Pierwszym wspólnym tematem były oczywiście nostalgiczne wspomnienia lat dziecięcych, przeżytych w absurdalnej rzeczywistości PRL-u i ZSRR. Wyczekiwanie w kolejkach, radość z otrzymania cytrusowego owocu czy indoktrynacja w szkole - to wspólne dziedzictwo, niedostępne dla nacji zza żelaznej kurtyny. Dla naszych rówieśników jednak komunizm to definitywnie skończona epoka, a wszelkie jej obecnie istniejące symbole traktują jak pozostałości po czasach starożytnych. Nazwy ulic nic dla nich nie znaczą, manifestacji komunistów nie zauważają, a Lenina w mauzoleum nie oglądali - "Bo to w końcu tylko trup".
Ludzie, którzy przeżyli w komunie nie tylko dzieciństwo, naturalnie przejawiają czasem chęć powrotu do dawnego systemu. Najsilniej dotyczy to Rosjan, którzy po rozpadzie ZSRR znaleźli się w odrębnych państwach - Uzbekistanie, Kazachstanie itp. Ciocia Luda (Koreanka z rosyjskim obywatelstwem) przez dwadzieścia pięć lat była cenionym chirurgiem w Uzbekistanie. Po odzyskaniu niepodległości Uzbecy zaczęli czyszczenie stanowisk zajmowanych przez znienawidzonych Rosjan i Ciocia Luda na pięć lat wylądowała na zmywaku w podrzędnej restauracji.
Dla obywateli tych krajów dodatkową przeszkodą jest również uciążliwe przekraczanie granic - w porównaniu do czasów, kiedy ZSRR stanowiło rozległą unię europejsko-azjatycką. "Kiedyś wszyscy mogliśmy podróżować bez paszportów" - powiedział mi jeden z towarzyszy podróży. W starych, dobrych czasach wyjeżdżał do Europy również każdy mężczyzna w wieku dwudziestu lat - na dwuletnią, darmową wycieczkę z biura podróży pod nazwą "Wojska Układu Warszawskiego". Wycieczki te rzewnie wspominają teraz kierowcy taksówek, gdy tylko dowiadują się, że pochodzimy z Polski. Jakoś trudno mi podzielać tą nostalgię... "Myśmy nie mogli nigdzie wyjeżdżać" - odpowiadam i ucinam dalszą rozmowę, przeczuwając, że w tym temacie raczej nie dojdziemy do porozumienia.
Ostatnim argumentem za powrotem ZSRR jest w dzisiejszej Rosji poczucie małej stabilizacji, którą dawał poprzedni system. "Przynajmniej wszyscy mieli na chleb i mogli liczyć na pomoc lekarza" - przekonywał Vladimir. Częściowo przyznaję mu rację, kiedy widzę, że w Rosji rozwarstwienie społeczne przekracza granice zdrowego rozsądku.
Pytanie o stosunek Rosjan do swojego kraju rozbija się o wiele szczegółów, nie dających jednak ostatecznie pełnego obrazu.
W Sankt Petersburgu ludzie czują się, jakby byli w środku Europy, gdzie ich Rosja jest silna, ucywilizowana, kosmopolityczna. Moskwa to metropolia żyjąca własnym życiem. Mieszkańcy czują się tu ważni z powodu samego tylko przebywania w stolicy, ale również najmocniej odczuwają twardą rękę władzy. Na dalekiej syberyjskiej prowincji przeważa poczucie pominięcia i opuszczenia, ale za to można swobodniej oddychać i na więcej sobie pozwalać.
Podczas pobytu w Nowosybirsku wybraliśmy się na mecz piłki nożnej. Nie był to mecz międzypaństwowy, mimo to orkiestra zagrała rosyjski hymn, odśpiewany jednogłośnie przez cały stadion. Taka deklaracja patriotyzmu może imponować, dopóki nie zajrzy się pod jej podszewkę. "Kochamy Rosję, ale władzy nie tolerujemy" - powiedziała mi po meczu Julia. Cóż z tego, skoro wśród ludzi panuje swoista zmowa milczenia, jak w mafijnej dzielnicy, której mieszkańcy nie puszczą pary z ust o ukrywających się wśród nich przestępcach. "Mogą likwidować gazety, ale jak podniosą ceny wódki - będzie rewolucja" - zażartował gorzko Paweł z Angarska, obrazując najcelniej poczucie obywatelskie u Rosjan.
Możecie być pewni, że jeśli Rosjanie zaproszą was na wieczorną herbatę, zobaczycie na stole cały obiad, owoce, szampana i odświętnie ubranych gospodarzy. Nie byłoby w tym nic dziwnego - w końcu wiele nacji jest gościnnych - gdyby całemu spotkaniu nie towarzyszyło fantastyczne poczucie swobody. Nie musimy się obawiać, że jednym niesprawnym ruchem lub słowem naruszymy jakieś kulturowe tabu. Wręcz przeciwnie, wobec rosyjskiej otwartości możemy sobie czasem pozwolić na więcej niż podczas towarzyskiej kolacji w Polsce. Siedem tysięcy kilometrów od Polski poszliśmy z naszymi gospodarzami napić się wina na brzegu Angary. W pewnym momencie rozmowy ucichły i wszyscy zwróciliśmy się w stronę rzeki podziwiać zachód słońca. "Widzisz, z Chińczykiem już tak sobie nie pomilczysz" - powiedział mi Paweł podczas powrotu, a ja poczułem, jak wielka Rosja, leżąca na dwóch kontynentach, tęsknie patrzy w stronę małej Europy.
Pomimo, że byliśmy kiedyś jedną rodziną, Rosjanie niewiele wiedzą o swoich dawnych krewnych. "Cziterech czołgistów i sabaka" , "Vabank" oraz "Tomek na Dzikim Zachodzie" to jedyne pozycje z polskiej literatury i filmu, o których słyszeli. W porównaniu z porcją rosyjskich lektur, które poznaje nasz licealista, wiedza Rosjan jest więc niewspółmierna.
Najgorętszym tematem podczas naszego pobytu była oczywiście tragedia smoleńska, szeroko opisywana w rosyjskich mediach. My prezentowaliśmy zdroworozsądkowe stanowisko, obalając wszelkie teorie spiskowe, w tym jedną - najbardziej absurdalną - zasłyszaną w Uzbekistanie i mówiącą, że to Jarosław zaplanował zamach na brata, aby potem przejąć władzę.
Największym polem do żartów były podobieństwa językowe. Współczesny język rosyjski zawiera wiele znanych nam, lecz archaicznie brzmiących wyrazów: bieżyć, rugać, okraszać, itp. Mieliśmy zatem małą przewagę nad Rosjanami i przy odrobinie wysiłku, kiedy mówili powoli, mogliśmy ich zrozumieć lepiej niż oni nas. Zasada ta bowiem nie działa w drugą stronę. Oczywiście wszystkim rozmowom towarzyszyły wybuchy śmiechu, ponieważ wiele słów brzmi tak samo, ale znaczy zupełnie co innego - po rosyjsku kawior to nie ikra lecz dywan, a dywan to kanapa...
Rosjanie zagarnęli sobie prawa do Bajkału niczym Amerykanie do góry Rushmore. Opowieści, że Bajkał kryje w sobie tajemnicę rosyjskiej duszy to wymysł literatów podległych rządowej propagandzie. Rosjanie przybyli na tereny zamieszkałe od stuleci przez Buriatów, Jakutów i Ewenków dopiero w XVII wieku. Bajkał wydaje się jednak obcy nawet tubylczym plemionom, które przy pomocy szamanów próbują obłaskawić jego dziką naturę.
Miastem, z którego większość podróżników rozpoczyna swoją syberyjską wędrówkę jest Irkuck. Od początku istnienia pełnił rolę bazy wypadowej w nieznane, północne rejony Rosji. Kiedyś zbierali się tu naukowi badacze i poszukiwacze złota w drodze na Kamczatkę i na Alaskę, teraz jest punktem odpraw turystów nad Bajkał. Z tego powodu miasto zachowało swój unikalny charakter, w którym rustykalne, drewniane domy mieszają się z niewielką liczbą nowych wieżowców.
W jednym z takich domków mieści się miłe muzeum księcia Sergieja Wołkońskiego, zasłużonego żołnierza wojen napoleońskich i późniejszego spiskowca przeciwko carowi. Za udział w powstaniu dekabrystów wysłano go na wieczne wygnanie na Syberię. Muzeum jest nie tyle poświęcone Wołkońskiemu, co jego żonie - księżnej Marii Wołkońskiej, która z miłości pojechała za mężem na koniec świata. Sądząc po jej zmęczonej twarzy, widzianej na fotografiach, był to wybór okupiony wielkim poświęceniem, a i zdanie wyjęte z pamiętnika księżnej mówi samo za siebie: "Po pięciu latach myślałam, że wrócimy po dziesięciu; gdy minęło piętnaście - myślałam, że po dwudziestu. Po dwudziestu pięciu latach życia tutaj już w nic nie wierzę, mam tylko nadzieję, że nasze dzieci doczekają powrotu".
"Marszrutki" to życie wyspy Olkhon, położonej 300 kilometrów na północny wschód od Irkucka. Przewożą one nie tylko turystów przynoszących pieniądze, ale również wszystkie niezbędne dla ludzi produkty. Marszrutka pokonuje swą trasę z mozołem podskakując na glinianej drodze, wśród tumanów kurzu. Raz po raz z okien rozpościera się widok trawiastych pagórków i błękitnej wody. Przy ścieżce dźwiękowej filmu "Into the wild" człowiek zapomina, że kiedykolwiek żył w cywilizacji.
Wyspę Olkhon dla turystów odkrył kilkanaście lat temu były mistrz tenisa stołowego Nikita Bencharov, który jako pierwszy założył tutaj swój guesthouse. Siłą rzeczy znalazł się on natychmiast w przewodniku Lonely Planet i jest obecnie oblegany przez turystów z całego świata. Znalezienie noclegu bez wcześniejszej rezerwacji jest więc niemożliwe, do końca sierpnia zajęte są wszystkie miejsca. Z czasem turystów dostrzegli jednak również lokalni mieszkańcy, którzy zaczęli oferować nocleg w swoich domostwach za przystępną cenę. Trzeba się jedynie nastawić na warunki syberyjskie: sławojka zamiast toalety i balia zimnej wody muszą nam wystarczyć do całodziennej higieny. Chyba, że wysupłamy dodatkowe 150 rubli na ruską banię, będącą sauną i prysznicem w jednym. Skaliste zatoki, piaszczyste plaże a przede wszystkim czysta jak ze źródła woda - to niepowtarzalne atuty, które mogą wynagrodzić te niedogodności. Dodajmy jeszcze dostęp do świeżych ryb - przede wszystkim pysznego bajkalskiego omuła, którego nie można zjeść nigdzie indziej w świecie - i satysfakcja gwarantowana. Brak hoteli, dyskotek i całego blichtru nadmorskich kurortów sprawia, że część turystów Europy przedkłada Bajkał nad Morze Śródziemne. Muszą oni jednak być morsami, ponieważ woda w jeziorze jest tak zimna, że mimo szczerych chęci człowiek wyskakuje na ląd z wrzaskiem już po dziesięciu sekundach.
W dzień naszego przyjazdu na wyspie odbywał się coroczny zjazd buriackich i mongolskich szamanów (szamanizm u Buriatów i Mongołów był uprawiany przed nadejściem buddyzmu, a obecnie wraca do łask). Nie bez powodu rzecz działa się na Olkhonie, który według Buriatów jest jednym z pięciu miejsc na świecie, gdzie kumuluje się życiodajna energia.
Na miejsce zjazdu wybraliśmy się drugiego dnia, mając nadzieję, że jeszcze zastaniemy ostatnich uczestników. Podeszliśmy dyskretnie do miejsca, w którym kilku szamanów odprawiało modły. Jeden z nich po kilku uderzeniach bębna osunął się wyczerpany na ziemię. Ocucony zimną wodą przemówił głosem jednego z niezliczonych duchów, krążących po tym świętym miejscu. Jak na przedstawiciela świata pozagrobowego duch wydał mi się jednak mało poważny. Śmiał się bowiem co chwilę i domagał zapłaty w postaci papierosów lub wódki (Buriaci wierzą, że duchy również potrzebują przyjemności). Mimo to ludzie podchodzili do szamana z bojaźnią, wypowiadając na klęczkach prośby o uzdrowienie. Obserwowaliśmy ten rytuał z jednej strony owładnięci mistyczną aurą unoszącą się w tym miejscu, z drugiej - pełni wątpliwości czy czasem natura ludzka nie jest zbyt naiwna. Mimo to zabraliśmy z plaży kamyk na szczęście i napełniliśmy butelki świętą wodą z Bajkału.
Ostatniego dnia pobytu na Olkhonie zamieszkała obok nas grupa znajomych z Angarska. Wieczorem, przy kolejnej butelce wódki zagadali Asię, myśląc, nie wiedzieć czemu, że jest rosyjską żoną milczącego Polaka. Słysząc to, wyszedłem z domku aby rozwiać te wątpliwości i tak zaczął się nasz wspólny wieczór pełen rozmów od serca i toastów za "oczy Asi pełne dobroci". O świcie, po trzech godzinach snu, na wpół pijani ruszyliśmy w kierunku przystanku autobusowego. "Z Chińczykiem już tak nie pomilczysz" - dźwięczało mi w uszach i pod wpływem porannego rozrzewnienia powiedziałem do Asi: "Mamy w Rosji przyjaciół".
Joanna i Grzegorz Zalescy 14 czerwca wyruszyli w roczną podróż dookoła świata. Na trasie ich podróży znajdą się: Łotwa; Rosja, Uzbekistan, Kirgistan, Kazachstan, Mongolia, Chiny (z Tybetem), Wietnam, Kambodża, Indie, Tajlandia, Birma, Malezja (z częścią na Borneo), Indonezja, Australia (tylko Sydney), Peru, Boliwia, Chile, Argentyna, Urugwaj, Brazylia.
Turystyka.gazeta.pl objęła patronat nad tą podróżą.