Legenda głosi, że o podziale wyspy St. Martin między Holandię i Francję rozstrzygnął wyścig. Francuz i Holender, startując w Oyster Pond na wschodnim wybrzeżu, biegli brzegiem morza w przeciwnych kierunkach. Linia łącząca miejsce startu z punktem ponownego spotkania miała wyznaczyć granicę. Było gorąco. Francuz ugasił pragnienie butelką wina, Holender - ginu. Niektórzy twierdzą, że to właśnie gin był sprawcą jego porażki. Francuz pokonał dłuższy dystans i pod władzą jego kraju znalazły się 43 km kw. St. Martin, 34 przejęła Holandia. Działo się to w 1648 r., 155 lat po pierwszej wizycie Krzysztofa Kolumba.
Legenda doskonale ilustruje stosunki panujące na wyspie do dzisiaj. Nikt tu nie słyszał o siłowym rozwiązywaniu sporów. Życie, odmierzane drinkami sączonymi na plaży, toczy się wyjątkowo leniwie. Od czasów legendarnego wyścigu nie ma się po co spieszyć.
Philipsburg, stolica holenderskiej części St. Martin, cieszy oczy pastelowymi tynkami niskich, często drewnianych budynków o bajkowej architekturze. Ich wnętrza kryją w sobie galerie sztuki, butiki z karaibskim rękodziełem i wolnocłowe sklepy (niestety gwarancje nie obejmują Europy). Nad sklepami górują kasyna. Kiedy zapalają neony, życie przenosi się z plaży do nocnych klubów i dyskotek. Tak naprawdę St. Martin nigdy nie zasypia. Philipsburg to zaledwie dwie ulice: Front Street i Back Street, które łączy osiemnaście deptaków. Mój ulubiony to Old Street, gdzie pod numerem 106 autorską galerię prowadzi Nick Maley. Zanim zamieszkał na St. Martin, był wziętym konstruktorem w Hollywood ("O jeden most za daleko", "Lśnienie", "Superman", "Nieśmiertelny"). Stworzył postać Yody, legendarnego Mistrza Jedi, projektu Jima Hensona, twórcy Muppetów. Efekt jego pracy możemy podziwiać w "Imperium kontratakuje", drugiej części "Gwiezdnych wojen" George'a Lucasa. Wejście do galerii wskazuje kosmiczny robot, który trzyma planszę ze sparafrazowanym zawołaniem Rycerzy Jedi: "Niech sztuka będzie z tobą" (zamiast "Niech moc będzie z tobą"). W środku można obejrzeć i kupić memorabilia związane z filmem i zdjęcia Nicka z tuzami światowego kina. Nick chętnie je podpisuje i dedykuje, a na życzenie ręcznie koloruje. I odpowiada na pytania fanów "Gwiezdnych wojen". Zapytałem go, dlaczego opuścił Hollywood. Odpowiedział: - Kiedy zrobiłem pięćdziesiąt filmów, pomyślałem, że kolejne pięćdziesiąt niczego w moim życiu nie zmieni. Zamieniliśmy więc z żoną ferrari na jacht i rozpoczęliśmy poszukiwania ziemi obiecanej. Znaleźliśmy ją na St. Martin.
Nick jako Anglik jest przedstawicielem jednej z 82 nacji, które zamieszkują wyspę. Imponujący wynik jak na 65-tysięczną społeczność! Różnorodność kulturową najłatwiej dostrzec w menu wielu restauracji. To za ich sprawą przyznano St. Martin tytuł Kulinarnego Centrum Karaibów.
Na stołach królują wariacje na temat owoców morza. Te zaś najsmaczniejsze są po francuskiej stronie wyspy. Można tam dotrzeć samochodem. Droga nie dostarcza wielu wrażeń. Nie ma tu rzek, a rachityczna roślinność pokrywa niewielką część płaskiej powierzchni. Kiedyś były tu węże, ale zjadły je mangusty sprowadzone z Gwatemali. Teraz z braku węży mangusty pożerają kury, a tubylcy zastanawiają się, co sprowadzić, żeby zjadło mangusty... Wątpliwą atrakcją jest obelisk postawiony w miejscu, w którym przebiega niewidzialna dzisiaj granica między holenderską a francuską częścią wyspy. Dlatego warto uwierzyć sloganowi reklamowemu Atlantis Adventures: "Jeżeli nigdy nie byłeś na pokładzie Seaworld Explorer, to znaczy, że nie widziałeś połowy St. Martin". Nie jest to zwykła łódź - jej kadłub jest przeszklony. Podwodne życie tętni intensywnością, czaruje kolorami i kształtami raf koralowych. Przewodnik niespodziewanie zamienia mikrofon na akwalung i opływa łódź w towarzystwie ławicy tęczowych ryb. 45-minutowa podróż upływa w mgnieniu oka.
O ile Philipsburg zaadoptował tradycyjną architekturę i pastelowe kolory Karaibów, to Marigot, stolica francuskiej części, pozostała wierna Europie. Budynki do złudzenia przypominają południe Francji. Nawet palmy posadzono tu równie rzadko jak na Lazurowym Wybrzeżu. Tylko ostrygi smakują lepiej, kiedy spogląda się na Fort de Marigot. Atutem Philipsburga jest sąsiedztwo portu, do którego dobijają gigantyczne statki. Ich pasażerowie są zbawieniem dla sklepów, ale burzą sielski obraz wyspy. Spacerując Rue de la Liberte, można podziwiać cumujące wzdłuż wybrzeża jachty. Koniecznie trzeba zobaczyć farmę motyli, najlepiej rankiem, kiedy motyle opuszczają kokony. Obowiązkowo należy założyć kolorową koszulę - mają do nich wyjątkową słabość. Kiedy siadają na rękawach, dobrze mieć pod ręką aparat fotograficzny, bo niewiele osób daje wiarę ustnym relacjom z farmy.
Na St. Martin warto robić zdjęcia. Każdego roku ogłaszany jest konkurs fotograficzny z nagrodą 250 dol. (plus tantiemy z tytułu publikacji zdjęć). Trzeba być jedynie kolejnym milionowym turystą odwiedzającym wyspę. Jego nazwisko złotymi zgłoskami zapisują kronikarze w asyście eksplodujących fajerwerków. Czek można zrealizować tylko na wyspie, ale miejsc, gdzie da się tu wydać pieniądze, jest pod dostatkiem. Można też walczyć o prestiżowe nagrody: od Regat Heinekena, przez zawody wędkarskie St. Martin Open, do wyborów Miss Karaibów. Turystyka jest najważniejszym działem gospodarki wyspy. Czasy trzciny cukrowej, tytoniu i kawy odeszły w niepamięć, a pokłady soli pod naturalnie słonymi jeziorami St. Martin zaprzątały uwagę głównie Krzysztofa Kolumba.
Szaleństwo zabawy osiąga apogeum w połowie lutego, kiedy po francuskiej stronie wyspy rozpoczyna się karnawał. Roztańczone grupy kolorowo ubranych ludzi przemierzają ulice w rytmie calypso. Koncerty, pokazy mody i sztucznych ogni przez dwa tygodnie dyktują rytm życia na wyspie. Na regenerację sił po tanecznym maratonie pozostaje zaledwie miesiąc, bo w kwietniu, zaraz po Wielkanocy, karnawał przenosi się na holenderską część wyspy i zabawa zaczyna się od początku. Jej kulminacją jest feta 30 kwietnia na cześć Beatrix, królowej Holandii.
A po wyjątkowo długim karnawale zaszyjmy się na jednej z 36 plaż St. Martin. Raczej z zimnym ręcznikiem na czole, niż z drinkiem w dłoni.
Polaków nie obowiązują wizy, trzeba mieć paszport. Codziennie lata Air France, w poniedziałki i czwartki KLM, opłata lotniskowa (20 dol.) tylko w gotówce. Waluta - euro, dolary i karty kredytowe są akceptowane.
W internecie: http://www.col.com/islands/stmartin , http://www.stmartin.com , http://www.yodaguy.com (witryna Nicka Maleya)