Psy łańcuchowe

To właściwie nie jest felieton turystyczny, choć z wyjazdami ma na pewno dużo wspólnego. Chodzi mi o psy uwiązane na łańcuchach, które widzi każdy podróżujący po Polsce

Czasami są to wielkie brytany, czasami małe kundelki, ale wszystkie łączy jedno: szarpią się na krótkich łańcuchach lub stalowych linkach przymocowanych często do marnych bud albo do ogrodzeń. Miotają się, ujadają, szczerzą zęby i warczą. Strach do nich podejść. Przejść obok też trudno, bo ciarki chodzą po grzbiecie i każdy zadaje sobie pytanie: urwie się czy nie? Czasem są przywiązywane gdzieś na polach, by pilnowały ich przed dzikami. Spędzają tam całe dnie, często bez budy i bez jakiegokolwiek kontaktu z człowiekiem.

Boimy się takich psów, staramy się omijać je szerokim łukiem i o nich nie pamiętać. A przecież są wszędzie. Wystarczy wejść na zwykłe wiejskie podwórko, by spotkać się z takim nieszczęściem. Ale też i na takie, które z pozoru wygląda jak kwatera agroturystyczna, gdzie kury chodzą sobie po podwórku, gdzie krowa to sympatyczna Krasula, która co rano dostarcza świeżego mleka, gdzie jest koń, oczko w głowie gospodarza. A gdzieś za stodołą, w kącie, z dala od oczu letników na łańcuchu cierpi pies. Schowany jak jakaś wstydliwa sprawa. Bo to jest wstydliwa sprawa!

Trzymanie psów na łańcuchach, nieważne krótkich czy długich, uwiązanych przez całe życie, to wstyd polskiej wsi. Zresztą nie tylko wsi, ale również nas, mieszczuchów przyjeżdżających na wieś i udających, że to "wewnętrzny wiejski problem".

Nie ma żadnego uzasadnienia dla takiego procederu. Pies na łańcuchu nie jest dobrym stróżem, bo jego stróżowanie ogranicza się do długości uwięzi. Gdy zostanie z niej spuszczony, wpada w nieznany mu świat. I efekty tego mogą być tylko dwa: albo gna przed siebie, zachłystując się wolnością (pełno takich psów, które się urwały, widać na polskich wsiach), albo może być niebezpieczny dla otoczenia i gryźć wszystko, co się rusza. Pies łańcuchowy to nie stróż, tylko tykająca bomba zegarowa, która nie wiadomo kiedy eksploduje. Ale najważniejsze jest to, że to po prostu niemoralne, by dręczyć tak jakieś stworzenie. Że taki proceder nie powinien być tolerowany w europejskim kraju w XXI w.

Dlatego zwracajmy na to uwagę w czasie naszych wędrówek po Polsce. Mówmy spokojnie, tłumaczmy, że tak się nie robi. Nie pomoże od razu, ale może z czasem okropne zjawisko, jakim są psy łańcuchowe, zacznie znikać z polskiej wsi. A gdy zamiast nich pojawią się sympatyczne kundelki, które wygrzewają się na werandach i na widok przybysza machają ogonem, turystom przemierzającym polską prowincję na pewno zrobi się milej.

Więcej o: