostatnich 120 lat było ich 489 (dane: Florida Museum of Natural History). Jednymi z najczęstszych ofiar są właśnie surferzy, którzy przypominają podobno wyjątkowo smaczne foki.