Giżycko kojarzy się z jeziorami. Mnie dodatkowo z masztami jachtów w porcie, regatami, dźwiękami szant - to dlatego tak często tu przyjeżdżam. Miasto znałam jednak tylko od strony sklepów, w których robiło się zakupy na kolejne dni rejsu. Aż pewnego dnia trafiłam wreszcie do położonych na obrzeżach miasta fortyfikacji.
Przypominającą sześcioramienną gwiazdę twierdzę Boyen wybudowali Prusowie w latach 1844-56 na wąskim przesmyku między dwoma jeziorami. Miała być to baza dla wojsk pruskich, a jednocześnie zapora dla wojowniczych plemion wschodnich.
Dlaczego Boyen? Od nazwiska pruskiego ministra wojny - gen. Hermana von Boyena. To on zdecydował o lokalizacji i kształcie twierdzy, i mając 73 lata, położył kamień węgielny pod jej budowę. Oficjalną nazwę Festung Boyen nadał obiektowi sam król Fryderyk Wilhelm IV. Trzy bastiony ochrzczono wówczas imionami generała Boyena: Leopold, Ludwig, Herman, natomiast następne trzy od tej pory były określane jako: Prawo, Światło, Miecz, co stanowiło jego hasło rodowe. Medalion z podobizną Boyena możemy zobaczyć przy głównej bramie, zwanej Giżycką.
Kiedy twierdzę budowano, nie znano cementu. Okazało się, że XIX-wieczne spoiwo jest mocniejsze niż późniejsze wynalazki. W miejscach, gdzie w czasie ostatniej wojny próbowano naprawiać mury, pęka tynk.
Wysoki na ponad 5 m mur Carnota, głębokie fundamenty, a do tego specjalnie profilowane strzelnice chroniące przed odłamkami sprawiały, że na teren twierdzy dostać się było bardzo trudno. Za murami jest jeszcze sucha fosa - nigdy nie napełniona wodą, za to dodatkowo chroniona kratą forteczną, której oryginalny 200-metrowy odcinek możemy nadal zobaczyć.
Niegdyś na teren twierdzy wpływały barki dowożące zaopatrzenie. Do tej pory zachował się most zwodzony. Woda stojąca pod resztkami mostu ma 2,5 metra głębokości, a jej lustro jest na takim samym poziomie jak pobliskie jezioro Niegocin.
W twierdzy mogło bronić się ok. 3 tys. żołnierzy, tak więc musiała być ona przez długi czas samowystarczalna. Były studnie głębinowe, kuchnia, a nawet piekarnia, w której wypiekano chleb jeszcze w latach 50., kiedy stacjonowało tutaj Wojsko Polskie.
Ze względu na swoje znaczenie strategiczne twierdza giżycka musiała utrzymywać łączność z wieloma miastami - m.in. z Ostródą, Nidzicą, a także z odległym Berlinem. O telefonach komórkowych nikomu się nie śniło - najbardziej zaufane były gołębie. Trzymano ich w twierdzy około tysiąca. Z jedną, tą samą, informacją wysyłano nawet dziesięć ptaków - nigdy bowiem nie było pewności, czy ptak dotrze do celu. Po drodze groziły im liczne niebezpieczeństwa - burze, ptaki drapieżne, a na ziemi - zwierzęta czyhające na zmęczonego lub spragnionego "listonosza".
Niestety, miłośnicy wielkich luf armatnich w twierdzy Boyen rozczarują się. Kiedyś na jej terenie było 87 dział, dziś są tylko puste działobitnie. Za to jest żubrówka - żeby nie było wątpliwości - trawa kojarzona na ogół z Białowieżą, dokładana do wysokoprocentowych trunków.
Nawet dla tych, którzy za miłośników fortyfikacji się nie uważają, spacer po giżyckiej twierdzy będzie interesujący. Bo nawet jeśli nam wszystko jedno, co to jest kaponiera (niska, murowana budowla wysunięta przed skarpę na dnie fosy), a co to kurtyna (łączący bastiony prosty odcinek muru), to na pewno chętnie zajrzymy do bomboodpornej latryny (zależnie od stopnia wojskowego - dla oficerów, podoficerów i szeregowych były oddzielne pomieszczenia) albo też wyjrzymy przez szpary obserwacyjne kopuły pancernej, wykonanej z grubej na 20 cm stali. W koszarach zabezpieczenie okien stanowiły płyty pancerne chroniące przed granatami.
Ciekawe jest laboratorium amunicji, w którym znajdowały się magazyny prochu, pomieszczenie do uzbrajania pocisków, a także winda do transportu pocisków i granatów do tzw. schronu pogotowia. Dzięki windzie czterech żołnierzy w ciągu kwadransa było w stanie przesłać na górę aż 60 pocisków. Jeśli chcemy poczuć się jak na polu walki, wejdźmy do bunkra zwanego fachowo kojcem artyleryjskim - znajdziemy tam trzy działobitnie, jedną strzelnicę, a także kominki do utrzymywania ognia do lontów i suszenia umundurowania.
Dziś na terenie twierdzy zachowały się tylko trzy budynki dawnych koszar. Dwa z nich wykorzystywane są teraz jako schroniska dla turystów, jeden mieści ponadto Muzeum Twierdzy . Dawniej mieszkali w nich oficerowie z rodzinami, które w razie niebezpieczeństwa ewakuowano. Dopiero później postanowiono, że kadra mieszkać będzie w mieście, zaś w budynkach w twierdzy zakwaterowano zwykłych żołnierzy. Dwa razy do roku wojsko wyprowadzano, otwierano wszystkie okna i dokonywano ogólnego wietrzenia. Grube, ceglane mury przez cały rok gwarantują stałą temperaturę - 12-14 stopni. Nawet zimą ogrzewanie nie jest konieczne. Problemem była jednak (i jest nadal) - wilgoć.
Najważniejsze, że komuś na twierdzy zależy. Członkowie Towarzystwa Miłośników Twierdzy Boyen robią, co mogą, by twierdza nie tylko nie niszczała, ale by żyła. Stare koszary przystosowano na schronisko młodzieżowe, a w dawnym bunkrze urządzono pełen uroku pub Tequila. Na terenie twierdzy znajduje się też amfiteatr, w którym organizowane są różnego typu imprezy, jak choćby lipcowy festiwal szantowy. Pomysły wykorzystania są - widać to choćby po wyeksponowanych w miejscowym muzeum rysunkach autorstwa studentów Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, którzy latem w twierdzy odbywają praktyki i seminaria. Ale poza pomysłami potrzebne są pieniądze, a tych nie ma. Społecznicy robią, co mogą. Niedawno sprowadzili kozy, by wyjadały niepożądane drzewa samosiejki. Największy problem stanowi jednak tzw. majdan - centralne miejsce w twierdzy, dawniej plac ćwiczeń, na którym zrobić nie można nic, bo... nie ma gospodarza. Tzn. był - pewien biznesmen, ale... wyjechał. Teren niszczeje, bez prawowitego właściciela zagospodarować go nie można, a nikt specjalnie się nie kwapi, by grunt wykupić i spłacać olbrzymie, ciążące na właścicielu długi. Jeszcze niedawno na majdanie była fabryka drobiu, ale podpalono ją i zgliszcza straszą do dziś.
Jaki będzie dalszy los giżyckiej twierdzy, zależy nie tylko od garstki entuzjastów społeczników. Na twierdzy można zarobić, ale najpierw - trzeba w nią zainwestować. Bez pieniędzy to się nie uda.