Tasman w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że odkryta przez niego wyspa będzie nosiła jego imię. Nazwał ją wówczas imieniem gubernatora Batawii, czyli Ziemia Van Diemena. Kontury nowego lądu rysowali kolejni żeglarze, którzy tu dotarli: Marion du Fresne, Tobias Furneaux i Wiliam Bligh (ten od buntu na "Bounty"). Z kolei skromna tablica w malutkiej miejscowości Adventure Bay upamiętnia miejsce lądowania jednego z najsławniejszych żeglarzy - kapitana Jamesa Cooka.
W tutejszym muzeum kapitana Bligha możemy obejrzeć oryginalną mapę z końca XVIII w., na której Ziemia Van Diemana stanowi jedną całość z Australią kontynentalną. Dopiero w 1798 r. M. Flinders odkrył, że jest to wyspa oddzielona od kontynentu cieśniną o szerokości 150 mil (około 280 km)! Nic dziwnego, że początkowo nie dostrzeżono cieśniny - ponieważ jest to strefa słynnych "ryczących czterdziestek", zgodnie z zasadami "dobrej praktyki morskiej" ówcześni kapitanowie trzymali się z dala od lądu.
Dziś na Tasmanię dotrzemy drogą morską w ciągu 14 godzin. Na przykład komfortowym promem "Spirit of Tasmania" kursującym na trasie z Melbourne do Devonport. Dzięki doskonałej stabilizacji apetyty dopisują na nim niezależnie od siły wiatru. Ale uwaga: w tzw. wysokim sezonie bilety należy rezerwować z dużym wyprzedzeniem.
Warto odwiedzić tą wyspę, tak różniąca się od reszty Australii. Znaczna jej część nadal pozostaje niemal bezludna. Przyczyną tego nie jest jednak brak wody - południowo-zachodnia część prowincji odznacza się obfitymi opadami i bujną roślinnością. Przyczyną są raczej niedostępne góry, trudne do pokonania lasy, bystre rzeki w głębokich dolinach, które od początku utrudniały kolonizację. Obecnie tereny te należą do największych na świecie parków narodowych, przez które prowadzą piękne widokowo trasy trekkingowe.
Na powierzchni pięciokrotnie mniejszej od Polski zamieszkuje zaledwie pół miliona osób. Największe skupiska ludności znajdują się na wybrzeżach północnym i wschodnim oraz w stolicy prowincji Hobart. Ale rdzennymi mieszkańcami od niepamiętnych czasów byli tu Aborygeni - przybyli jeszcze w czasach, gdy Tasmania z Australią stanowiły jedną całość.
Po przyjściu białych kolonistów, już na początku XIX wieku, rozgorzały walki z Aborygenami. Trzeba jednak przyznać, że biali imigranci nie odznaczali się zbytnią łagodnością. Wśród pierwszych 250 założycieli najstarszego miasta prowincji (Hobart) było 178 więźniów, 10 urzędników i 13 kolonistów; resztę stanowili marynarze, kobiety i dzieci.
Gubernator Arthur rozkazał zastrzelić każdego Aborygena pojawiającego się w rejonie zasiedlonym przez kolonistów. W wyniku operacji Black Line, do której zmobilizowano wszystkich mężczyzn, Aborygeni zostali zdziesiątkowani i zepchnięci na półwysep Tasmana. Około 150 niedobitków przesiedlono na wyspę Flindersa, gdzie większość wkrótce wymarła. W efekcie w 1876 r. na Tasmanii nie było już ani jednego stuprocentowego Aborygena. Ostała się jedynie nieliczna społeczność ze związków mieszanych.
Podobnie jak w Australii kontynentalnej również tutaj zetkniemy się z barwną mozaiką przybyszów z całego świata. Hobart jest jednym z większych skupisk australijskiej Polonii.
Jeżeli chcemy spenetrować południowo-wschodni rejon wyspy, najlepszą bazą wypadową będzie Sorel. Warto zrobić sobie stąd całodzienny wypad do Port Arthur, a potem jeden lub dwa dni przeznaczyć na zwiedzenie wyspy Bruny z latarnią morską na skalistym cyplu. Koniecznie trzeba też odwiedzić mu-zeum Bligha w Adventure Bay. Przez Huonville dotrzemy natomiast do Southport na południowym cyplu wyspy. Dalej nie ma już nic, chyba że zechcemy przedzierać się przez lesiste bezdroża do South-East Cape.
Inne propozycje to Richmond, dokąd wystarczy wybrać się na pół dnia. Na zwiedzenie parku narodowego Maria Island trzeba poświęcić cały dzień. Jeśli planujemy wejść na szczyt Bishop Mtn., przenocujmy na wyspie.
Drugie po Sydney najstarsze miasto Australii, położone malowniczo przy ujściu rzeki Derwent, jest jednym z najlepiej zachowanych zabytków architektury kolonialnej Australii. Ponad 90 tutejszych budowli historycznych znalazło się w spisie Zabytków Narodowych (National Trust). Najznakomitsze obiekty Hobart to parlament, Teatr Królewski i Kaplica Pokutników.
Salamanca Place - dawna dzielnica handlowa, perła architektury kolonialnej - została przekształcona w centrum turystyczne. Są tu teraz wystawy rzemiosła artystycznego, antykwariaty, sklepy jubilerskie, kramiki z pamiątkami i oczywiście tłumy turystów.
Strome schody prowadzą do historycznego centrum - Battery Point. Wśród świetnie zachowanych mieszczańskich domków i historycznych pubów wyróżniają się gregoriańskie pałacyki patrycjuszowskie przekształcone w muzea i galerie. W najstarszym, pochodzącym z 1808 roku budynku, mieści się Muzeum Tasmanii i ekspozycja sztuki aborygeńskiej oraz kolekcja z okresu kolonialnego. Są tu też najstarsze australijskie koszary pochodzące z 1811 r. Anglesea Barracks, użytkowane do dziś przez wojsko, ale udostępnione dla zwiedzających.
Dla ochłonięcia od natłoku wrażeń i turystów można przysiąść w bajecznie kolorowym ogrodzie botanicznym. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie możemy jeszcze zobaczyć reliktową sosnę Huon.
Schodząc w dół stoku, dojdziemy do rzeki Derwent. Warto przejść na drugą stronę imponującym mostem Tasmana. Z okolicznych wzgórz roztacza się rozległy widok na miasto, z wyniosłą Mt. Wellington na dalszym planie.
Miniaturowe Richmond uchodzi za jedno z najlepiej zachowanych historycznych miast Tasmanii. Słynny kamienny most na rzece Coal River najlepiej prezentuje się ze wzgórza, na którym wzniesiono najstarszy katolicki kościół Australii. Ale najważniejszym zabytkiem miasteczka jest więzienie. Doskonale utrzymane sprawia raczej wrażenie sielskiego klasztoru, tym bardziej że tuż za jego murami zorganizowano malownicze pole biwakowe.
Szybki katamaran, którym płynę, dobija do pomostu w parku narodowym Maria Island tuż obok dawnego Commissariat Store. W surowym budynku z czerwonej cegły mieści się recepcja i skromne muzeum. Dawne budynki więzienne pełnią obecnie rolę hotelu turystycznego. Irlandzki działacz niepodległościowy William Smith O'Brien zesłany na wyspę pisał: "zobaczyć więzienie w jednym z najpiękniejszych miejsc ukształtowanych ręką natury, w najbardziej ustronnym zakątku świata, powoduje tak gwałtowny bunt uczuć, że nie potrafię tego opisać". Całą wyspę Maria Island można zwiedzić w ciągu jednego dnia. Piękne wybrzeże klifowe jest tutaj łatwo dostępne. Natomiast wejście na Bishop Mtn., mimo że niezbyt trudne, jest dość uciążliwe. Z płaskiego jak stół wierzchołka niemal pionowo opadają do morza 600-metrowe skały.
Najbardziej ponurą sławą wśród tasmańskich więzień cieszyło się więzienie Port Arthur. Jego ruiny nie mają sobie równych w całej Australii. Było to całe osiedle skazańców. Przyjmowano tu pensjonariuszy uznanych za szczególnie groźnych. Wspomniany William O'Brien został tu przeniesiony wraz z komendantem więzienia Maria Island za "zbytnią zażyłość skazańca z rodziną komendanta". Czy plotki o przygodach miłosnych więźnia z córką komendanta były uzasadnione?
Największe odludzie Tasmanii, do dziś nieomal pierwotne, to wybrzeże zachodnie. Podróżując po tym terenie, jakieś 80 km przed Hobart dostrzegam napis: Tasmanian Devil Park i World Tiger Snake Centre. Mam szczęście - udaje mi się zobaczyć diabła tasmańskiego. Czarny drapieżnik, podobny do małego dzika, jest niezwykle wojowniczy - obydwa dostrzeżone w zaroślach osobniki są pokryte bliznami.
W Tiger Snake Centre hoduje się około tysiąca żmij tygrysich. To jedne z najbardziej jadowitych węży świata - ich jad zabija człowieka w ciągu kilkunastu minut. Jednak opinia o niezwykle niebezpiecznych wężach Tasmanii jest grubą przesadą. Wprawdzie rocznie notuje się kilka tysięcy przypadków ugryzienia ludzi, ale - według publikowanych statystyk - w ciągu 18 lat było tylko 27 przypadków śmiertelnych. O ile zachowamy odrobinę ostrożności w buszu, nic nam nie grozi.
Górska droga prowadzi przez dziewiczy las deszczowy. W Tarraleagh natrafiam na polskiego orła - pomnik upamiętnia 40. rocznicę przybycia na Tasmanię naszych rodaków.
Senne dziś miasteczka Queenstown i Zeehan w końcu XIX w. były ważnymi ośrodkami górniczymi. Wydobywano tu złoto, srebro, ołów i miedź. Ale tutaj też znajdował się największy wówczas teatr Australii, w którym śpiewała boska Nellie Melba i wielki Caruso. Mimo wszystko był to jednak kraniec świata. Dziś droga kończy się w Strahan, kilkanaście kilometrów dalej na południe.
Mikroskopijny Strahan jest portem rybackim, a zarazem turystycznym, położonym w głębokim fiordzie. Całodzienny rejs luksusowym katamaranem jest niezapomnianym przeżyciem, choć ukazuje zaledwie drobny fragment tutejszych parków narodowych pokrytych dziewiczym lasem deszczowym. - South West oraz Franklin i Cradle Mtn.
Katamaran dopływa do skalistej wysepki - Sarah Island. Od 1821 r. osadzano tu zesłańców, traktowanych wyjątkowo brutalnie. Do historii przeszła ucieczka dziesięciu śmiałków, którzy porwali żaglowiec i dotarli do wybrzeży Chile.
W dziewiczym lesie przewodnik pokazuje sosnę Huon, która mimo niezbyt imponujących rozmiarów, pamięta czasy sprzed narodzin Chrystusa. Obok wyrosło chuderlawe drzewko - przy sośnie to żółtodziób, bo pamiętać może co najwyżej odkrywcę tego lądu - Tasmana.
TOMASZ MALISZEWSKI