Dzban z Gruzji

W Tbilisi przyjaciel mojej gospodyni Larysy, student akademii sztuk pięknych, zaprosił mnie do swojej pracowni ceramicznej pełnej mis, figurek i talerzy z charakterystycznymi dla Kaukazu i Gruzji motywami

Najwięcej jednak było cudownych, polewanych w środku dzbanów do wina. Gruzini chodzą z nimi po ten trunek do piwnic, a potem pełne winnego aromatu stawiają na stołach.

Student zaraz na wstępie powiedział, że mogę sobie wybrać, cokolwiek zechcę. No i wybrałam. Dzban tak piękny, że nie mogłam od niego oderwać oczu. - Ten - powiedziałam.

Gruzin zbladł, wyglądał na przestraszonego. Zaskoczyło mnie to, więc szybko zaproponowałam, że wybiorę coś innego. Zaprotestował gwałtownie i dalsze upieranie się nie miało sensu. Tacy właśnie są Gruzini - całym sercem oddani gościom. Zdążysz tylko szepnąć, że coś ci się podoba, i już to masz. Chcesz czy nie - wziąć musisz, inaczej obrazisz ofiarodawcę. Choć cały czas wystrzegałam się głośnych zachwytów, tu - mając przyzwolenie - wybierałam z przyjemnością.

Sam się do tego nie przyznał ale Larysa powiedziała mi potem, że była to jego praca dyplomowa. Chłopaka już nie pamiętam. W pamięci zostały mi tylko jego wielkie, spłoszone oczy.

Gdy żegnałam Gruzję, gospodarze chcieli mi ten dzban napełnić winem. Ze względów praktycznych - zrezygnowałam.

Jest ciągle piękny i od trzydziestu lat niezmiennie wzbudza mój zachwyt. A student? Wierzę, że ulepił sobie nowy, tak samo śliczny, i przebolał dotkliwą stratę.

Więcej o: