Najwięcej jednak było cudownych, polewanych w środku dzbanów do wina. Gruzini chodzą z nimi po ten trunek do piwnic, a potem pełne winnego aromatu stawiają na stołach.
Student zaraz na wstępie powiedział, że mogę sobie wybrać, cokolwiek zechcę. No i wybrałam. Dzban tak piękny, że nie mogłam od niego oderwać oczu. - Ten - powiedziałam.
Gruzin zbladł, wyglądał na przestraszonego. Zaskoczyło mnie to, więc szybko zaproponowałam, że wybiorę coś innego. Zaprotestował gwałtownie i dalsze upieranie się nie miało sensu. Tacy właśnie są Gruzini - całym sercem oddani gościom. Zdążysz tylko szepnąć, że coś ci się podoba, i już to masz. Chcesz czy nie - wziąć musisz, inaczej obrazisz ofiarodawcę. Choć cały czas wystrzegałam się głośnych zachwytów, tu - mając przyzwolenie - wybierałam z przyjemnością.
Sam się do tego nie przyznał ale Larysa powiedziała mi potem, że była to jego praca dyplomowa. Chłopaka już nie pamiętam. W pamięci zostały mi tylko jego wielkie, spłoszone oczy.
Gdy żegnałam Gruzję, gospodarze chcieli mi ten dzban napełnić winem. Ze względów praktycznych - zrezygnowałam.
Jest ciągle piękny i od trzydziestu lat niezmiennie wzbudza mój zachwyt. A student? Wierzę, że ulepił sobie nowy, tak samo śliczny, i przebolał dotkliwą stratę.