- Bardzo przepraszam, ale Hitomi poszła nakarmić dziecko - długowłosy wydawca 23-letniej Hitomi Kenehara kłania się delikatnie, kiedy wchodzę do hotelu Yamano Ue, gdzie umówiliśmy się na rozmowę. Jak to - dziecko? Hitomi Kanehara, największa młoda japońska pisarka-skandalistka ma dziecko? Azusa Takagi, jej wydawca i mąż, uśmiecha się nieśmiało. - Jeszcze tego publicznie nie ogłaszaliśmy - podkreśla wyjątkowość sytuacji, bo choć Tokio już jakiś czas plotkowało o ciąży Hitomi, to polskiej dziennikarce jako pierwszej mówią o tym oficjalnie. Hitomi przychodzi po kilku minutach. Ma na sobie żółtą sukienkę mini i czarne kozaczki na wysokim obcasie. Jest tak szczupła, że w ogóle nie przypomina osoby, która półtora miesiąca temu rodziła dziecko i karmi piersią. Więcej - w ogóle nie przypomina pucołowatej grzecznej Hitomi, którą widziałam na zdjęciach. Hitomi przede mną jest bardzo szczupła, ma wystające obojczyki i duże oczy. I siedem kolczyków w lewym uchu. Za swoją pierwszą książkę, której polski tytuł to "Języki i kolczyki", a angielski "Snakes and earings" w 2004 r. dostała prestiżową japońską nagrodę Akutagawy. Jej bohaterka, 19-letnia Lui (od ulubionej marki Hitomi poza Gucci - Louis Vuitton) na imprezie poznaje punka z rozdwojonym wężowym językiem. Choć ona jest typem Barbie-girl, chłopak od razu przypada jej do gustu i bezrefleksyjnie wciąga się w świat tatuaży, piercingu, sadomasochistycznego seksu. Od 2003 r. japońskie wydawnictwo Shueisha Inc. wydało pięć jej książek, ostatnią w 500 tys. egzemplarzy. Jej "Języki i kolczyki" w tym roku wydało wydawnictwo ALBATROS, w lutym po angielsku ukaże się "Autofiction".
Kiedy zaczęłaś pisać?
- W szóstej klasie podstawówki mieszkaliśmy w San Francisco i tata zaczął mi podsuwać powieści po japońsku, żebym nie zapomniała języka - Ryu Murakami, Amy Yamada, Rimbaud. Murakami świetnie pisze o ludziach, którzy są dziwni, inni, wstrętni, których nie lubimy. Bardzo mi się to podobało i sama zaczęłam pisać.
Ojciec, profesor i tłumacz literatury dla dzieci, czytał twoje pierwsze próby. Miał duży wpływ na to, że w ogóle zaczęłaś pisać.
- W San Francisco życie płynęło wolniej. W Tokio ojciec był zawsze bardzo zajęty, nie miał zbyt wiele czasu dla rodziny. W San Francisco zaczęliśmy spędzać czas razem, chodzić na zakupy, do parków. W Tokio życie płynie szybko. Nie ma czasu na życie rodzinne.
Po powrocie przestało ci się podobać chodzenie do szkoły.
- Już w San Francisco miałam szkołę amerykańską w tygodniu i japońską w weekendy, ale do żadnej nie chodziłam. Sama się uczyłam. Nie lubię regularnego, poukładanego życia, dyscypliny - mówi, a jej mąż wychodzi z wózkiem na zewnątrz, bo dziecko zaczyna płakać. - Nie pasuję do takiego stylu życia, nie lubię być poganiana. Z domu wyprowadziłam się półtora roku po rozpoczęciu liceum. Nie uczyłam się, nie pracowałam, pomyślałam, że po prostu nie wypada mi mieszkać z rodzicami, jak i tak nic nie robię. Miałam 15 lat.
I co na to rodzice?
- Stopniowo ich do tego przyzwyczajałam. Najpierw przychodziłam późno do domu, potem przestawałam wracać na jedną noc, drugą, aż w końcu nie wróciłam. Jakoś to przyjęli. Dzwoniłam do nich, czasami odwiedzałam. Teraz coraz więcej młodych ludzi wyprowadza się z domów.
Jeszcze niedawno regułą było, że do ślubu mieszkali z rodzicami, a często i po ślubie. Musiałaś być wyjątkiem.
- Chyba trochę tak. Wprowadziłam się do o osiem lat starszego chłopaka, właściciela salonów pachinko. Grałam wtedy trochę w pachinko. Czasami zostawałam na noc w love hotelu, żeby już o 8 rano zacząć grać. Rano jest największa szansa na wygraną.
Czyli byłaś uzależniona.
Hitomi chwilę się waha: - Tak, można powiedzieć, że byłam uzależniona od hazardu. Ale nie od wyścigów konnych czy zakładów - liczyły się tylko salony pachinko i sloty.
Za co grałaś?
- Za pieniądze chłopaka. Razem tam choodziliśmy. Potem tylko zmieniałam chłopaków i pracowałam dorywczo. Byłam na przykład kelnerką. I dalej uprawiałam hazard.
Pomiędzy jednym salonem pachinko a drugim pisałaś pierwszą książkę?
- Cały czas pisałam. Kiedy zadebiutowałam, miałam akurat chłopaka, który bardzo mnie wspierał. Przeczytał "Języki..." i stwierdził, że koniecznie muszę to wydać.
W tej książce sporo jest chyba ciebie samej.
- Zawsze chciałam spróbować rozszczepienia języka, ale nie miałam odwagi. Dlatego pozwoliłam to zrobić mojej bohaterce. Lubię obserwować ludzi, podglądać. Czasami moi bohaterowie są podobni do ludzi, których kiedyś spotkałam, czasami są tacy, jakimi ja chciałabym być albo tacy, jakich chciałabym poznać. Pierwsza bohaterka była do mnie bardzo podobna. Była moją rówieśnicą, kręciła się po miejscach, które znałam - wychowałam się w Shinjuku. O Lui było mi najłatwiej pisać. Jest w tych książkach sporo fikcji, ale to nie znaczy, że takie rzeczy się nie zdarzają. Piszę o rzeczach, które są bardzo prawdopodobne.
I tak odbierasz Tokio? Szemrane salony tatuażu w bocznych uliczkach, brutalny seks, morderstwa...
- Uważam, że to bliskie rzeczywistości tokijskiej. Piszę o przygnębieniu, nostalgii, depresji, miłości. To są rzeczy, które dotyczą młodych, a wcześniej nikt do nich nie pisał. Ostatnio dobrze się sprzedają romanse z życia bogatszej klasy, takiej z luzem finansowym, celebryckiej. Ale ja o takich miłościach nie piszę.
A o jakich?
- O takich, które się nie udają, w których nie ma prawdziwej komunikacji, ludzie nie mogą się dogadać, mijają się trochę. W każdym związku zawsze dociera się do ściany, przez którą nie da się przebić.
Nie da się czy trudno jest się przebić?
- Chyba się nie da. Tokio to duże miasto. Tutaj bardzo trudno się ludziom naprawdę porozumieć. Jak ktoś ma dużo obowiązków, to więzi słabną. Na pewno tak jest. Ale w moich książkach to psychiczne cechy bohaterów uniemożliwiają porozumienie bardziej niż ich szalone życie. Ludzie nigdy nie będą się potrafili do końca porozumieć.
Kaleczysz swoich bohaterów, mordujesz...
- Nie planuję tego, tak wychodzi. Jak piszę, to żyję w świecie tej powieści.
Pierwsza książka, od razu sukces i prestiżowa nagroda przyznana na dodatek przez ulubionego pisarza - Murakamiego. Co się zmieniło w twoim życiu?
- Wszystko się zmieniło i nic się nie zmieniło. Zmieniłam mieszkanie z apato w Fuchu na przedmieściach na mieszkanie w Kagurazace z centrum. Zaczęłam chodzić do pracy. Wolę pisać poza domem - albo w kawiarniach, albo w wydawnictwie. W wydawnictwie poznałam męża. Mam męża, teraz jeszcze dziecko. Próbuję się jakoś ustatkować. Kiedy się pisze, ważna jest stabilizacja emocjonalna, bo niezrównoważenie zawsze znajduje odzwierciedlenie w książce.
Czyli zostaniesz tradycyjną japońską żoną, która opiekuje się domem i dziećmi?
- Chcę pracować i chcę pisać. Na pewno nie będę tradycyjną żoną. Teraz pracuję nad zbiorem opowiadań. Kiedyś w wydawnictwie poproszono mnie o napisanie kilku krótszych form i trochę się już ich uzbierało. Może niedługo moje powieści będą się też ukazywały w telefonach komórkowych. Wielu autorów wydaje książki najpierw w wersji na telefon komórkowy, w odcinkach, a potem dopiero w wersji książkowej. Ja jeszcze tego nie robiłam.