Edyta Jarkiewicz, malarka*

Serce zostało w... Tajlandii. Wyjazd tam przeżyłam wyjątkowo, ponieważ miał miejsce w rok po tragicznym tsunami, które nadeszło pod koniec grudnia 2004 r.

Nie jestem turystką, która zwiedza tylko zabytki - interesują mnie ludzie, ich życie, a podróż to właśnie okazja do bliższych kontaktów. Tajowie zaskoczyli mnie pogodą ducha. Mówili o trudnych chwilach rzeczowo, pokazywali zdjęcia sprzed katastrofy, odbudowywali domy, potrafili wspominać, nie rozpaczając. Bardzo mnie tym ujęli. Moim zdaniem to buddyzm kształtuje ludzi w tak piękny sposób. Sprawia, że cechuje ich spokój, pogoda ducha, życzliwość, zainteresowanie drugim człowiekiem.

Świetnie czułam się w Bangkoku, gdzie spotykają się przeróżne kultury z całym swoim bogactwem, np. dzielnice hinduskie sąsiadują z chińskimi. Także za sprawą turystów z całego świata tworzy się kolorowa całość, która żyje na okrągło, przez całą dobę. Gdy rozbrzmiewa w nocnym klubie stary przebój "One Night in Bangkok", tańcząc myślisz: "Jestem w cudownym miejscu, właśnie spełniają się moje marzenia".

Poza tym do mojego serca trafia się przez żołądek. O czym poniżej...

Niezapomniany dzień miał miejsce...

w tunezyjskim El Jem. Widok rzymskiego koloseum z III wieku n.e. i możliwość przebywania w nim w towarzystwie sześciu zaledwie osób (łącznie z obsługą) - to było niezapomniane przeżycie. Jestem wdzięczna losowi, że mogłam podziwiać ten cudowny obiekt bez tłumu turystów i ich aparatów fotograficznych (takie miejsca są zazwyczaj przecież "zadeptane"). Zachwyciła mnie piękna architektoniczna przestrzeń, a cisza wprost oszołomiła. Można tam podróżować w czasie...

Najlepsze wakacje spędziłam w...

Hiszpanii, na jednej z pierwszych wypraw studenckich. Nowo poznana grupa przygarnęła mnie, bo brakowało im dziewiątej osoby do wynajętego busa. Plan był ambitny, zwiedziliśmy wiele - od Barcelony po Madryt. Rygor wstawania codziennie o 6 rano wynagradzało mi poczucie humoru uczestników.

W Hiszpanii lubię surowość krajobrazu, kolor ziemi, przestrzeń. Do tego oczywiście niezwykła architektura z zaskakującymi detalami, cudowne place z palmami. Gaudi, Tapies oraz wspaniałe galerie i muzea. Nie wiem, na czym polega sekret Hiszpanii, ale pomaga artystom tworzyć wyjątkowe dzieła (wielu przenosi tam swoje pracownie). Może to kwestia światła?

Zachwyciło mnie muzeum Dalego w Figueras: na dziedzińcu samochód, czarny z białym dachem, na jego masce naga kobieta, w środku manekin kierowca, a po wrzuceniu monety w aucie pada deszcz. W XXI wieku nie jest to już szokująca instalacja, ale swego czasu na pewno. I cóż za wspaniała forma!

W Polsce lubię...

wszystko. Wsiadam w samochód i jadę przed siebie. Do Zakroczymia, Supraśla, Białowieży, gdziekolwiek. Po drodze pooglądam wsie, usiądę na chwilę w starym kościele, poleżę na łące, pogadam z kimś pod sklepem. Miasta też lubię, mniejsze i większe. A półwysep Hel wprost uwielbiam, choć mało kto rozumie moją miłość. Ma on teraz (nie bez kozery) złą sławę miejsca snobistycznego i zatłoczonego, ja jednak patrzę nań przez różowe okulary - moja miłość trwa już ponad 20 lat. Pamiętam go z czasów, gdy przy wjeździe stał szlaban i trzeba było mieć przepustkę. Kempingi były puste (mieszkałam na wszystkich) i krążył tylko jeden busik, Fun Sport bodajże, zapowiedź dzisiejszego surfingowego szaleństwa. Wspaniale jest tam jechać rowerem, mając po jednej stronie zatokę, a po drugiej las prześwitujący morskim krajobrazem. Siedzenie na plaży, gapienie się na fale, niespieszna rozmowa z bliskimi zawsze przynosi mi na Helu uczucie wewnętrznego spokoju i spełnienia.

Podróżuję z...

narzeczonym. George jest najlepiej zorganizowanym człowiekiem, jakiego znam. Jeśli jedziemy przez pięć krajów, wszędzie mamy zarezerwowane hotele, bilety, pozwolenia.

Podróżuję też z przyjaciółmi lub z nieznajomymi. Mój zawód daje mi wolność, która pozwala na wyjazd choćby z dnia na dzień. Wtedy mam kłopot - bo nie lubię podróżować sama, a zobowiązania nie pozwalają moim bliskim na takie szaleństwa. Loguję się wtedy w "Gazecie" na forum "Turystyka" i szukam chętnych na spontaniczny wypad...

Mój ulubiony hotel...

Nigdy nie byłam dwa razy w tym samym, nie zapamiętuję ich. Zdarza się jednak, że coś mnie zachwyci. Bardzo podobał mi się zespół małych domków przy plaży - ciekawa zabudowa, łazienka oddzielona wielką szybą od sypialni, z prysznicem na małym patio i pięknymi drewnianymi umywalkami. Miło było stać w nocy pod prysznicem i patrzeć na gwiazdy. Tylko nie pamiętam, gdzie to było...

Niebo w gębie poczułam w...

Tajlandii. To jedyne miejsce na świecie, gdzie przez cały czas myślałam o jedzeniu, już przy śniadaniu planując następne przekąski. Wszystkie te cudowne curry z owocami morza, naleśniki z bananami, warzywa w sosie ostrygowym... Poezja!

Na wyprawę zawsze zabieram...

Po przygodzie w hotelu w Tunezji, w którym ręczniki wymieniano codziennie, ale - niestety - tylko pomiędzy pokojami, biorę zawsze własny. A ponadto torbę lekarstw, przydatne wydruki z internetu oraz przewodnik.

Wkrótce będę w drodze do...

Może do Pacanowa? Nie dlatego, że tam kozy kują, ale właśnie z powodu Koziołka Matołka. Podobno doczekał się własnego muzeum i chcę je zobaczyć. Dalszych podróży nie planuję; teraz pragnę, by świat zjawił się u mnie za sprawą systemu couchsurfing [udzielanie sobie nawzajem bezpłatnych noclegów].

Wymarzony cel podróży:

zdecydowanie Bhutan. Od kilku lat kusi mnie też Malta, choć nie mam pojęcia dlaczego. Odsuwam te wyjazdy w czasie i delektuję się magicznym myśleniem o nich. Czekanie na podróż jest przyjemną jej częścią.

Edyta Jarkiewicz jest absolwentką Europejskiej Akademii Sztuk w Warszawie. Zajmuje się malarstwem, kolażem, fotografią, tworzy też obiekty. W foyer warszawskiej redakcji "Gazety Wyborczej" przy ul. Czerskiej 8/10 do 27 lutego trwa wystawa jej obrazów z cyklu "Terytoria". Można ją oglądać przez siedem dni w tygodniu, wstęp wolny

www.color6.info

Więcej o: