Białystok? Od czego tu zacząć?... Wypadałoby od Pałacu Branickich - przecież w końcu to wizytówka miasta. O pałacu mówi się: perła północy, podlaski Wersal itd. Ale o rezydencji Branickich przyjezdnym turystom może opowiedzieć właściwie każdy taksówkarz, a i białostoczanie doskonale wiedzą, co to za zabytek... Tak czy siak, w historii możemy jeszcze poszperać.
Zaczęło się od gotyckiego zameczku, który poczęli budować pierwsi właściciele Białegostoku - Wiesiołowscy. Jego maleńki fragment można zresztą do dziś oglądać od strony elewacji ogrodowej pałacu. Wspomnienie gotyku zobaczymy, gdy staniemy twarzą do wejścia tylnego pałacu i popatrzymy na lewą stronę budynku. Tuż nad ziemią, w kształcie ostrołuku, pozostawiono odsłonięty kawałek tynku, spod którego wygląda stara gotycka cegła.
Wiesiołowscy budowlę stawiają w XVI wieku. Kiedy do Białegostoku przychodzą Braniccy (połowa XVII w.), Stefan Mikołaj Branicki, ojciec naszego dobrodzieja hetmana, przebudowuje zamek Wiesiołowskich na wiejską willę barokową. Ostatni kształt Pałacu Branickich nadany zostaje w latach 1720-1760. Ale wystroju ogrodów hetman już ukończyć nie zdołał, zmarł bowiem na rok przed pierwszym rozbiorem Polski.
Właśnie! O tym trzeba pamiętać i mówić wszystkim, że nasza - białostocka - linia Branickich, to bynajmniej nie ta wredna, co ze Szczęsnym Potockim i Ksawerym Rzewuskim doprowadziła do targowicy. To Braniccy Gryfici, linia zupełnie inna. I całe szczęście. Bo wówczas hetmanem byśmy się nie chwalili, ale się go wstydzili.
Do lat 60. wieku XVIII pałac się ciągle rozbudowuje za sprawą znakomitych architektów różnych narodowości: Niemców, sfrancuziałych Włochów, Polaków, Szkotów. W upiększanie pałacu każdy wtrącił swoje trzy grosze. Taki właśnie - wielonarodowościowy - dwór miał jeden z najbogatszych wielmożów Rzeczpospolitej. Klemens Branicki był przecież pierwszym senatorem i najwyższym dostojnikiem wojskowym w kraju, chociaż wojowniczy to on wcale nie był. Ale to już inna historia...
Z pewnością warto zajrzeć na wzgórze św. Magdaleny niedaleko kościoła św. Rocha, gdzie z daleka jaśnieje maleńka biała cerkiewka z 1757 roku. Dziś jest to cerkiew prawosławna, w przeszłości była to cerkiew unicka, zbudowana ponad dwieście lat temu z fundacji naszego dobrodzieja Klemensa Branickiego.
To bardzo malowniczo położony budyneczek w kształcie rotundy. Niepotrzebnie tylko dostawiono doń daszek, który jakoś zgrzytliwie wygląda i psuje trochę zabytkową architekturę. Z czasów swojej młodości pamiętam, jak jako czternastolatek wraz z kolegami zapuszczałem się na wzgórze Magdaleny. Wokół cerkiewki wówczas było jeszcze wiele nagrobków rozmaitych oficjeli carskich, chowanych na wzgórzu do I wojny światowej.
Przypomina mi się pewna ciekawostka: grób jednego z wojskowych otoczony był żelaznym murkiem, którego podstawę stanowiło coś w rodzaju potężnych, żelaznych bali. Kiedy je odkopano za czasów dyrektorowania płk. Zygmunta Kosztyły (pierwszego szefa Muzeum Wojska w Białymstoku), okazało się, że są to XVIII-wieczne, pochodzące z okresu powstania listopadowego - lufy armatnie!!! Gdy były wkopane w ziemię, wyglądały jak zwyczajne kołki.
Co się z nimi później stało? Przez jakiś czas leżały naprzeciwko Muzeum Wojska na wystawie sprzętu wojennego, obok armat i dział. Teraz to wszystko zostało przeniesione na teren ćwiczeniowy białostockiej brygady zmechanizowanej.
Kolejny etap naszej wycieczki? Cerkiew św. Mikołaja przy ul. Lipowej. Koniecznie.
To Katedra prawosławna wybudowana w 1843-1846 roku na planie krzyża greckiego. Jest warta uwagi ze względu choćby na malowidła świętych. W tej części architektonicznej, która podtrzymuje strop (tam, gdzie jest coś w rodzaju żagielków schodzących z bębna kopuły do naw), są przedstawieni najważniejsi święci Kościoła prawosławnego: św. Helena (to ta, która znalazła krzyż) i Konstanty (któremu ukazał się znak krzyża), św. Włodzimierz (w 988 roku dokonał chrztu Rusi) i jego babka - św. Olga (już wcześniej będąca chrześcijanką, ale ukrywająca to oczywiście przed pogańskim mężem i synem).
Tu drobna dygresja: podczas rozmaitych wycieczek ludzie mnie pytają: proszę pana, dlaczego tak jest, że w Kościele prawosławnym święci występują zawsze parami? Rzeczywiście, jest taka prawidłowość: Helena i Konstanty, Włodzimierz i Olga, święci Kosma i Damian - patroni farmaceutów, święci Gleb i Borys, synowie Jarosława Mądrego itd. Ale tej prawidłowości wyjaśnić nie potrafię.
Ale najbardziej ciekawy w cerkwi św. Mikołaja jest może nie tyle sam jej wystrój, ile fakt, że w świątyni znajdują się relikwie patrona dzieci i młodzieży w Kościele wschodnim - św. Gabriela Zabłudowskiego. Właśnie to dla wiernych prawosławia jest bardzo ważne.
Skąd przywędrowały? To historia bardzo ciekawa. W 1684 r. w rodzinie Gowdelów pod Zabłudowem urodził się chłopiec, któremu nadano imię Hawryła, czyli Gabriel. Było to dziecko bardzo dziwne, zupełnie inne niż jego rówieśnicy. Zamiast bawić się z innymi dziećmi, Gabriel często szukał kontaktu z duchownymi w cerkwi zwierkowskiej i - miast toczyć kółka po podwórku - wolał przeglądać święte księgi. Któregoś dnia, gdy rodzice wrócili z pola, okazało się, że dziecko zniknęło. Po kilku dniach zauważono, że pod lasem krąży ogromna wataha psów. Co się okazało? Otóż psy pilnowały martwego ciała dziecka, leżącego pod lasem już kilka dni. Otaczały je kręgiem, aby dzika zwierzyna nie mogła naruszyć zwłok.
Najdziwniejsze było to, że choć Gabriel nie żył już kilka dni, na jego ciele nie znaleziono najmniejszych nawet oznak rozkładu. Późniejsze badania, przeprowadzone w XIX wieku - wykazały, że chłopcu zadano kilka ran kłutych, wskutek których dziecko się wykrwawiło. Zarządcą wsi Zwierki był wówczas niejaki Szutko, Żyd. Stwierdzono, że to właśnie on zabił Gabriela. Nie do końca wiadomo, dlaczego to zrobił. Ale oczywiście zaraz pojawiły się dyżurne opowieści o rzekomym żydowskim zbieraniu chrześcijańskiej krwi na macę...
Dziecko pochowano tam, gdzie je znaleziono. Minęło 20-30 lat, przez północne Podlasie przetoczyła się wielka epidemia tzw. czarnej śmierci. To był czas wojny północnej. Kiedy ludzie zaczęli masowo umierać, prawem tradycji dzieci chowano obok małego Hawryłki. Gdy około roku 1720 podczas któregoś z kolei pochówku naruszono trumienkę Gabriela, okazało się, że pod zmurszałymi deskami leży prawie całkiem nietknięte ciałko. To ludziom dało asumpt do przypuszczeń, że mają do czynienia z cudem.
Ciałko chłopca przeniesiono na kilkanaście lat do cerkwi zwierkowskiej, potem do monasteru w Zabłudowie, gdzie przebywało do lat 30. ubiegłego wieku. Stamtąd relikwie trafiły do Słonimia, potem Grodna, Mińska, a potem znów do Grodna. A w 1991 roku ciało Gabriela - uroczyście niesione na rękach wyznawców w srebrnej trumience - przywieziono do Białegostoku. W całym mieście rozdzwoniły się wtedy dzwony, zarówno w świątyniach prawosławnych, jak i katolickich. Wszyscy z głęboką czcią witali relikwie. I są tak w soborze św. Mikołaja do dzisiaj. Chociażby ze względu na to cerkiew trzeba odwiedzić.
Spośród wszystkich białostockich instytucji jedną z najpiękniejszych siedzib ma wojewódzki konserwator zabytków.
Mieści się ona w tzw. Pałacyku Hasbacha w Dojlidach. To bardzo ładny przykład miejskiej secesji - obiektów, które powstawały od lat 70. ubiegłego wieku do I wojny światowej. Pałacyk Hasbacha ma formę zameczku, półokrągłe baszty, sterczące wieżyczki. Część główna budynku nakryta jest daszkiem z balustradką skonstruowaną z elementów żelaznych. Żelazo było znakiem wieku XIX, stąd też wiele w budynku różnych tego typu ozdóbek. Pałacyk wybudował ostatni właściciel przedwojennej fabryki dykty - Hasbach, Niemiec z pochodzenia.
Inny taki XIX-wieczny obiekt to dawny Pałac Lubomirskich , dzisiejsza siedziba Wyższej Szkoły Administracji Publicznej. Poddawany jest teraz starannej konserwacji. I całe szczęście. Od kiedy opuścił go Zespół Szkół Rolniczych, aż do połowy lat 90. pałac zamieszkiwały prywatne rodziny. Wówczas obiekt ten nieco podupadł. Ale zaczyna wracać do dawnej świetności.
Na pewno warto też zajrzeć na białostockie cmentarze, przynajmniej na dwa. Są wspomnieniem po społecznościach, które dawno już zniknęły z map Białegostoku. Najpierw na cmentarz ewangelicki (przy ul. Pułkowej). Cóż... Właściwie nic z niego nie zostało, jest to już tylko szczątkowy ogrodzony obszar. Ale solidny mur jest o tyle ciekawy, że stanowi swego rodzaju lapidarium. Umieszczono nań resztki starych nagrobków. Ciekawostką jest to, że na tym starym cmentarzu znajduje się (choć zniszczone) mauzoleum poświęcone zwycięskiej bitwie wojsk marszałka Hindenburga z armią Samsonowa. To 1915 rok, pierwsza wojna światowa, zwycięstwo pod Tannenbergiem. Bitwa ta była swego rodzaju odwetem za Grunwald. Wystarczy przejść się po cmentarzu, aby zorientować się, jak bardzo w pejzaż Białegostoku wpisana była niegdyś mniejszość niemiecka. Przecież przemysł okoliczny tworzyli właśnie wyłącznie Niemcy. Czasami - jak zapuszczę się na ten cmentarz i przyglądam się nagrobkom - czytam najrozmaitsze tytuły pochowanych: "arzt", "apotheker".
Ci ludzie tworzyli elitę Białegostoku. Potwierdza to chociażby dosyć ciekawy zabytek w stylu neoromańskim - obecny kościół św. Wojciecha , który niegdyś był starą kirchą ewangelicką...
Szkoda, że przez powojenną historię ten cmentarz został potraktowany jakoś tak nieciekawie i jest zapomniany.
Straszliwie zniszczony jest cmentarz żydowski (przy ul. Wschodniej) z początków XX wieku... Ciekawostka: niegdyś znajdował się tam pomnik pogromu Żydów białostockich z 1906 roku - czarny obelisk. Miał ciekawą historię. Kilkanaście lat temu skradli go białostoccy kamieniarze, bo to bardzo ładny czarny kamień, który można było pociąć na kilka innych bloków. Złodzieja odnaleziono, za karę musiał własnym kosztem wystawić inny pomnik.
Na cmentarzu oglądać można ohel - swoisty żydowski grobowiec - wystawiany przez wiernych cadykom, czyli przywódcom duchowym, mądrym w piśmie. Samo słowo ohel - oznacza namiot i tenże właśnie pomnik ma kształt namiotu. Na cmentarzu jest też kilka tysięcy macew, bardzo ciekawych nagrobków żydowskich z interesującymi przedstawieniami figuralnymi. Żydzi to społeczność, w której prawo zabrania przedstawiania istot żywych. Ale mimo tego nakazu bardzo często, tu na Wschodzie, takie nagrobki się spotyka. Na macewach można zobaczyć zwierzęta, np. jelenia czy łanię, w myśl zawołania ze Starego Testamentu: "Ty jesteś Neftali - łania Pana". Są też orły, pawie. Na nagrobkach osób pochodzących z plemienia Lewiego, czyli potomków lewitów pełniących niegdyś służbę w świątyni - wyryta jest ręka z dzbankiem, lejąca wodę. To właśnie lewici obmywali dłonie kapłanów, którzy potem błogosławili lud.
Na nagrobkach kapłanów i ich potomków wyryte są zaś dłonie ułożone w charakterystyczny sposób - palec wskazujący złączony ze środkowym, a średni z małym. Szafy pełne książek pojawiają się na grobach uczonych ludzi, puszka, do której wrzuca się pieniążek - na nagrobkach ludzi dwornych.Naprawdę jest tam wiele ciekawych macew.
Mamy piękne i dość stare cmentarze: katolicki i prawosławny, ale nie znajdziemy nań takich oszałamiających tworów sztuki kamieniarskiej, jak na cmentarzu żydowskim.
Zapomniałbym. Jest jeszcze trzeci cmentarz, który trzeba zobaczyć. To cmentarz żołnierzy radzieckich przy ul. Kawaleryjskiej, naprzeciwko jednostki wojskowej. Ktoś może powiedzieć: a cóż tam oglądać, zwykłe słupki z czerwoną gwiazdą, tak jakbyśmy nie mieli dość tego symbolu przez pięćdziesiąt lat. Niby tak. Ale po śmierci wszyscy są równi, nie ma wrogów ani przyjaciół, a wspomnieć warto wszystkich, którzy odeszli. Dlaczego ten cmentarz jest ciekawy?
A choćby dlatego, że właśnie tam na początku lat 90. przeniesiono słynnego Griszkę, który stał w parku z pepeszą, czyli pomnik Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Tak mocno przeszkadzał białostoczanom, że trzeba było go gdzieś przenieść. Nie byliśmy aż tak ortodoksyjni jak warszawiacy, którzy Dzierżyńskiemu najpierw oblali głowę czerwoną farbą, a potem pobili go na kawałki. My przenieśliśmy go na cmentarz radziecki, bo ponoć tam ma być mu lepiej wśród towarzyszy. Ten pomnik to też jest jakiś zapis historii. Griszki mi szkoda.
Nie byłem w Finlandii, ale podobno w Helsinkach na głównym placu stoi pomnik Mikołaja I, cara rosyjskiego (księstwo fińskie wchodziło wszak niegdyś w skład imperium rosyjskiego). Finowie postanowili ten pomnik zostawić chociażby po to, aby każdy mógł przyprowadzić dziecko, pokazać cara i powiedzieć: "Widzisz, tak wyglądał ten gnój, który kiedyś nas zniewolił...". Właśnie. Griszka też mógł zostać.