Kardynał

W Hongkongu wystarczy powiedzieć kardynał - i już wszyscy - chrześcijanie, buddyści, taoiści - wiedzą , że chodzi o wywołującego spore emocje kardynała Josepha Zen Ze-kiuna. Bo to nie tylko katolicki duchowny, ale i otwarty orędownik praw człowieka w Chinach i demokratyzacji Hongkongu

Spotykamy się w kurii położonej w spokojnej okolicy na wzgórzu koło ogrodu botanicznego i zoologicznego. Kardynał ubrany skromnie w szarą koszulę, spodnie i koloradkę uśmiecha się i przeprasza za spóźnienie, choć przyszedł raptem dwie minuty później. Ma 75 lat i zupełnie się nie oszczędza - kalendarz napakowany do granic możliwości, a dziś jeszcze dodatkowo poszedł odwiedzić chorych w pobliskim szpitalu. Dzień zaczyna od odprawienia mszy w katedrze o godz. 7. Potem, jeśli nie ma spotkań albo nie odprawia mszy w jednej z ponad trzystu katolickich szkół, przechodzi do niewielkiego biura, które wygląda raczej jak pokój studenta niż kardynała i biskupa. Stosy książek, dokumentów i akt piętrzą się pod ścianami, na półkach, dwóch biurkach i krzesłach. Jego sekretarka przyznaje, że nie ma pojęcia, do której kardynał pracuje, ale można go zastać przy biurku i o północy. Kardynał Zen pochodzi z szanghajskiej katolickiej rodziny. Lubi opowiadać, że ojciec zabierał go w niedzielę nawet na pięć mszy i wcale mu się nie nudziło. W 1948 r., pod koniec wojny domowej w Chinach, uciekł do Hongkongu i dołączył do salezjanów. Studiował we Włoszech, a kiedy w 1961 r. przyjął święcenia kapłańskie na stałe przeniósł się do Honkongu. W 2002 r. papież Jan Paweł II mianował go biskupem chińskiego już Hongkongu, rządzonego według zasady "jedno państwo - dwa systemy". W marcu 2006 r. papież Benedykt XVI mianował go kardynałem, a komentatorzy wieszczyli, że pogorszy to stosunki na linii Pekin - Watykan. Diecezja kardynała liczy 250 tys. wiernych. W niemal 7-milionowym Hongkongu może to i niewiele, ale katolicy zajmują w mieście znaczące stanowiska, zaczynając od szefa władz wykonawczych, Donalda Tsana, który znany jest z tego, że codziennie uczestniczy we mszy. A kardynał znany jest z tego, że zależnego od Pekinu Tsana nie oszczędza, "delikatnie" zaznaczając, że można być dobrym katolikiem, ale niekoniecznie dobrym politykiem. Kardynał Joseph Zen Ze-kiun: - Dobrze, że to powiedziałem. Dobrze i dla mnie, i dla niego. Nie będzie uwag, że podejmuje jakieś decyzje kierując się dobrem katolikow. Nie mam wątpliwości co do jego intencji religijnych, ale chyba nie zrozumiał do końca społecznej dotryny Kościoła. Reporterowi "Le Figaro" Tsan powiedział, że modli się, kiedy musi wybierać pomiędzy propozycjami nie do pogodzenia. - Mnie nie martwi, że chińskiemu rządowi nie podoba się walka o prawa demokratyczne. Martwi mnie, że ludzie w Hongkongu nie chcą więcej. Że nie domagają się bezpośrednich wyborów. Hongkong to nie Chiny - my tu mamy wolność słowa. Może Donald Tsang powinien się trochę więcej przyłożyć do społecznej doktryny Kościoła. Przecież chodzi do tego samego Kościoła, co Martin Lee - kardynał uśmiecha się porozumiewawczo. Martin Lee miesiąc temu opublikował w "The Wall Street Journal" artykuł apelujący do szefów państw, a imiennie do prezydenta George'a W. Busha, o wywieranie nacisku na Chiny w sprawie poprawy praw człowieka. Okazją do tego miałaby być przyszłoroczna olimpiada. Artykuł wywołał burzę w Hongkongu i Pekinie - zwolennicy chińskich władz nazwali nawet Lee, założyciela Partii Demokratycznej w Hongkongu, zdrajcą, który namawia Zachód do aktywnej integerencji w wewnętrzne sprawy Chin, a nawet do zmiany systemu. Kardynał z miejsca powiedział, że jak Martin Lee jest zdrajcą, to on w takim wypadku też. Kardynała zdrajcą nie ośmielą się nazwać. - Prawda. Doszło do absurdalnej nagonki i musiałem zareagować. Ostatnio nie wypowiadam się za często publicznie, ale nie dlatego, że zmieniłem swoje poglądy, ale dlatego, że uważam, że nie powinienem się wypowiadać na każdy temat. Dziennikarze pytają, co myślę na temat tego, że w Hongkongu przybysze z Chin dostaną zapomogi dopiero po siedmiu latach od przyjazdu. Pytam dlaczego? To niesprawiedliwe! - kardynał żywo gestykuluje rękami. - Pytają, co myślę o tym, że Filipińczykom rząd ma obciąć 400 dolarów dodatku. To skandal! A potem mi zarzucają, że kardynał się zna na wszystkim i na każdy temat się wypowiada. Jak mnie pytają, to odpowiadam. W sprawie Martina Lee komuniści uznali, że kontrowersji wewnętrznych nie można rozstrzygać na arenie międzynarodowej. Rozpętała się kampania oparta na oszczerstwach. Komuniści nie rozumieją, że Martin Lee nie działa przeciwko Chinom, że był w Stanch lobbować za przyjęciem Chin do Światowej Organizacji Handlu. Ale jednocześnie zaznaczał, że trzeba zwrócić większą uwagę na prawa człowieka. Jest szansa na poprawę stosunków Watykan - ChRL teraz, kiedy Chińczycy przygotowują się do olimpiady? Stosunki dyplomatyczne zostały zerwane ponad pół wieku temu. Czy dziesięć miesięcy wystarczy na ich poprawę? - Nie od razu. Wydaje się, że rząd chce przeczekać do czasu "po olimpiadzie". Ale właśnie teraz jest dobry czas, żeby Watykan zapytał o poprawę tych stosunków. A co z Kościołem podziemnym, który od lat był wierny Watykanowi i nie chciał się układać z Pekinem, nie chciał dołączyć do oficjalnego Patriotycznego Stowarzyszenia Chińskich Katolików? Co się z nim stanie, kiedy Watykan osiągnie porozumienie z Chinami? Jak będzie wyglądać ułożenie relacji w obrębie tego nowego Kościoła chińskiego? - Nie obawiam się o Kościół podziemny. Był wierny Watykanowi i będzie wierny Watykanowi. To nie jest aż tak skomplikowane, żeby trzeba się było tym martwić. Problemem jest Kościół oficjalny, podporządkowany władzom. Wietnam, w którym nie ma Kościoła patriotycznego, jest już bardzo blisko podpisania porozumienia. W Chinach to Liu Bainian [wiceprzewodniczący stowarzyszenia patriotycznego] jest największym problemem na drodze do poprawy stosunków. Proszę wybaczyć, ale wielu uważa, że to Eminencja jest problemem na drodze do podpisania tego porozumienia - bo Eminencja ma za radykalne poglądy, które za głośno wypowiada. - Ja to rozumiem. Dla Chin każdy, kto jest przeciwko komunistom jest wrogiem. A ja nie jestem wrogiem Chin. Mówię głośno z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby zachęcić biskupów w Chinach do trwania w wierze. Mówię to, czego oni nie mogą powiedzieć. Od 1989 r. przez siedem lat po pół roku wykładałem w seminariach w Chinach, znam tamtejszą sytuację. Po drugie, wagę sprawy powinna lepiej zrozumieć Stolica Apostolska. Tam nie ma zbyt wielu ekspertów od Chin. Eminencja wykładał w oficjalnych seminariach. - Oczywiście. Ale to nie jest tak, jak niektórzy myślą, że stowarzyszenie patriotyczne to schizmatycy, odstępcy od wiary. Jak się jest między nimi, nie czuje się różnicy - są takimi samymi katolikami jak my. Z tą różnicą, że chcieli praktykować wiarę oficjalnie, więc musieli zaakceptować kontrolę państwa. I w takim nawale pracy Wasza Eminencja ciągle podtrzymuje swoją prośbę do papieża o odesłanie na emeryturę? - Ja nie jestem tu potrzebny, jako biskup Hongkongu. Nie chcę odejść na emeryturę, żeby odpoczywać. Ale powrót do Chin, żeby uczyć dzieci włoskiego nie jest realny - Teraz to niemożliwe. Wcześniej, kiedy nie byłem kardynałem, przestałbym być biskupem i mógłbym pojechać do Chin. Dla chińskich władz to nawet byłoby lepiej, bo miałyby mnie na oku. W Chinach nie mógłbym się już wypowiadać tak otwarcie jak tu w Hongkongu. Jako kardynał do Chin nie mogę już pojechać, bo reprezentuję papieża. Ale po przejściu na emeryturę chcialbym się skupić na Kościele w Chinach. Stąd, z Hongkongu. Tam jest mnóstwo pracy. Sekretarka kardynała ma jednak cichą nadzieję, że papież zabierze kardynała do Rzymu. Żeby wreszcie odpoczął.

Więcej o: