Kiedy byłam bardzo mała, dorosły kolega obiecał mi, że jak będę grzeczna, zabierze mnie na koniec świata. Wyobraziłam sobie wysokie, pionowe urwisko, a gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam niebo. Przez kolejne dni ponaglałam go, a on odwlekał termin wyprawy. Wreszcie mama wzięła piłkę i wytłumaczyła mi, że Ziemia jest okrągła i nie ma żadnego końca, a idąc przed siebie, dotarłabym kiedyś w to samo miejsce, z którego wyruszyłam...
Po latach inny kolega zabrał mnie niespodziewanie w podróż i bez żadnych jałowych obietnic znaleźliśmy się przypadkiem na końcu świata. Moja wizja z dzieciństwa wyłoniła się z mgły i przybrała realny kształt pionowego urwiska. Znajduje się w Portugalii, ma 140 metrów, nazywa się Cabo da Roca i jest najdalej wysuniętym na zachód punktem Starego Świata. Można tam dojechać z dworca Rossio w Lizbonie, kierując się do baśniowej Sintry. Przechodzimy przez mauretański łuk i pod szklanym dachem, wśród błękitnych azulejos czekamy na podmiejski pociąg, który zawiezie nas tam w 45 minut.
Nawet jeśli wyruszamy w pogodny dzień, po drodze przeważnie gęstnieją wokół mgły, aura zmienia się nagle na brytyjską - taka jest specyfika klimatu tego zakątka. Lord Byron nazwał Sintrę najbardziej romantycznym miejscem na świecie. Było to ulubione miejsce królów, pełne pałaców na skałach, wśród lasów, jarów i strumieni, z oceanem w tle. Przy rynku z pręgierzem i fontanną można zwiedzać Palacio Real, letnią siedzibę dworu królewskiego. Pnąc się w górę, możemy przejść się jak po chińskim murze ruinami mauretańskiej twierdzy z VIII w. ciągnącej się kilometrami, z widokiem na panoramę wybrzeża (o ile mgła ustąpi). Na najwyższym szczycie wznosi się Palacio da Pena, kolorowy eklektyczny pałac inspirowany orientem, otoczony egzotycznym parkiem, pełnym altan i fontann. Zbudował go XIX-wieczny niemiecki architekt baron von Eschwege dla króla artysty Ferdynanda II, który poślubił swoją kochankę, śpiewaczkę operową.
W Sintrze możemy poczuć się dziećmi - zwiedzić kolekcję zabawek z całego świata, pełną domów dla lalek i mechanicznych modeli pojazdów. Błądząc po zaułkach, trafimy na różową willę w zieleni, letni dom Hansa Christiana Andersena. Stąd już 20 minut do celu. Na Cabo da Roca szaleje huragan tak silny, że strach podejść na skraj urwiska. Wzgórze porastają skalniaki w jaskrawych barwach żółcieni, czerwieni i pomarańczy, niczym płomyki gęsto ustawionych zniczy - jakby płonęły na cześć poległych w morzu żeglarzy. Prócz latarni morskiej stoi tylko skromny kamienny krzyż z dumnym napisem: "Tu się kończy ląd, a zaczyna morze. Tu tętni duch odwagi i przygody, który popychał portugalskie karawele, by odkrywały nowe światy dla starego świata". Certyfikat z tym napisem (wykaligrafowany gotykiem) poświadczający nasz pobyt dostaniemy przy latarni.
U stop urwiska kipią spienione fale i sterczy skała w formie płetwy orki. Horyzont, obiekt westchnień i tęsknot w pieśniach fado, rozmywa mgła. Mgła, wicher i płomienne kwiaty potęgują skupienie i stwarzają wrażenie bezczasowości - stąd nie widać nic, co lokalizowałoby nas w czasie. Napis na krzyżu stwarza złudzenie, jakby widma Henryka Żeglarza czy Vasco da Gamy mogły w każdej chwili wyłonić się z mgły. Jeszcze nigdzie tak wyraźnie nie czułam oddechu historii.
Dla mnie świat terytorialnie zawsze kojarzył się z Europą. Nigdy jej nie opuszczałam. Ostatni skrawek europejskiej ziemi i mglisty ocean obiecywały za horyzontem obecność innych, abstrakcyjnych światów dotąd przez mnie nieodkrytych.
http://www.lisbon-guide.info/surroundings/sintra
http://www.portugalvirtual.pt/_tourism/costadelisboa/sintra/index.html