List z Indii. Bengal nie daje spać

W VII i VIII w. rzemieślnicy rzeźbiarze stworzyli w skałach Mamallapuram hinduistyczne świątynie

Mamallapuram leży niecałą godzinę drogi na południe od Chennai (Madras) nad Zatoką Bengalską w stanie Tamil Nadu. Jedzie się tam bardzo dobrą drogą szybkiego ruchu równolegle do wybrzeża. Początkowo po obu jej stronach ciągną się przedmieścia Chennai - wielkie wille-pałace, centra rozrywki, park wodny. Potem krajobraz się zmienia. Z piaszczystej ziemi wyrastają wysokie palmy, nie wiadomo, czy wielkie kałuże to efekt opadów, czy porannego przypływu. Po lewej widać Bengal, czuć go w powietrzu, zwłaszcza że autobusy na południu Indii nie mają okien, czarnych rolet z nieprzemakalnego materiału używa się tylko w porze deszczowej. Tamtego dnia po raz pierwszy widziałam w Indiach deszcz, a byłam tu już od siedmiu tygodni.

Im dalej od Chennai, tym częściej wąski pas pomiędzy drogą a wodami zatoki pokrywały malutkie chatki ofiar tsunami z grudnia 2004 r. przykryte niebieską folią z metra (na całym wybrzeżu tak zabezpiecza się domy i bungalowy).

***

W Mamallapuram znaleźliśmy bardzo przyjemny guesthouse (jego właścicielem był Francuz) tuż przy plaży, ok. 100 m od agresywnego morza. Większość gości była zaprzyjaźniona z gospodarzem, w hotelowej restauracji rozbrzmiewał język francuski rzadko spotykany w Indiach (chyba że w Pondicherry, dwie i pół godziny drogi na południe).

Mamallapuram to skalista wioska. Matka natura porozrzucała po okolicy wielkie głazy, kamienie i skały, a przemyślny człowiek użył ich, by zatrzymać w nich czas. W VII i VIII w. działali tu rzemieślnicy rzeźbiarze, tworząc w skałach hinduistyczne świątynie (ilu z nich przepłaciło drążenie skał życiem?). Tworzą ogromny kompleks znajdujący się w parku. Chcąc zobaczyć niektóre z nich, trzeba się nieco wspiąć, ale widok jest wart trudu. Wielkie głazy drążone ręką ludzką górują nad miastem i okolicą. W oddali szaleje Bengal, zielone wysokie palmy wyrastają spomiędzy skał, w dole widać zalane wodą łąki, pola i nieużytki. Wokół podtopionych kapliczek i małych świątyń zbierają się wyznawcy hinduizmu, by dokonać rytualnych kąpieli.

Wyżej, wśród wyciosanych w głazach świątyń, panuje zupełnie inny nastrój. Hałasują wycieczki młodzieży szkolnej, chłopcy wspinają się na skały, wołaniem zachęcają dziewczęta do wejścia na głazy. Na jednym z nich znajduje się latarnia morska. Pomiędzy turystami biegają pawiany. Jeden z nich ukradł turyście z Izraela butelkę napoju pomarańczowego. Kiedy małpa zauważyła nasze zainteresowanie, zrobiła prawdziwy show. Spozierając raz po raz na swoją publiczność, zachłannie wypiła zdobyczny soczek do ostatniej kropli, choć od połowy butelki widać było po jej minie, że ma serdecznie dość słodkiego napoju. Wypiwszy, wyrzuciła butelkę za siebie, w zarośla.

Wróciliśmy na szlak. Wspinając się na kolejne głazy, odwiedziliśmy wyszarpnięte skałom sanktuaria. Szczególnie imponująca okazała się grota z podwójnym rzędem filigranowych kolumn. Skałę, w której została wykuta, pokryto kilkudziesięcioma metrami kwadratowymi płaskorzeźby przedstawiającej sceny mitologiczne z życia boga Kriszny.

Skalny park, prócz kilku alejek, na których co rusz spotyka się rozbawione grupki hinduskiej młodzieży, kryje w sobie mnóstwo zakamarków. W małych tajemniczych grotach można odpocząć lub schronić się przed deszczem. My znaleźliśmy tam również malownicze oczko wodne, łaciate kozy i. dwóch dorosłych Hindusów przerażonych tym, że nakryliśmy ich na piciu jednego piwa na spółkę.

Półtora, może dwa kilometry za wioską znajduje się dedykowany bóstwom hinduistycznym kompleks Pięciu Rat. Wiele stuleci trwały zatopione i zapomniane w piasku, nim 200 lat temu odkryli je Brytyjczycy. Kto kuł w skale te sanktuaria? Kto wymyślił ich oryginalną formę stylizowaną na rydwan? Kto wyciosał wielkiego słonia z opuszczoną trąbą albo dostojną krowę z obrożą na szyi?

Całe Mamallapuram tonie w mgiełce od morza. Krople wody drążą skały. Formy, jakie przed wiekami nadał im człowiek, powoli się zacierają. Łagodnieją kształty. Szczególnie dobrze widać ten proces w Pięciu Ratach i Nabrzeżnej Świątyni Śiwy stojącej na skale wgryzającej się w morze. Ostre fale Bengalu sukcesywnie zacierają kontury budowli. Bezbronności i łagodności przydają świątyni rzędy kamiennych krówek strzegących domostwa najważniejszego dziś boga Hindusów.

***

Na drodze łączącej kompleks Pięciu Rat z wioską znajdują się pracownie kamieniarzy. Wyroby rzemieślnicze z Mamallapuram słyną w całych Indiach. Kupcy przyjeżdżają po ciosane w kamieniu figury postaci mitologicznych i bogów. Można tu dostać Ganeśi, boga z twarzą słonia, Lakszmi trzymającą kwiat lotosu, najprzeróżniejsze przedstawienia medytującego Buddy, Wisznu, Śiwy, majestatyczne posążki świętych krów oraz naturalnej wielkości nagie kobiety (niekoniecznie bohaterki hinduskiej mitologii.).

To właśnie ze względu na kamieniarzy, z których pracy żyje zapewne cała wioska, ustawiono w centrum Mamallapuram dziwaczne automaty na monety - zamiast batoników czy puszek zimnej coca-coli za niewielką opłatą zaopatrzymy się w tarcze szlifierskie dowolnej wielkości.

Piękna piaszczysta i szeroka plaża Mamallapuram służy za przystań dla rybackich łódek i. szalet miejski. Jest brudna, zaśmiecona, zagracona. Nikt po niej nawet nie spaceruje. Nikt, prócz dilerów narkotyków i różnej maści naganiaczy. Zresztą typy spod ciemnej gwiazdy i złowieszczo huczące morze pasują do siebie. Z Mamallapuram bowiem zapamiętałam przede wszystkim to, że Bengal nie dawał spać.

Więcej o: