Ostatni dzień roku rozpocząłem pielgrzymką o wschodzie słońca, wspinając się razem z pątnikami po 360 stopniach do Swayambunath, niezwykłego kompleksu świątynnego na granicy Katmandu. Po bokach wielkie, pomalowane na żółto figury Buddy i stupy wotywne. Atmosfera tego miejsca oczarowała mnie już kilka dni temu, gdy byłem tu po raz pierwszy. Oszałamia mnogość pielgrzymów, świątyń (nepalskie, tybetańskie, hinduskie), kaplic, kapliczek, stup, świec maślanych, kadzideł, mnichów, młynków modlitewnych i małp porywających w okamgnieniu dary składane przez wiernych. Tym razem postanowiłem kontemplować to miejsce bez spoglądania na zegarek. Odkryłem je na nowo, uczestnicząc w obrzędach wyznawców buddyzmu czy hinduizmu, którzy zgodnie oddają tu cześć swoim bogom, odwiedzając świątynie na wzgórzu Swayambunath.
Do hoteliku na Thamelu wróciłem późnym południem. Wziąłem prysznic, przebrałem się, założyłem kupioną u dziewczynki pod Swayambunath błyszczącą bransoletkę z turkusami, na której wyryto nepalskie życzenia wszelkiej pomyślności, bawełnianą koszulę utargowaną dzień wcześniej w maleńkim sklepiku przy Indra Chowk i byłem gotowy do wyjścia.
Thamel niespecjalnie przygotował się na zachodnie święto, ale kilka knajpek w okolicy wywiesiło migające światełka z napisem: "Happy New Year!". Wybrałem niewielką, z widokowym tarasem na ruchliwą ulicę najstarszej części miasta, z której dobiegały dźwięki muzyki brzmiącej jakby rockowo. W środku kilku klientów leniwie sączyło drinki, para posthipisów kiwała się na środku salki, na małej scenie czterech Nepalczyków usiłowało wykrzesać czyste dźwięki standardów lat 60. z wiekowych wzmacniaczy (pamiętały pewnie początki rock'n'rolla). Wypiłem dwa piwa, a potem wałęsałem się wąskimi uliczkami między świątyniami i kapliczkami pełnymi wiernych zapalających kadzidła, składających dary czy uderzających dłońmi w dzwonki zawieszone u wejścia do miejsc kultu, pomiędzy knajpkami i sklepikami, gdzie uśmiechnięci od ucha do ucha Nepalczycy bez przerwy pozdrawiali mnie serdecznie. - Namaste friend, Happy New Year!
W kolejnym zaułku zerkam za wielką bramę obwieszoną tysiącami świątecznych i noworocznych ozdób. Zwabiła mnie tu muzyka, śmiechy i gwar rozmów. Tak, to jest to miejsce. Parkiet wypełniony szalejącymi parami i "kółeczkami", balkoniki pełne balowiczów, nisze kryjące w półmroku przytulone pary. Migoczą światełka, świece i sztuczne ognie. Wodzirej porywa wszystkich do wspólnej zabawy. Odlicza najpierw godziny, później minuty pozostające do nowego roku. 3, 2, 1! Pękają szampany, sztuczne ognie rozświetlają noc Katmandu. Zagraniczni goście rzucają się sobie w ramiona, życząc sobie szczerze wszelkiej pomyślności. Zdobycia Lhotse i Mt. Everestu, trekkingu pod Annapurną, wizyty w klasztorze Tengboche czy Changu Naryan. Poznania Nepalu i Nepalczyków. Powrotu do Nepalu...
Postanawiam podzielić się tą radością z rodziną i przyjaciółmi w Polsce, wysyłając im z kafejki internetowej noworoczne nepalskie życzenia. Wypadam za bramę knajpki w znajomy zaułek. Wali mnie jak obuchem ciemność i cisza. Pusto. Wszyscy śpią. Na skrzyżowaniu uliczki pali się słabym światłem jedna latarnia. Wracać do knajpki? Postanowiłem jednak znaleźć internet. Włóczę się po Thamelu, spotykając nielicznych turystów, kilku Nepalczyków, ale nikt nie był w stanie mi pomóc. Katmandu, żarząc się czerwonymi ognikami niedopalonych kadzidełek i złotym ogniem świec rozświetlającym uśmiechnięte łagodne oblicze Buddy czekało na nowy, zwyczajny dzień. Tak, nie wszędzie jest Europa. Na szczęście.