Są miasta, które mnie intrygują: Legnica, Wrocław, Berlin czy Lwów; bardzo cenię małe miasteczka. Mogę podziwiać inne miejsca - ale nigdzie indziej nie chciałbym żyć. Poznań ma wyrachowaną naturę. Jest kameralny i ambitny, wygodny i sztywny. Jest trochę małomiasteczkowy, i to mnie w nim pociąga, ale i drobnomieszczański i to bywa nieznośne. Na szczęście przyjeżdżają tu młodzi ludzie o różnych doświadczeniach i umysłowościach, dzięki czemu rozsadzają je. Dają nadzieję, że to miasto można zmienić. W sumie Poznań jest prowincjonalny - w złym i dobrym sensie tego słowa jednocześnie.
Jest jeszcze inne miejsce, gdzie moje serce rośnie. To Łoskoń Stary, wieś 35 km na północ od Poznania. Moje miejsce zaczarowane. Staw, przepiękne lasy, łąki, dom rodziny mojej żony. Tam człowiek odpoczywa, odcina się od trosk. Tam posługiwanie się szpadlem nabiera zdrowych i naturalnych cech.
przeżyłem wiele razy. Ale powiem o dwóch dniach. Jeden zdarzył się w Ceucie, hiszpańskim mieście na kontynencie afrykańskim. Choć to zapewne namiastka Afryki, to jednak dla mnie było to przeżycie symboliczne, bo podróż w tym kierunku trwała trzy tygodnie i wiodła bardzo zawiłą trasą. Drugi dzień zdarzył się na Krymie, w małej miejscowości Bałakława. Dojechałem tam o zmroku i znalazłem nocleg w domu jednego z mieszkańców. Rano obudziłem się i wyszedłem na dwór. Dom stał nieopodal urwiska. Zobaczyłem z niego obłędny widok na Morze Czarne. To było zaskakujące. I porażająco piękne.
ludzie. Oni są ważniejsi niż architektura, historia, kuchnia. Poznałem tam ludzi gotowych do stołu, to znaczy do spotkania i rozmowy, wychodzących naprzeciw mnie. Zwłaszcza że doświadczenie ludzi z Krymu jest w jakimś sensie wspólne z naszym, choć oczywiście niedające się porównać. Na wschodzie jest wiele napięć etnicznych i narodowych obciążeń z czasów byłego imperium. W przedziale pociągu siedziałem np. z ośmioma osobami, z których każda miała inny rodowód, była innej narodowości, miała inne rysy twarzy. W którymś momencie wybuchła wielka kłótnia, w której każdy każdemu coś wyrzucał w imieniu własnego narodu.
Spotykałem też rodaków i często były to zawstydzające doświadczenia. Szczególnie na Krymie młodzi Polacy zachowywali się bardzo głośno i demonstracyjnie pańsko, podkreślając w ten sposób swoją niepojętą wyższość.
czym się dało. Koleją, marszrutkami, samochodem, promem, taksówkami, a nawet szedłem pieszo.
w podróży. Najbardziej lubię przemieszczać się. Wyjeżdżam po to, aby wracać. Jednak nie wracam tą samą drogą, staram się zataczać coś w rodzaju koła. Gdziekolwiek się zatrzymuję, po drodze towarzyszy mi poczucie, że jestem tu już za długo. Wracam z wielką ulgą. Zawsze też wydaje mi się, że wracam na nowo do innego Poznania. Ulice zdają mi się świeższe i ja też jestem świeższy, lżejszy, niczym nie obciążony.
Kotlinę Kłodzką. Bo jest trochę zapuszczona i ciągle mało turystyczna. I mam do niej najbliżej. Koniecznie jesienią, bo uwielbiam góry jesienią - ten szczególny moment przełomu w przyrodzie, feerię barw, wilgoć i pierwszy prawdziwy, zdrowy chłód. Nie muszę mieć dużych gór, liczy się dla mnie sama wędrówka przez nie. Liczą się góry w marszu - wartość sama w sobie.
sobą. Swoimi myślami, wewnętrznym światem. I z gotowością na spotkanie, rozmowę z przypadkowo spotkanym człowiekiem. Zdarzają mi się chwile, kiedy siadam w jakimś miejscu, piję kawę i patrzę. Zatapiam się w rzeczywistości. Godzinami mogę obserwować ludzi, odgadywać, kim są, dokąd zmierzają.
Kamień w kształcie serca. Przywiozła mi go żona z pierwszej podróży, w którą nie mogliśmy pojechać razem. Noszę go ze sobą.
Paryżu. Byłem na bardzo wystawnym bankiecie. I w tym bogactwie, różnorodności potraw, nagle postawiono przede mną małą filiżankę z dziwną substancją w środku. To było cappuccino z langusty z kasztanami. Oszałamiające. Z całego przyjęcia zapamiętałem tylko to.
piersiówkę z beherowką. Nic tak nie smakuję w podróży, w górach.
Janskich Lázni w czeskich Sudetach. Spędziłem tam ostatniego sylwestra i o ile jestem słowianofilem, lubię Czechy - to Czesi bardzo konsekwentnie zrażają mnie do siebie, zwłaszcza jeśli idzie o ofertę turystyczną. Wygórowane ceny, kiepskie warunki i brak uprzejmości.
Łoskonia, gdzie jeżdżę w każdy weekend. A zawodowo - od kwietnia zaczynamy jeździć z teatrem po Polsce: będą Gliwice, Gdańsk, Warszawa... A potem najprawdopodobniej Niemcy i Francja.
Kazachstan i republiki kaukaskie. Z drugiej strony, południowa Azja - przede wszystkim Malezja, Tajlandia czy Wietnam. To cel wyłącznie turystyczny, wynikający z chęci przeżycia egzotycznych wakacji. Ale do Kazachstanu i na Kaukaz pojechałbym w celach poznawczych. Czuję wewnętrzną potrzebę dotarcia tam z powodu moich przodków, którzy za udział w powstaniu listopadowym zostali zesłani w głąb carskiej Rosji. Część na zawsze tam pozostała. Chcę poczuć miejsca z nimi związane.