Niewiele się pomylił. Umówienie się z kimkolwiek na rozmowę w tym oficjalnie niemal 16-, a nieoficjalnie ponad 20-milionowym mieście graniczyło z cudem. Stąd obsuwa w relacjach egipskich. Czarny scenariusz przewidywał, że wszystko uda mi się załatwić po świętach, które zaczęły się dzisiaj, w sobotę, a kończą w poniedziałek. Czyli d... blada. Ramadan oznacza że: ludzie, którzy przychodzą do pracy na godz. 8 są kompletnie nieprzytomni, urzędy choć teoretycznie są otwarte do jakiejś 14, praktycznie nie funkcjonują. Po 14 ludzie idą spać. Wstają tuż przed iftarem - śniadaniem, który w czasie ramadanu wypada po zachodzie słońca - po godz. 17. Potem albo śpią, albo od razu wychodzą do kawiarenek. O godz. 2-3 znowu dużo jedzą i kładą się spać. Po wschodzie słońca mogą już pić tylko wodę. Ale to nie tylko TIE i ramadan, ale też koniec ramadanu i święta - klasa średnia i wyższa średnia już w czwartek wieczorem masowo wyjeżdża do Sharm el-Sheikh albo do Aleksandrii. W sobotę ulice kairskich lepszych dzielnic - Zamalek, Mohandessin, Helipolis - są puste, sklepy pozamykane, czynne są tylko restauracje i kawiarnie. Nie ma tych gigantycznych korków na trzypasmówkach. Ale TIE oznacza też czynnik nieprzewidywalny - i dlatego czarny scenariusz nie miał prawa się spełnić.