Pobyt w Petersburgu dobiegał końca i przyszedł czas na wybór pamiątek i prezentów. Skręciłam w uliczkę nad kanałem Gribojedowa i moim oczom ukazała się jedna z najbardziej charakterystycznych budowli miasta - Sobór Zmartwychwstania Pańskiego. Jego kolorowe kopuły jak magnes przyciągają turystów, a wiadomo - gdzie turyści, tam i sprzedawcy pamiątek. W pobliżu świątyni mnóstwo straganów, asortyment podobny: delikatne wełniane chusty, jaja Fabergé, akwarelki i oczywiście matrioszki. Niektóre to istne dzieła sztuki, całkiem pokaźnych rozmiarów i, niestety, bardzo drogie. Z większością prezentów uporałam się błyskawicznie. Problem pojawił się w momencie wyboru czegoś odpowiedniego dla mojego narzeczonego. Konwencjonalna babuszka nie wchodziła w grę, ale okazało się, że są też matrioszki z podobiznami amerykańskich prezydentów, władców, artystów... Ja wybrałam tę z Beatlesami - do słynnej czwórki z Liverpoolu dołączyła dodatkowo najmniejsza matrioszka z namalowanym żuczkiem. Moją decyzję przyspieszyły odgłosy nadchodzącej burzy gradowej, która w tym mieście kontrastów mimo upalnego lipca jakoś mnie nie dziwiła.