Okazali nam gościnność i serdeczność, jakiej nie sposób doświadczyć w Polsce. Tylko dzięki nim udało nam się kupić w Pakistanie ciężarówkę - pomogli nam ją znaleźć, wynegocjowali dobrą cenę, a nawet dołożyli pokaźną kwotę, której nam brakowało. Ciężarówka nie miała ani prędkościomierza, ani wskaźników poziomu paliwa i temperatury silnika, ani ręcznego hamulca. Miała za to osiem klaksonów, cała była w malunkach, ozdobach, napisach i lampkach. Stała się naszym amuletem. Nie ma osoby, której by się nie podobała, a już na pewno nikt nie przeszedł obok niej obojętnie. To, że ją dziś posiadamy, jest owocem naszych wielokrotnych podróży do Pakistanu, owocem miłości do tego kraju. To wreszcie nasze weto przeciw postrzeganiu Pakistanu jedynie jako enklawy terrorystów i handlarzy narkotyków. Pod wieloma względami to miejsce bliższe życia niż te, które oferuje nam cywilizowany Zachód.
Dzień, w którym wjechaliśmy do Iranu naszą ciężarówką, nie mając pewności, czy dojedziemy nią do Polski. Takie ciężarówki służą w Pakistanie do lokalnego transportu, to miejscowe "wielbłądy". Jest ich bardzo dużo, ale traktowane są jako dobro kultury i nie znamy przypadku, żeby ktoś je stamtąd wywoził. A jeśli przepuszczą nas celnicy pakistańscy, to czy wpuszczą celnicy irańscy? Są naprawdę nieobliczalni, wprowadzają podatki "od wczoraj", nikt ich nie kontroluje, policja na przejścia nie przyjeżdża. Wokół granicy są tylko pustynie, tuż obok przejścia złomowisko. Staliśmy więc na przejściu cztery dni, walcząc z biurokracją w stylu "seven hundred dolar or go back to Pakistan" . Wzięliśmy ich na przetrzymanie i udało się. Dopiero gdy wjechaliśmy do Iranu, zaczęliśmy wierzyć, że dotrzemy tą ciężarówką do Polski.
M.K.: Palmę na rondzie de Gaulle'a w Warszawie. K.G.: A ja Bieszczady - pochodzę z Zagórza.
K.G.: Ja biorę Mikołaja. M.K.: A ja Kaśkę. I muzykę. Bierzemy ze sobą sprzęt, a resztę kupujemy w drodze. Muzyka to podstawa.
K.G.: W Pakistanie, jedząc drobno pokrojonego kurczaka smażonego w głębokim oleju. Gdy wysmaży się tak, że kawałki prawie przypominają frytki, dorzuca się pomidory, z których powstaje sos. Całość doprawia się garam masalą - kapitalną, którą w Pakistanie dodają prawie do wszystkiego. W jej skład wchodzą: goździki, gałka muszkatołowa, cynamon, kumin, kolendra, koper włoski, pieprz i kozieradka. Cudowne są tam również daktyle - podczas ramadanu Pakistańczycy zaczynają od nich wieczorny posiłek. M.K.: Żując tytoń spreparowany z ziołami, bardzo popularny w Pakistanie. Kilka sekund uroczej bezwładności.
K.G.: Bardzo lubię moje bransoletki, z pozoru zwykłe, cienkie, metalowe. Mam ich kilkadziesiąt, jak raz je założyłam, tak już zostało. Wszystkie dostałam w prezencie od pakistańskich kobiet, które można poznać, tylko gdy jest się zaproszonym do domu. Podczas wizyty przychodzi taki moment, w którym pan domu zaprasza do części przeznaczonej dla kobiet. Trudno mi było z nimi rozmawiać, bo nie mówiły po angielsku, ale spotkania były zawsze bardzo przyjemne. Czesały mnie, malowały mi paznokcie, uczyły mnie haftować. A wszystko odbywało się właściwie na migi.
Dagestanie, republice wchodzącej w skład Federacji Rosyjskiej, strasznie skorumpowanej. Policja zatrzymywała nas co kilkanaście kilometrów, żądając "sto dolar, sto dolar". Np. zatrzymują nas, zjeżdżamy na pobocze, mówią, że samochód stoi krzywo - 100 dolarów albo zabiorą prawo jazdy. Zatrzymaliśmy się nad morzem, żeby się wykąpać. Zatrzymali nas, zabrali na komendę, wyjęli wszystko z samochodu, pytali, dlaczego wieziemy Koran, przesłuchiwali nasze kasety, oskarżali o dywersję. Dagestan to dobre miejsce na wyjazd integracyjny dla pracowników korporacji. Prawdziwy survival, zintegrują się błyskawicznie.
Nasze wyjazdy są bardzo spontaniczne, decyzje podejmujemy szybko, a planowania jest niewiele. Jednego jesteśmy pewni: niedługo nasz przyjaciel z Kwety bierze ślub, więc na sto procent jedziemy!
* Katarzyna Gembalik studiuje inżynierię produkcji na Politechnice Częstochowskiej, Mikołaj Książek, absolwent prawa, robi właśnie aplikację adwokacką. Obydwoje są laureatami Kolosa 2006 w kategorii "Podróże". Cała ich wyprawa trwała pięć miesięcy, a kupioną w Pakistanie ciężarówką w ciągu półtora miesiąca przejechali 8 tys. km, z Kwety do Warszawy