Przywitają cię cerkiewki wśród drzew, pozostałości po osadach zaszytych w lasach, wypalarnie węgla drzewnego, stada owiec, chaty, gdzie można kupić świeżutki bunc. No i przywitają cię Ustrzyki Górne, jedyne takie miejsce na świecie. Tu pachnie wolnością, swobodą, anarchią.
Właśnie z Ustrzyk ruszam na Tarnicę, najwyższy szczyt Bieszczad (1346 m n.p.m.). Przechodzę koło leśniczówki Bieszczadzkiego Parku Narodowego, którego symbolem jest ryś, a stałymi mieszkańcami również: niedźwiedzie, wilki, lisy, borsuki, wydry, żbiki i orły przednie, bardzo rzadkie w Europie, jedne z ostatnich żyjących w naturalnym środowisku. Czerwonym szlakiem wzdłuż stojących przy szlaku wiat wspinam się na Szeroki Wierch. Stamtąd trasa prowadzi odkrytym grzbietem (przepiękne widoki na Połoninę Wetlińską i Caryńską!) wśród wysokich traw na Tarnicę. Po trzech godzinach marszu siadam pod żelaznym krzyżem na szczycie - zmęczony, ale zachwycony. Wcinając zasłużony posiłek, zastanawiam się, czy wracać niebieskim szlakiem "na skróty" przez Hudów Wierszek do Wołosatego, czy przez Halicz, skąd przy dobrej widoczności widać podobno nawet Lwów.
Decyduję się na dłuższą trasę. Pierwszy odcinek przez Halicz (1333 m), Rozsypaniec (1273 m), aż do Przełęczy Bukowskiej, mimo że bardzo długi (bite trzy godziny) jest bardzo piękny widokowo i urozmaicony. Otwarte przestrzenie, łagodne szczyty przeplatane skalnymi ostańcami. Na przełęczy przy słupach granicznych Polski i Ukrainy robię kolejną dłuższą przerwę. Już nieźle czuję nogi, ale najgorsze - jak się okazuje - przede mną. Jednostajne zejście brukowano-asfaltową drogą w lesie nie należy do najciekawszych widokowo. Dowlekam się do Wołosatego, gdzie nareszcie można coś zjeść i wyprostować kości. Przede mną kolejny długi odcinek asfaltowej drogi do Ustrzyk. Na szczęście w Bieszczadach autostop trzyma się dobrze, więc szybko dotarłem w pobliże parkingu. Na drewnianych ławach w pobliskiej knajpce delektuję się naleśnikami z jagodami, kwaśnym mlekiem, zapadającym zmierzchem i niepowtarzalną atmosferą. Wędrując po zakamarkach Bieszczadów, nie znajdujemy takich miejsc zbyt często. Trzeba liczyć na swój ekwipunek i prowiant. Odległości między punktami żywieniowymi są spore, baza noclegowa umiarkowana (ilościowo i jakościowo).
Ale wszystkiego z dnia na dzień przybywa, rozwija się agroturystyka (średnie ceny 20-40 zł). Na nocleg wybrałem się do Smereka koło Wetliny, gdzie mój znajomy od kilkunastu lat buduje niewielki dom - można więc przespać się w warunkach spartańskich, ale w nadzwyczaj serdecznej atmosferze.
A i na Połoninę Wetlińską stąd niedaleko. Prowadzi na nią czerwony szlak, najpierw przez las, a później otwartą polaną przez górę Smerek (1223 m). Dalej przełęcz Orłowicza oraz najwyższy punkt Połoniny Wetlińskiej, Hnatowe Berdo (1253 m). Drogą z niebywałymi widokami na wszystkie strony świata, dociera się po prawie pięciu godzinach do schroniska "Chatka Puchatka" na Hasiakowej Skale (1231 m). I tu rozterka: czy zjeść coś w schronisku, czy zejść żółtym szlakiem koło pomnika Harasymowicza na Wyżną Przełęcz (Przełęcz nad Brzegami Górnymi) i po niecałej godzinie zasiąść przy drewnianej ławie w karczmie "U Górala"? Decyduję się na drugi wariant. Stąd pekaesem wracam do Smereka. Tę piękną, klasyczną bieszczadzką trasę polecam poza sezonem, zwłaszcza jesienią i zimą (latem Połonina Wetlińska przeżywa prawdziwe oblężenie), kiedy często występuje tu zjawisko inwersji (w górach jest cieplej niż w dolinach). Inwersja zwiększa widoczność do prawie dwustu kilometrów, więc z Wetlińskiej widać nawet Tatry.
Następnego dnia, jadąc w stronę Komańczy, zatrzymuję się najpierw w Cisnej, miejscowości założonej w 1522 r. przez rodzinę Balów. W połowie XVIII w. stała się własnością Fredrów. Na początku XIX w. hutę żelaza wybudował tu Jacek Fredro, ojciec Aleksandra. Nie ma po niej śladu, z wyjątkiem najstarszego w Bieszczadach nagrobka z 1842 r. - zarządcy huty Antoniego Kwiecińskiego i jego wnuczek. Grób otacza fragment ogrodzenia pochodzący z dawnej huty, podobnie jak krzyż na nagrobku. Na wzgórzu w Cisnej stoi pomnik ku czci żołnierzy i milicjantów poległych w walkach z UPA. Nie sposób ominąć kultowej knajpki Siekierezada, wystrojem nawiązującej do tradycji pracy przy wycince drzewa w górach. Potem drwale zasiadali w gronie niepokornych bieszczadzkich dusz (pisał o drwalach w "Siekierezadzie" Edward Stachura, stąd i nazwa knajpki) do szklanicy wina lanego prosto z pipy, prowadząc niekończące się rozmowy. Na śniadanie zamawiam kultowe "Pierogi Belzebuba" i opuszczam lokal, by zapukać do stojącego tuż obok małego budynku. To "Pavulon Atamania Bieszczadzka", gdzie urzęduje poeta Ryszard Szociński, od ponad trzydziestu lat mieszkający i tworzący w Bieszczadach. W pamiątkarskim kiosku w Cisnej sprzedaje turystom swoje poezje i "dusiołki" na szczęście. Zaplecze jego kiosku to salon literacki. Tu zawsze jest czas na rozmowy o sztuce, o podróżach, o świecie, o poezji, o jego najnowszym tomiku "Tańcząc z Bieszczadem". Wstąpił do nas brodaty Bogdan, bieszczadzki człowiek - duch, szukający tu ucieczki od cywilizacji. No i można by tak z nimi życie przegadać, ale komu w drogę...
Jadąc dalej, mijam Majdan, stację początkową kolejki wąskotorowej udostępnioną na ciekawym odcinku turystom, i trafiam na wypalarnię węgla drzewnego kopcącą wielką białą chmurą. Ogromne żelazne piece otacza niezliczona ilość pociętego drewna. Osmolone postacie szczerzą białe zęby w czarnych od pyłu twarzach. To kontynuatorzy mitu przygody i wielkich pieniędzy zarabianych ciężką pracą (dziś
została już tylko ciężka praca). Wstępuję też do przydrożnej bacówki, by zaopatrzyć się na dalszą podróż w oscypki i bunc oraz napić się świeżej żętycy.
Mijam Wolę Michową i po chwili skręcam w prawo na Smolnik nad Osławą. Zachowała się tu murowana cerkiew greckokatolicka z 1806 roku z pięknym, nowszym już ikonostasem we wnętrzu.
W Turzańsku stoi kilka łemkowskich zagród krytych strzechą, tzw. chyży, a także przepiękna drewniana cerkiew Michała Archanioła z 1803 r., zbudowana w stylu wschodniołemkowskim na planie krzyża łacińskiego. Nakryta jest dachami namiotowymi, które wieńczy pięć cebulastych wieżyczek z latarniami. Ocalał ikonostas, polichromie i malowidło przedstawiające Chrystusa w łemkowskiej chyży. W cerkwi nie ma elektryczności, więc nabożeństwa (niedziela godz. 11.30) odbywają się przy świecach. Usytuowany na wzgórzu ponad wsią zespół cerkiewny uzupełnia drewniana piętrowa dzwonnica, najwyższa w polskiej części Karpat oraz cmentarz.
Dwa kroki od Turzańska leży wieś Rzepedź. Idąc w stronę góry Kamień (718 m n.p.m.) - kierunek Rzepedź Wieś - natrafimy na drewnianą cerkiew św. Mikołaja Biskupa z 1824 r., o czym świadczy napis w nadprożu drzwi do babińca. Równocześnie wzniesiono wolno stojącą drewnianą dzwonnicę. Świątynię odnowiono i przebudowano w 1896 r. Sufit i ściany pokrywają bogate malowidła figuratywne, zachowała się część ikonostasu z 1896 r. i dwa ołtarze boczne. Czas już na Komańczę, gdzie zaczyna się bieszczadzki odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego (kolor czerwony), który przez Chryszczatą, Wołosań, Jasło i Połoniny, a dalej Szeroki Wierch, Tarnicę i Rozsypaniec prowadzi do Wołosatego. Gdy byłem tu ostatnim razem, na obronnym wzgórzu za wsią, w kierunku na Duklę i Rymanów, stała otoczona kamiennym murkiem przepiękna drewniana wschodniołemkowska cerkiew z dzwonnicą, przez którą wchodziło się na teren zespołu cerkiewnego. Zastałem zgliszcza i stojącą wśród kamiennych krzyży osmaloną dzwonnicę. Podobno ma być odbudowana do najdrobniejszego szczegółu. Nie wróci jednak zabytkowy ikonostas, ani atmosfera tego miejsca, pamiętającego setki lat...
http://www.podkarpackie.pl/szlak/start.php - Szlak Architektury Drewnianej
Mazury? Tatry? Bieszczady? Sprawdź nasze darmowe ogłoszenia!