Nasze biura turystyczne od kilku sezonów organizują jedno- lub dwutygodniowe pobyty w Tunezji i Maroku. Szczególnie ten pierwszy kraj cieszy się w tym roku dużym powodzeniem.
My zdecydowaliśmy się na wyjazd w ostatniej chwili i po kilku telefonach wybraliśmy tygodniową ofertę. Przelot czarterowym samolotem Lotu z Warszawy do Monastiru trwał niecałe trzy godziny. Różnica temperatur ogromna. O godz. 1 w nocy na tamtejszym lotnisku było 29 stopni. Przejazd autobusem z lotniska do Sousse - celu naszej wycieczki - zajął kilkanaście minut.
Mieliśmy wykupioną najtańszą ofertę bez prawa reklamacji przydzielonego miejsca. Okazało się jednak, że nasz hotel odpowiadał przeciętnym standardom turystycznym, a na dojście do plaży wystarczało 10 minut.
W Susie, mieście portowym liczącym ok. 400 tysięcy mieszkańców, trzecim co do wielkości w Tunezji, plaże ciągną się wzdłuż promenady ze wspaniałymi hotelami, z najsławniejszym pięcio-gwiazdkowym Orient Palace na czele. Każdy hotel ma kompleks basenów i dostęp do morza. Baseny cieszą się popularnością wśród tych, dla których woda morska (dużo bardziej zasolona niż w Bałtyku) jest zbyt słona. W morzu czasami pojawiają się także meduzy. Kontakt z nimi zakończyć może się niegroźnym i krótkotrwałym obrzękiem skóry.
W Susie warto też wybrać się na spacer do Mediny - najstarszej części miasta - w której mieszczą się tradycyjne suki, czyli wyspecjalizowane targowiska oferujące piękne wyroby ze skóry, ceramikę artystyczną, wyroby złotnicze oraz miejscowe osobliwości, np. tradycyjne nakrycia głowy, tzw. szaszije, przypominające do złudzenia marokańskie fezy.
W Medinie tuż przy wejściu uwagę zwraca wielki meczet z IX wieku otoczony murami obronnymi. Obok niego stoi ribat - wieża strażnicza, z której muezin nawoływał do codziennej modlitwy.
Medinę, starą część miasta z wąziutkimi uliczkami i mnóstwem sklepików, znaleźć można praktycznie w każdym większym arabskim mieście.
Medina w Tunisie, stolicy kraju, do której wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę, ma charakter jeszcze bardziej handlowy niż gdzie indziej. Do dobrego tonu należy targowanie się ze sprzedawcą, prawie zawsze cena wyjściowa trzykrotnie przebija ostateczną. Nam udało się kupić ładny naszyjnik z korali za jedną trzecią ceny, a znajomi uzyskali przebicie rekordowe 70:10. Pomysłowość i aktywność kupców jest nieprawdopodobna. Słysząc, że rozmawiamy po polsku, zachęcali nas zwrotami "cześć" i "jak się masz rebiata".
Z gwarnego i wielkomiejskiego centrum Tunisu przejechaliśmy do północnej części portowej, gdzie w dzielnicy nazywanej Starą Sycylią urodziła się i spędziła pierwsze siedem lat życia Claudia Cardinale. W innym nadmorskim kurorcie Hammamet mieszka od kilku lat poszukiwany listem gończym Interpolu były włoski premier Bettino Craxi.
Tunezja ma do zaoferowania turystom także wspaniałe ślady z czasów antycznych. Jedno z najstarszych miast świata Kartaginę założyli Fenicjanie w 814 roku p.n.e. Zrównane z ziemią w wyniku wojen punickich miasto nigdy już nie odzyskało swej dawnej świetności. Do dzisiaj przetrwały tylko ruiny, które można zwiedzać dojeżdżając autokarem lub podmiejską kolejką TGM, co 15 minut odjeżdżającą z Tunisu. Warte obejrzenia jest również Muzeum Narodowe Kartaginy na wzgórzu Byrsa, w którym zgromadzono zbiory archeologiczne odkryte w ciągu wielu lat trwających prac wykopaliskowych na tych terenach.
Największą atrakcją wycieczki do Tunisu i okolic Kartaginy był pobyt w uroczym miasteczku Sidi Bou Said. Nazywane przez polskich turystów tunezyjskim Kazimierzem Sidi Bou Said położone jest na wysokim urwisku, skąd roztacza się wspaniała panorama na zatokę. Białe domki z pięknymi malowanymi na niebiesko kratownicami mocno kontrastują z turkusowym bezkresem morza.
Mogliśmy też wybrać się na dwu- lub trzydniową wycieczkę klimatyzowanym jeepem na safari. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero na miejscu i przekraczało to już nasze finansowe możliwości. Opłacić wycieczkę można było w kraju, nasze biuro podróży niestety nie poinformowało nas o tym przed wyjazdem.
Narzekać jednak nie wypada - mogliśmy skorzystać z miejscowej oferty przejażdżki na wielbłądzie za 13 dinarów, polatać nad plażą na paralotni ciągniętej przez motorówkę (30 dinarów) czy pojechać do portu jachtowego w El Kantanoui kolejką "Happy Noddy Train" do złudzenia przypominającą naszą staromiejską "Czu-czu" za jedyne 3,5 DT.
Najatrakcyjniejsza w Tunezji była jednak pogoda. Nie zawiodła, choć gęsta, kilkunastominutowa ulewa zaskoczyła nas na basenie hotelu Riadh Palms. - Mieliście szczęście - mówili Tunezyjczycy. Deszcz o tej porze roku to rzecz niespotykana. Oczywiście w Tunezji.
Napojem królującym w Tunezji jest woda pita do wszystkich posiłków. My kupowaliśmy wodę Safia lub Marwa, pół dinara za 1,5-litrową butelkę.
Kawę pije się z małych szklaneczek. Najlepszą, cappuccino, podano nam w kawiarence Marrakesz w centrum Susy niedaleko biura informacji turystycznej. Filiżanka takiej kawy wzbogacona wspaniałym ciasteczkiem kosztowała niecałego dinara. Pomimo że Koran zabrania picia alkoholu, w Tunezji produkuje się wino (najlepsze to Magot) i wódkę z owoców figowych (Boukha).
W Sidi Bou Said wstąpiliśmy do jednej z licznych restauracyjek, gdzie uraczono nas wspaniałym kuskusem, tradycyjnym daniem arabskim (drobno mielona kasza gotowana na parze z kawałkami gotowanej baraniny i warzyw). Inne tunezyjskie smakołyki to chorba - zupa rybna - i merguez - pikantne kiełbaski z wołowiny. Nam najbardziej smakował brik - rodzaj naleśnika smażonego w oleju, w którego wnętrzu było jajko, warzywny farsz i kawałki tuńczyka - i kuszalam (Couche a lamm) - pożywna mieszanina warzyw, mięsa baraniego i podpiekanych ziemniaków.
Marek Grygiel