Zanudzam współtowarzyszy podróży opowieściami o mazurskich jeziorach, Krutyni, polanach i duktach Puszczy Piskiej. O łowieniu szczupaków na spinning, zbieraniu poziomek na leśnych łączkach i żurawin na bagnach, o bocianach, żurawiach, zającach, rysiach i jeżach, o wyprawach łodzią o świcie, o firletkach, sasankach i pierwiosnkach. O białych świętach i mroźnych sylwestrach przy ognisku. O mazurskich wsiach: Piastunie, Kierwiku, Koczku, Zgonie i Wojnowie... Na Mazury jeżdżę od ponad 40 lat. Napisałem wiele artykułów o tej krainie i wydałem przewodnik. Zgromadziłem sporo książek i przewodników polskich oraz niemieckich autorów, także z czasów, gdy Mazury były częścią Prus Wschodnich. Niektóre niemieckie książki warte są przetłumaczenia. Może zabiorę się do tego. na emeryturze.
autostopem. Z namiotem i gitarą. Najbardziej jednak utkwiła mi w pamięci podróż mikrusem. Ten pierwszy polski "maluch" miał koła od maszyny rolniczej. Składały się z dwóch obręczy; tam, gdzie się łączyły, często przecierała się dętka. Z kolegą wyjechaliśmy z Warszawy na biwak do Uklanki nad Jeziorem Mokrym ok. godz. 18. Po drodze sześć razy złapaliśmy gumę. Do Uklanki dojechaliśmy po 12 godzinach, o 6 rano. Słońce dopiero wschodziło. Przez spowite mgłą jezioro przeprawiały się jelenie. To był fantastyczny widok.
w Prowansji. O Mazurach nie wspominam celowo, bo nie jeżdżę tam na wakacje. To mój drugi dom, azyl i wyspa szczęścia. Do Górnej Prowansji pojechałem na krótko z żoną Aleksandrą. Oleńkę fascynuje lawenda. Uprawia ją w Warszawie i na Mazurach. Trafiliśmy na lawendowe żniwa. Mieszkaliśmy u gospodarzy, spaliśmy w przerobionym na kwaterę turystyczną gołębniku, zwiedzaliśmy suszarnie i destylarnie lawendy. Podziwialiśmy ciągnące się po horyzont pola lawendowe, uczyliśmy się ścinać jej krzaczki i wytłaczać olej. Jedliśmy lawendowy miód i lawendowe lody. Prowansja to naprawdę niezwykła kraina. Czas ma tu zupełnie inny wymiar. Ludzie są bardzo życzliwi, nie śpieszą się i potrafią cieszyć się najprostszymi rzeczami - kupowaniem serów, kwiatów i ziół na targu, poranną kawą w ogródku czy kolacją w wiejskiej oberży. Targi w prowansalskich miasteczkach to wielki spektakl towarzyski i wspaniały temat dla fotografa czy malarza. W zimowe wieczory zaczytujemy się książkami Petera Mayle'a - brytyjskiego autora, który osiadł tam na stałe.
Grenadzie. Zawsze chciałem ją zobaczyć, z wielu powodów. Tu zakończyła się rekonkwista i ostatni arabski władca Grenady Boabdil w 1492 r. oddał bez walki miasto katolickim królom Hiszpanii. Ocalała w ten sposób Alhambra, zespół pałacowo-ogrodowy o niespotykanej urodzie i wartości. Grenada oddalona jest tylko o godzinę jazdy samochodem od plaż Costa Tropical i od ośnieżonych szczytów najwyższego łańcucha górskiego kontynentalnej Hiszpanii Sierra Nevada. Jednego dnia można kąpać się w morzu i jeździć na nartach. Do tego wspaniała architektura, występy flamenco w klubach na wzgórzach Sacromonte, arabskie specjały, urocze kafejki w dzielnicy Albayzin, gdzie pali się fajki wodne, zapach ziół i autentyczna arabska łaźnia. Magiczny świat Orientu w Europie!
aparat fotograficzny i mapę. Ostatnio nie zabieram ani książek, ani przewodników. Dobra mapa potrafi powiedzieć wiele o miejscu, które opisuje.
nie musi mieć ani pięciu, ani czterech, ani nawet trzech gwiazdek. Lubię hotele stare, kameralne, z historią i duszą. Z małym patio i tajemniczym ogrodem wokół. Położone nad morzem, niekoniecznie przy samej plaży, ale chętnie z widokiem na fale i tak blisko, by słyszeć ich szum.
kolegami z prasy turystycznej i ze Stowarzyszenia Dziennikarzy Podróżników "Globtroter", z grupami turystycznymi, z rodziną i sam. Każda podróż jest inna. Chętnie wracam myślami do samotnych wędrówek po Europie autostopem. W latach 70. można było legalnie wywieźć z Polski tylko 10 dol. Trzeba było sobie jakoś radzić. Zwykle zaczynałem podróż od Wiednia, gdzie znajdowałem dorywczą pracę i zarabiałem na dalszą wędrówkę. Nie brałem dużo bagażu. Torba od tenisa, jasna koszula i krawat. Wychodziłem na autostradę, jakbym jechał na zawody. Krawat bardzo pomagał. Nie miałem problemów z zatrzymywaniem samochodów. Z Wiednia w dwa dni dojeżdżałem do Belgii albo z Rzymu w trzy dni do Paryża, z odpoczynkiem na plaży w Nicei. Ten szczęśliwy krawat mam do dziś. Na co dzień nie chodzę w krawatach, a ten zakładam tylko na wielkie okazje. Może kiedyś wybiorę się jeszcze na autostop? Oczywiście w krawacie.
w wielu krajach. Uwielbiam kuchnię śródziemnomorską. Oliwki, owoce morza, pomidory, sery, orzechy, bazylię, tymianek. Nie mam jednak ulubionej potrawy. Najbardziej odpowiadają mi dania typu tapas - jak o przystawkach mówią Hiszpanie, albo meze - jak nazywają je Grecy. We Francji lubię sałatki, bagietki i szparagi, we Włoszech - makarony i sery, w Hiszpanii - owoce morza. Lubię też czerwone wytrawne wino, ciężkie, cierpkie, o smaku taniny, pachnące mocno dębową beczką. Niebo w gębie można poczuć jedząc najprostsze potrawy. Ważne jest z kim, gdzie i w jakich okolicznościach się jada.
Mazury. Będę robił reportaż o "Spływie twardzieli". Co roku pod koniec lutego jego uczestnicy płyną wpław (w piankach) Krutynią 12 km z Krutyńskiego Piecka do Ukty. Woda w rzece ma wtedy ok. 2 stopni Celsjusza.
to miasta, w których jeszcze nie byłem, m.in. Stambuł, Dubrownik, Sydney, San Francisco, Rio de Janeiro i... jeszcze setka innych. Ponadto parki narodowe w Afryce, USA i Nowej Zelandii.