Cilento oraz Parku Narodowego Cilento i Doliny Diano (od 1998 r. na liście UNESCO) próżno szukać w przewodnikach po Włoszech; owszem, znajdziemy Kampanię, której ten region częścią. Na wybrzeżu Morza Tyrreńskiego rozciąga się on od Paestum do Zatoki Policastro, a wewnętrzne granice stanowią góry Alburni i Dolina Diano. Mieszkańcom dumnym z urody swego regionu i świadomym jego odrębności zależy jednak na używaniu nazwy "Cilento" (bezskutecznie walczyli o autonomię). Jesteśmy więc w południowej części włoskiego buta, w prowincji Salerno, niedaleko Neapolu.
Drogi są wprawdzie nowe, wyasfaltowane, ale wąskie i niewiarygodnie kręte. Kiedy jedzie się nimi wśród wysokich, porowatych skalnych ścian, z przepaścią po jednej stronie, ciarki chodzą po plecach. Przed wyjątkowo niebezpiecznymi zakrętami kierowcy naciskają klakson, bo nie sposób się wyminąć.
Zielone wysokie pagóry porastają oprócz wszechobecnych oliwek pinie, cyprysy i śródziemnomorska makia. W dolinach rzek, wyjątkowo tu licznych, na stokach gór, także na ich szczytach - miasteczka. Domy w większości nowe, proste, z płaskimi czerwonymi dachami. Czasem trafi się rozpadający się kamienny dom. A na prawie wszystkich szczytach stoją stare kamienne wieże obserwacyjne z widokiem na morze, z których wypatrywano nieprzyjaciół.
Mieszkańcy chwalą się górami, pięknym urozmaiconym wybrzeżem, średniowiecznymi miasteczkami i kulinarnymi specjałami. Jednym z nich jest sławna nie tylko we Włoszech mozzarella di buffala - ser z mleka bawolego ("mozzarella" od "mozzare" - ciąć, dzielić na kawałki). Dopiero próbując jej na miejscu, np. w Caseificio Vannulo w Capaccio Scalo niedaleko Salerno, przekonałam się, że kupowana w naszych sklepach niewiele ma wspólnego z prawdziwą, świeżą, jedzoną tuż po zrobieniu.
Jak często bywa we Włoszech, farma jest w rękach jednej rodziny, w tym przypadku Palmierich. Założył ją w 1900 r. dziadek Antonia, obecnego właściciela, który ją oczywiście rozwinął i unowocześnił. Od 1997 r. jest farmą organiczną - nie stosuje się żadnych chemikaliów do uprawy zbóż na paszę ani antybiotyków do leczenia zwierząt. Całą produkcję sprzedaje się na miejscu, tylko niewielka ilość trafia do jedynej w regionie trzygwiazdkowej (według Michelina) restauracji Don Alonso. 300 bawolic i 8 bawołów żyje tu w wyjątkowych warunkach. Mają specjalne materace do relaksu, wielkie żółte szczotki do masażu, pod które same się podstawiają, a także cztery roboty ssące zrobione na zamówienie w szwedzkiej firmie DeLaval - zwierzęta podchodzą do nich, kiedy czują potrzebę wydojenia. A muszą dać 8 litrów mleka dziennie; jeśli nie wyrabiają normy, sprzedaje się je na ubój. Z mleka bawolic wyrabia się tu również ricottę, ser provola, jogurt, lody. Zaś ze skór sprowadzanych z Toskanii - wytworne torby, paski, portfele, wszystko w różnych odcieniach brązu, wszystko bardzo drogie.
Właściciele urządzili też niewielkie muzeum ze starymi narzędziami rolniczymi. Można obejrzeć m.in. drewniane pługi ciągnięte przez bawoły, kadzie i urządzenia do wyrobu mozzarelli, stołeczek przywiązywany do pasa, na którym siadał mężczyzna dojący bawolicę. W okolicy jest wiele mniejszych farm produkujących mozzarellę, ale Vannulo jest największa i najsławniejsza.
W Cilento właśnie dojrzewają bergamotki - większe od cytryn, okrąglutkie żółte owoce. Ich skórka pięknie pachnie (z niedalekiej Kalabrii przywiozłam rok temu dżem, cukierki i herbatę, wszystko z bergamotki). Zaczął się właśnie sezon na karczochy - pierwszy raz widziałam zagony tych pysznych warzyw o bladozielonych długich, postrzępionych liściach i eleganckich główkach. Lubią w nich rosnąć czerwone polne maki...
Wszędzie, dosłownie, rosną drzewa oliwne - stare, o dziwacznie, fantastycznie poskręcanych pniach. Młode pędy teraz, w maju, pełne są kiści zielonych malutkich owocków, które dojrzewają jesienią. W L'Azienda Agricola Marino mogłam przyjrzeć się im z bliska. Podobnie jak inne farmy w okolicy, ta też należy do jednej rodziny. Lorenzo Marino, ojciec obecnego właściciela Raffaele, wymarzył sobie to miejsce na winnicę. Wykarczował las, uzyskując ok. 30 ha znakomitej ziemi - 14 ha przeznaczył na winnice, 9 na oliwki, resztę na inne uprawy. Farma jest pięknie położona, świetnie utrzymana - jeden z pracowników właśnie wzruszał ziemię niewielką maszyną, zręcznie lawirując między rzędami winorośli. Przed każdym z nich rośnie krzak czerwonych róż, ale nie dla ozdoby (choć zdobi). Dzięki nim można uchronić winorośl przed szkodnikami, które najpierw atakują róże. Marini produkują pyszną oliwę i wino z własnych winogron gatunku Fiano, Aglianico i Piedirosso, uprawianych w tych okolicach od starożytności. Przecież to Grecy przywieźli tu winorośl 2,5 tysiąca lat temu...
Skoro o Grekach mowa... Wielkim skarbem Cilento (i nas wszystkich) jest Paestum, dawna Posejdonia - miasto dedykowane bogu mórz Posejdonowi (Neptunowi). Założone na bagnistym terenie przez Greków ok. VI w. p.n.e., w IV w. zajęte przez Lukanów, a od III w. pod panowaniem Rzymian, którzy nazwali je Paestum. W średniowieczu wyludniła je malaria, potem wyrósł tu las, dzięki czemu ruiny świetnie się zachowały. A odkryto je przypadkiem dopiero w połowie XVIII w. podczas budowy drogi.
Dzisiaj na 25 ha (całe Paestum liczy 120 ha, ale pozostałe są w rękach prywatnych i nie prowadzono tam badań archeologicznych) stoją trzy ogromne świątynie z pierwszej połowy VI w. p.n.e. dedykowane Herze i Atenie oraz fundamenty lub pozostałości innych budowli, m.in. domów, sanktuarium z basenem, amfiteatru, na którym odbywały się walki gladiatorów i dzikich zwierząt, forum. Cały teren otaczają resztki muru - niegdyś miał ok. 5 km długości, 5-7 m grubości i 15 m wysokości.
Jest piękny, gorący dzień. W ostrym majowym słońcu lśnią widoczne z daleka rzędy kolumn. Wchodząc północną bramą, od razu stajemy przed niewielką elegancką świątynią Ateny zbudowaną w najwyższym punkcie. Pewnie dlatego robi tak duże wrażenie, w dodatku powstała w dwóch stylach: jońskim i doryckim (6 kolumn na froncie i 13 po bokach), a wyróżnia ją spośród pozostałych świątyń - i w ogóle greckich - wysoki fronton, nigdzie indziej niespotykany. W trawie widać fundamenty innych budowli, fragment zdobienia dachu, pojedynczą kolumnę... Idąc powoli Via Sacra, dochodzimy do największej świątyni - Posejdona, w stylu doryckim, rówieśniczki ateńskiego Partenonu. Zadziwia lekkość i smukłość jej kolumn - po 6 na dwóch symetrycznych frontach i po 14 na dłuższych bokach.
Obok kolejna, najstarsza z nich - Hery, w XVIII w. nazwana (niesłusznie) bazyliką. Do dziś zachowało się 50 zewnętrznych kolumn (wszystkie!) i trzy z ośmiu wewnętrznych w tzw. celli. Później odkryto ołtarz, który musiał znajdować się na zewnątrz świątyni, ponieważ jej wnętrze - dom boga - było niedostępne dla wiernych. Stąd najlepiej widać duży fragment muru - dawniej otaczała go głęboka fosa i 24 okrągłe lub kwadratowe wieże. Nic nie zostało. Ale ciągle, od I w. p.n.e., kwitną w Paestum czerwone róże, z których to starożytne miasto było sławne w całym ówczesnym świecie. Girlandy róż oplatały mury, balkony, domy, barwiły na czerwono ulice. Ich aromat i kształt opiewali Wergiliusz i Propercjusz.
"Trzeba spędzić wśród kolumn przynajmniej jeden dzień, aby zrozumieć życie kamieni w słońcu. (...) Rankiem wapień Paestum jest szary, w południe miodowy, o zachodzie słońca płomienisty. (...) Przed świątynią Hery róże, które - śpiewał Wergiliusz - biferi rosaria Paesti - pachną odurzająco", pisał w "Barbarzyńcy w ogrodzie" Zbigniew Herbert.
PS Cilento to także: plaże, groty w skałach (w Pertozie można obejrzeć spektakl "Piekło" według "Boskiej Komedii" Dantego!), spacery po górskich szlakach, no i kuchnia - najlepsze, tradycyjne potrawy jadłam w restauracji, a zarazem małym hotelu Romeo w miasteczku Bosco - można tu spróbować 50 antipasti i 70 rodzajów domowej roboty makaronów, www.romeo-bosco.com
Artykuł pochodzi z Gazeta Turystyka - sobotniego dodatku do Gazety Wyborczej.