Izrael stał się jednym z ulubionych urlopowych kierunków Polaków. Według statystyk tamtejszego Ministerstwa Turystyki, w 2017 roku kraj odwiedziło 97 400 polskich turystów. Najchętniej wybieraliśmy Izrael w miesiącach jesiennych i zimowych (od października do grudnia) jako miejsce ucieczki przed chłodem. Ale czy jest to zaskoczeniem? W końcu o tym kraju mówi się, że aż przez 300 dni w roku świeci tam słońce.
To też może cię zainteresować: Ciepło przez 300 dni, ale spotkasz mężczyzn w futrzanych czapkach. 'Tam świetnie reagują na Polaków'
Nie bez znaczenia pozostają też oczywiście ceny biletów lotniczych. Za podróż w tę i z powrotem tanimi liniami naprawdę można zapłacić grosze. Na przykład w maju z Poznania polecicie do Tel Awiwu za 69 zł, a tydzień później wrócicie za 85 zł. Z Katowic za bilety w dwie strony zapłacicie niecałe 260 zł. Loty z Warszawy są już nieco droższe, podróż w jedną stronę kosztuje około 149 zł. Nadal jednak cena jest taka, że aż żal nie skorzystać.
Wszystko dlatego, że izraelskie ministerstwo, w ramach promowania turystyki, dofinansowuje bilety. Jeśli program dopłat zostanie przedłużony (na razie ma potrwać do 31 października 2018), polscy turyści nadal będą mogli cieszyć się tak niskimi kosztami. Jeśli jednak władze zdecydują o jego zakończeniu, ceny prawdopodobnie poszybują w górę.
Jeżeli zabukujecie bilet na samolot, czeka was jeszcze odprawa na lotnisku. A ta różni się od tych, które znacie z innych krajów i jest zdecydowanie najmniej przyjemną częścią podróży. Na lotnisku najlepiej być trzy godziny wcześniej, bo cała procedura może potrwać naprawdę długo. Zostaniecie dość szczegółowo przepytani (m.in. o to, czy sami pakowaliście bagaż, czy znacie kogoś na miejscu, czy już kiedyś byliście w Izraelu, w jakim celu lecicie), przeszukają także wasze walizki. Ale kiedy już to przetrwacie, będziecie mogli w pełni skupić się na urlopie. Choć w drodze powrotnej historia się powtarza.
Choć ceny biletów są zachęcające, przygotujcie się na wysokie koszty życia na miejscu. Szekle i złotówki przelicza się prawie 1:1, ale średnie zarobki w Izraelu są dużo wyższe niż w Polsce, co ma swoje odzwierciedlenie w cenach. W niektórych miejscach półlitrowa butelka wody niegazowanej może kosztować nawet 10 szekli.
Wspomniałam o Tel Awiwie. To miasto naprawdę zasługuje na to, aby poświęcić mu osobny tekst. Jego mieszkańcy, kiedy o nim opowiadają, twierdzą, że to właśnie Tel Awiw, a nie cały kraj, może pochwalić się 300 słonecznymi dniami w ciągu roku. Właściwie można usłyszeć to podczas każdego powitania z nowo poznanym lokalsem: "Witamy w Tel Awiwie, mieście, w którym aż przez 300 dni jest słonecznie", "A wiesz, że w Tel Awiwie jest aż 300 słonecznych dni w roku?". Nic więc dziwnego, że to właśnie to miejsce obieramy na swój wypoczynkowy cel.
O popularności Tel Awiwu w ostatnim roku świadczą statystyki Urzędu Lotnictwa Cywilnego dotyczące liczby wszystkich pasażerów obsłużonych w polskich portach lotniczych według miast w międzynarodowym ruchu regularnym. W 2017 roku wśród 25 miast, do których najczęściej latano z polskich lotnisk, Tel Awiw znalazł się na 17. miejscu. Dla porównania rok wcześniej miasto w ogóle nie załapało się do grona dwudziestu pięciu - było 29.
Zainteresowanie turystów wyraźnie wzrasta pod koniec roku, kiedy pogoda w Polsce zaczyna przygnębiać i skłania do szukania słonecznego azylu. W październiku, listopadzie i grudniu Tel Awiw wskoczył na 11. miejsce.
Z Polski możemy dolecieć również do Ejlatu. Jednak to miasto we wspomnianym wyżej zestawieniu ULC nie pojawia się w gronie 25 najpopularniejszych.
Gdy jest się w Izraelu pierwszy raz, do Jerozolimy trzeba pojechać. Zobaczyć miejsca znane z biblijnych zapisów, złożyć wizytę przy Ścianie Płaczu i wetknąć w szczelinę karteczkę z prośbami, zajrzeć do wnętrza Bazyliki Grobu Pańskiego, odwiedzić Ogród Oliwny czy spojrzeć z Góry Oliwnej na ulokowany na zboczu ogromny cmentarz żydowski i połyskującą w oddali Kopułę na Skale. Dla wielu osób podróż do Jerozolimy może być przeżyciem bardzo emocjonalnym.
Tel Awiw to jednak zupełnie inny świat. Nie natkniecie się tam na każdym kroku na święte miejsca, nie spotkacie pielgrzymki z Filipin, której uczestnicy na barkach niosą całkiem sporych rozmiarów drewniany krzyż przez całą drogę krzyżową. Czym w takim razie to miasto przyciąga i zachwyca?
Idealne, czyste, tolerancyjne, z plażami jak z bajki. Takimi słowami opisał je Krzysiek. W Izraelu był dwukrotnie.
- Dla mnie Tel Awiw jest najlepszy pod każdym względem. Zaskoczył mnie na plus. Wyróżnia się na tle całego kraju: jest bardzo żywotnym, radosnym, beztroskim miastem, gdzie naprawdę można odetchnąć. Świetnie łączy nowe ze starym i tradycyjnym, ma cudowne plaże i ścieżki rowerowe, ludzie to niesamowita mieszanka kultur, religii, stylów życia i tu nikt nikomu nie wchodzi w drogę - zachwyca się Paulina, która Izrael po raz pierwszy odwiedziła 3 lata temu.
I nie sposób się z tym nie zgodzić. Miasto, a zwłaszcza jego nadmorskie tereny, tętnią życiem. Ludzie relaksują się na plaży, nie zważając na to, że słońce już dawno zaszło (co z tego, przecież i tak jest ciepło!), inni biegają po szerokiej promenadzie, spieszą gdzieś rowerami, spacerują z psami. W restauracjach i rozstawionych przed nimi ogródkach jest gwarno, a dobiegający z nich wspaniały zapach przygotowywanych potraw jest czymś, czego wasze nosy długo nie zapomną.
W Tel Awiwie nie ma wrażenia ciasnoty (choć w niektórych miejscach swoje w korku trzeba odstać), mimo że miasto nie należy do największych na świecie. Nie jest nawet największym w Izraelu. Tam po prostu każdy znajdzie swoje miejsce.
- Dla mnie największym plusem tego miasta jest część nadmorska. Czułam, że mogłabym tamtędy spacerować całymi dniami. I muszę jeszcze wspomnieć o ludziach. To wyjazd, z którego przywiozłam największą liczbę nowych znajomych. Mieszkałam w hostelu, który prowadzili młodzi Żydzi z całego świata. Panowała tam genialna atmosfera. Codziennie na tarasie odbywały się imprezy, świętowaliśmy nawet razem Chanukę. Poza tym łatwo nawiązywało się znajomości w autobusach. To mnie zaskoczyło, bo raczej nie podejrzewałam, że akurat w tym kraju ludzie są aż tak bardzo otwarci - opowiada Natalia, która Izrael odwiedziła w grudniu ubiegłego roku.
Na początku może zaniepokoić widok policji i żołnierzy przechadzających się dyskretnie z karabinami przewieszonymi przez ramię. Dzięki temu jednak miasto cieszy się opinią bezpiecznego, a do obecności służb szybko można przywyknąć.
To też może cię zainteresować: To miasto znalazło się w top kierunkach Lonely Planet na 2018 rok. Jest tam ciepło przez cały rok, a z Polski dolecimy do niego nawet za 72 zł
Kiedy stałam na przystanku autobusowym, zauważyłam, że rozkłady jazdy zapisane są tylko po hebrajsku. Trudno więc zorientować się, który autobus dokąd i którędy jedzie. Zapytałam w takim razie, jaka jest najwygodniejsza opcja poruszania się po mieście. - Rowerem lub pieszo. Miasto nie jest duże, a poza tym leży na równinie, więc jest płasko. Dobrze się je zwiedza w taki sposób i łatwo można dotrzeć do najważniejszych punktów - odpowiada Aline Szewkies, lokalna przewodniczka.
Rowery to faktycznie niesamowicie popularny środek transportu nie tylko w Tel Awiwie, ale w całym Izraelu. Zwłaszcza rowery elektryczne. Tel Awiw może pochwalić się świetnie rozwiniętą siecią ścieżek rowerowych. Jest też dużo wypożyczalni rowerów miejskich - na pewno je zauważycie, bo pojazdy mają charakterystyczny, zielony kolor. Automaty przy stacjach rowerowych działają w języku angielskim i można w nich płacić kartą. Godzina wynajmu kosztuje 6 szekli, jeden dzień 17 szekli. Nieco droższe jest wypożyczenie roweru w soboty - wówczas trzeba zapłacić 23 szekle. 1 szekel to mniej więcej 1 złoty.
A gdzie najlepiej zajrzeć? Oto kilka miejsc, w których często bywają także miejscowi.
Może zainteresuje cię też: Tu nie ma pociągów, a dzieci ze szkoły może odebrać ci prezydent. Dlaczego Polacy decydują się tu mieszkać?
Jednym z najmodniejszych wśród mieszkańców miejsc w Tel Awiwie jest w ostatnim czasie Sarona Market ulokowany w sercu miasta na terenie dawnej kolonii niemieckich osadników. Miejsce można porównać do warszawskiej Hali Koszyki. To największy w Izraelu kulinarny market pod dachem, którego miłośnicy dobrego jedzenia długo nie będą chcieli opuścić. Znajduje się tam 91 sklepów i restauracji otwartych przez siedem dni w tygodniu, a więc również w czasie szabasu. W swojej ofercie mają nawet potrawy, które nie są koszerne, jak np. wieprzowina czy owoce morza.
Po wejściu do środka trudno zdecydować się, gdzie podejść najpierw. Z jednej strony sklep z górą kolorowych przypraw, orzechów, suszonych i świeżych owoców, z drugiej lokal z dziesiątkami rodzajów chałw oraz past i sosów tahini w różnych smakach. Oczywiście nie musicie kupować ich w ciemno. Na półce rozstawionych zostało kilkanaście butelek degustacyjnych z sosami, które możecie nałożyć na łyżeczkę. Nie ma też problemów ze skosztowaniem chałwy - wystarczy poprosić o to pracownika sklepu.
Aleksandra Podgórska
Aleksandra Podgórska
Ledwo opuścicie to miejsce, a już wpadniecie w pułapkę kolejnego. Sprzedawca serów ze sklepu ulokowanego naprzeciwko nie da wam przejść obok siebie obojętnie. Nie brońcie się i spróbujcie tamtejszych wyrobów.
Restauracją, a właściwie stanowiskiem, które wygląda niepozornie, a przy którym warto się zatrzymać, jest Hiro Freestyle Ramen Bar by Aharoni. Lokal serwuje ramen, a tamtejszy szef kuchni, Yisrael Aharoni właśnie, należy do grona najbardziej znanych w Izraelu. Występował w wielu programach kulinarnych, w tym również w MasterChefie. Mężczyzny trudno nie zauważyć, gdy krząta się pośród pozostałych pracowników. Jest wysoki, łysy, ma siwą brodę i charakterystycznie podkręcone, gęste brwi. Jego wizerunek widnieje na rozwieszonych nad restauracją płachtach, więc na pewno zwrócicie na niego uwagę.
Jedna uwaga: zanim zrobicie zdjęcie któregoś ze stoisk, zapytajcie o zgodę sprzedawcę. Choć większość nie ma nic przeciwko, niektórzy sobie tego po prostu nie życzą.
Gdy już uznacie, że najwyższy czas opuścić market, nie uciekajcie z Sarony. Tamtejsze ogrody, które są całkiem sporą enklawą pośród strzelistych, szklanych wieżowców, doskonale nadają się na popołudniowy relaks w słońcu. Miejscowi uwielbiają wypoczywać w tamtejszych kawiarniach, wylegiwać się na zielonych, idealnie przystrzyżonych trawnikach czy odnajdywać spokój, uprawiając jogę w cieniu palm. A do tego te urokliwe, niewielkie budynki, które, choć są pozostałością po niemieckiej kolonii, bardziej przypominają architekturę śródziemnomorską.
Aleksandra Podgórska
Niedaleko Sarony, przy ulicy HaArba'a 14, znajduje się restauracja Porter and Sons. Choć klimat i wystrój bardziej przypominają angielskie czy irlandzkie puby, warto ją odwiedzić ze względu na doskonałe piwo i duży wybór tego trunku. W karcie nie brakuje oczywiście lokalnych propozycji piwnych.
Nie należy go mylić z portem w Jafie. Są to dwa różne miejsca. Port w Tel Awiwie obecnie jest nieczynny, a mieszkańcom służy za teren rekreacyjno-wypoczynkowy. Powstała tam przestronna, drewniana promenada, wzdłuż której rozlokowały się restauracje i kawiarnie. Miejsce tętni życiem zwłaszcza w piątki i w soboty wieczorem, kiedy ściągają tam tłumy lokalsów świętujących dni wolne od pracy.
Jeśli chcecie poczuć się jak oni, nie tylko wybierzcie się tam na kolację, ale przyłączcie też do wspólnego uprawiania jogi. Odbywa się ona w każdy piątek o 8 rano właśnie na promenadzie. Udział w zajęciach jest bezpłatny.
Jedną z atrakcji portu, która szczególnie spodoba się dzieciom, jest także nieduża, kolorowa karuzela - pierwsza w Izraelu.
Aleksandra Podgórska
Miejscowi chętnie spędzają czas wolny również w Parku Niepodległości w centralnej części miasta. Częstym widokiem w tym miejscu, ale też na telawiwskich plażach, są osoby grające w matkot. To gra, w której używa się dwóch paletek i miękkiej piłeczki. Można ją porównać do padla. Przez Izraelczyków nazywana jest często ich narodowym sportem plażowym. Koniecznie spróbujcie zagrać, jeśli będziecie mieć taką okazję.
Baliboa racquet delight/CC BY-NC-ND 2.0
Przyszła pora na kolejny port. Najstarszy wśród nadal działających portów na świecie, choć cumują tam już jedynie nieduże łodzie rybackie. Port w Jafie, która niegdyś była osobnym miastem, a potem została wchłonięta przez rozrastający się Tel Awiw, jest wart każdej spędzonej tam minuty. Wybierzcie się do niego wieczorem, aby podziwiać chowające się za horyzontem zachodzące słońce. Świetnie się komponuje z szeregiem nieco chaotycznie zacumowanych białych łódek.
To, co mnie szczególnie zachwyciło w porcie, poza jego bałaganiarskim, zawadiackim klimatem, to duże hale i magazyny przekształcone w restauracje. Najbardziej jednak może podobać się to, że mimo nowej funkcji, ich industrialny klimat został zachowany. Nie zostały nadmiernie upiększone, przesadnie designersko udekorowane, nie wydają się fałszywe i nadęte. Można odnieść wrażenie, że zrobione zostało w nich absolutnie minimum, aby tylko udało się je zaadaptować na restauracje i zapewnić bezpieczeństwo przebywającym w nich ludziom.
O zachodzie słońca stoliki w porcie powoli się zapełniają, a z najgłębszych zakamarków wyłaniają się koty. Zwierzaki przysiadają przy stolikach i grzecznie, bez nadmiernego naprzykrzania się, czekają na swoją szansę. A nuż może coś, niby przypadkiem, upadnie na ziemię?
Całości obrazu dopełniają gromady dzieci pędzących na rowerach i hulajnogach, które z gracją i zwinnością wymijają spacerowiczów.
Może zainteresuje cię też: Ten kraj trzeba chłonąć, nie da się tam polecieć tylko raz. "Za ananasa możesz przybić piątkę z małpą"
Tuż przy schodach, które prowadzą z uliczek Jafy do portu, znajduje się galeria sztuki Adina Plastelina (ulica Netiv Hamazalot 23). - To jedno z moich ulubionych miejsc - mówi Aline.
Powstaje tam ręcznie robiona biżuteria tworzona z metali szlachetnych oraz modeliny. Nie jest to jednak zwyczajny sklep, w którym po prostu zaopatrzycie się w upominki. Pod sufitem zawieszony został ekran, na którym wyświetlany jest film, który dokładnie pokazuje proces twórczy. Tym, co wyróżnia galerię spośród innych, jest także tzw. Tajemniczy Pokój. Podczas wykopalisk archeologicznych odkryte zostało kolejne pomieszczenie, a w nim liczne artefakty, które są świadectwem obecności człowieka na tych terenach tysiące lat temu. Właścicielom Adiny Plasteliny udało się dogadać z izraelskimi władzami, aby przedmioty mogły pozostać w pomieszczeniu, które następnie przekształcili w otwartą dla wszystkich i bezpłatną wystawę.
Aleksandra Podgórska
W Jafie swoją siedzibę ma też jedna z najsłynniejszych lokalnych artystek - rzeźbiarka Ilana Goor. Cały swój dom, przekształcony w galerę, udostępnia odwiedzającym (ulica Mazal Dagim 4).
Galerie w Jafie to powszechne zjawisko. Lokalne władze chciały podnieść prestiż miejsca i w latach 50. zaczęły przekazywać artystom opuszczone budynki. Zainteresowani musieli zaprezentować swoje prace przed radą miasta. Warunkiem otrzymania budynku było również to, że jego góra miała zostać zaadaptowana na mieszkanie, a dół na galerię sztuki. Wielu artystów wciąż ma tam swoje mieszkania.
Chcecie zjeść najlepsze lody w mieście? Idźcie do Neve Tzedek (pol. Dom Sprawiedliwości). To pierwsza żydowska dzielnica poza granicami Jafy. Została wybudowana w 1887 roku i jest uważana za pierwszą dzielnicę Tel Awiwu (choć wówczas miasto jeszcze nie istniało). Obecnie jest jednym z najmodniejszych miejsc w Tel Awiwie, pełnym sklepów z ręcznie robioną biżuterią, ekskluzywnych butików, galerii artystów i projektantów oraz restauracji i kawiarni, które rozlokowały się w wąskich uliczkach, m.in. na głównej ulicy Shabazi.
Dana Friedlander for the Israeli Ministry of Tourism/flickr.com/CC BY-ND 2.0
Wzrok przyciąga też różnorodność stylów architektonicznych, które stykają się tam ze sobą. Domy hołdujące funkcjonalnym założeniom Bauhausu przeplatają się z budynkami wzniesionymi w stylu eklektycznym.
I to właśnie tam, przy ulicy Shabazi 40, znajduje się lodziarnia Anita uważana przez miejscowych za najlepszą w mieście. Porcje są tam naprawdę słuszne, a smaki różnorodne. Od słodkich i kremowych (np. brownie, bounty czy ferrero rocher), przez owocowe, po wegańskie i pozbawione cukru. Do wyboru jest kilka rozmiarów. Najtańszy, tzw. regularny, kosztuje 17 szekli.
Nie będę udawać, że to zupełnie nieturystyczne i znane tylko przez lokalsów miejsce. Bo tak nie jest. To największy bazar w Tel Awiwie i byłoby dziwne, gdyby nie przyciągał turystów. Ale nie oznacza to, że nikt inny tam nie chodzi. Wręcz przeciwnie - miejscowi naprawdę robią tam zakupy. Z pieczołowitością wybierają najsoczystsze z i tak już soczystych owoców (ja od "napakowanych" granatów nie mogłam oderwać wzroku), lśniące w słońcu pomidory, świeże pieczywo czy słodkości piętrzące się na straganach. Ale fakt faktem, że na stos innych sprzedawanych tam bibelotów (nie przesadzę, jak powiem, że na bazarze jest tzw. mydło i powidło, czyli po prostu WSZYSTKO) zupełnie nie zwracają uwagi.
Aleksandra Podgórska
Poza tym Carmel jest dobrym miejscem, aby stosunkowo tanio, jak na Izrael, zjeść sycący posiłek. Wystarczy zboczyć z głównej ulicy i zapuścić się w jego zakamarki, a już wyłonią się największe skarby. Czasami knajpki łatwo przeoczyć, bo większość z nich wciśnięta jest pomiędzy dwa obłożone apetycznymi produktami stoiska. I jak tu się skupić na szukaniu miejsca na obiad, kiedy oczy same karmią się widokiem okrągłej chałwy z chilli, żeby za chwilę przegrać z nosem, który wyczuwa unoszący się w powietrzu aromat przypraw.
Aleksandra Podgórska
Odrobina silnej woli wystarczy jednak, aby znaleźć lokal, w którym nie wydacie fortuny. Jednym z takich miejsc jest restauracja (choć jej wnętrze przypomina raczej jadłodajnię) z charakterystycznymi, niebieskimi drzwiami i dużym białym szyldem z napisem Humus i adresem zapisanym po hebrajsku (HaCarmel 11). Serwują tam jeden z najlepszych humusów, jakie jadłam w Izraelu. I najwyraźniej tak samo twierdzi wielu miejscowych, którzy wpadają do knajpki na szybką przekąskę. Za miskę tej potrawy z różnymi dodatkami i dwiema pitami zapłacicie 15 szekli. A to naprawdę dobra cena i zaspokoicie głód aż do wieczora. Dla porównania - na innym bazarze, w Jerozolimie, za podobne danie, ale z trzema falafelami, zapłaciłam 36 szekli.
Targ otwarty jest od niedzieli do piątku od wczesnych godzin porannych mniej więcej do godz. 19. W piątki zamykany jest nieco wcześniej ze względu na szabas, który zaczyna się po zachodzie słońca.
Promenada Tayelet łączy port w Tel Awiwie ze starym portem w Jafie. To jedno z ulubionych miejsc biegaczy. Jest szeroka, odnowiona i zapewnia świetny widok na morze. Najwięcej osób, które uprawiają jogging, pojawia się na niej wieczorami. Dzięki temu, że jest przestronna, spacerowicze i biegacze nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Wzdłuż promenady ciągnie się także dwupasmowa ścieżka rowerowa, więc rowerzyści i piesi również nie wchodzą sobie w paradę.
Po drodze miniecie na pewno kilka plenerowych siłowni ulokowanych na plaży, więc jeśli uznacie, że bieg już was znudził, możecie zmienić rodzaj aktywności. Lub po prostu wrócić spacerem brzegiem morza.
Więc jeśli macie wątpliwości, czy jechać do Tel Awiwu, odpowiadam: jedźcie. Życie na miejscu nie jest tanie, ale miasto naprawdę może skraść serce i stać się jednym z waszych ulubionych. Szczególnie jeśli lubicie miejsca, które doskonale potrafią łączyć nowoczesność z tradycją, mają mnóstwo zakamarków do odkrycia i gastronomię, której niejedna metropolia mogłaby pozazdrościć. Mam nadzieję, że nie będziecie zawiedzeni.