Lizbona i okolice

Okolice Lizbony to rejon stworzony dla tych, którzy każdego dnia chcą robić coś innego. Nie oddalając się nawet sto kilometrów od stolicy Portugalii, można zwiedzać średniowieczne warowne miasteczka, wylegiwać się na złocistych plażach, surfować na falach atlantyckiego przyboju lub wędrować po górskich ścieżkach

Lizbona i okolice

Okolice Lizbony to rejon stworzony dla tych, którzy każdego dnia chcą robić coś innego. Nie oddalając się nawet sto kilometrów od stolicy Portugalii, można zwiedzać średniowieczne warowne miasteczka, wylegiwać się na złocistych plażach, surfować na falach atlantyckiego przyboju lub wędrować po górskich ścieżkach

Zdaniem meteorologów Portugalia to jeden z najbardziej nasłonecznionych krajów naszego kontynentu. Spodziewałem się widoków jak z południa Hiszpanii lub Włoch - skalistych, spalonych słońcem gór - tymczasem wzgórza na północ od Lizbony są prawie tak zielone jak nasze Bieszczady. Na stokach rosną eukaliptusowe i sosnowe lasy, a ugory (których zdaje się przybyło na skutek unijnej polityki rolnej) zachwycają kolorami kwiatów. Na tych szerokościach geograficznych (tylko 500 km od Maroka!) tak obfite deszcze, jakie padają tu zimą, są prawdziwym błogosławieństwem. To zasługa Atlantyku, który działa jak wielki zraszacz i termostat - latem obniża temperaturę, zimą ją podnosi. W rezultacie rośliny dobrze nam znane sąsiadują z egzotycznymi - koło swojskiej topoli rośnie okazała agawa, a przy poletku ziemniaków opuncje. Ozdobą lizbońskiej alei Avenida da Libertade są zarówno platany, jak i palmy.

Żonom w darze

Celem kilkugodzinnej wyprawy z Lizbony może być na przykład Obidos - miasto, które niegdyś było prezentem królów portugalskich dla małżonek. Chyba niewiele się tu zmieniło w ostatnich stuleciach. Gdyby zjawili się filmowcy, mieliby gotowe dekoracje do filmu o czasach rekonkwisty. Mury obronne są w doskonałym stanie, nad rezydencją monarchiń górują wieże z blankami. Solidne umocnienia były niezbędne, bo jeszcze 500 lat temu teren, który dziś jest zieloną równiną u stóp warowni, stanowił zatokę oceanu, a przez wiele stuleci u brzegów Portugalii grasowali piraci.

Kręte uliczki są brukowane, w historycznej części nie uświadczy się kawałka asfaltu. Chociaż kamieniczki wznoszono przez wiele stuleci, utrzymane są w jednolitym stylu. Spacerujemy wśród białych domków obrośniętych różami i bugenwillami. Zaglądamy do kościołów, podziwiamy we wnętrzach sceny religijne układane z płytek azulejos. Trochę dziwne, że ten sposób zdobienia ścian, związany niegdyś ze sztuką islamu, tak mocno zakorzenił się w katolickiej Portugalii. Pierwsze płytki sprowadzono z Afryki w XIV w., a dwieście lat później uznawano malowanie azulejos za sztukę narodową.

Dochodzimy do dawnej rezydencji królowych na szczycie wzgórza. Dziś w zabytkowych wnętrzach mieści się luksusowy hotel. Takich obiektów, zwanych pusada, jest w Portugalii sporo. Wykorzystanie zabytków do celów turystycznych to jedyny sposób, by znaleźć fundusze na ich konserwację. W kraju, który przez ostatnie dwa stulecia nie zaznał wojny, liczba budowli godnych ochrony jest ogromna.

Nie mamy, niestety, czasu, by cieszyć się spokojną atmosferą miasteczka, bo chcemy jeszcze zobaczyć pobliskie uzdrowisko. Caldas da Rainha (w dosłownym tłumaczeniu - Cieplice Królowej) zawdzięczają swoją sławę Leonorze, małżonce Jana II, panującego 500 lat temu. Władczyni odkryła, że miejscowi wieśniacy zawdzięczają znakomite samopoczucie kąpielom w wodach termalnych. Przez wieki leczono tu dolegliwości reumatyczne. W XIX w. kuracjusze przybywali nawet z Anglii.

Jedną z atrakcji miasteczka jest wytwórnia ceramiki. Do dziś odtwarza się bez większych zmian wzory zaprojektowane przez dziewiętnastowiecznego karykaturzystę - Rafaelo Bordalo Pinheiro. Nadal głównymi odbiorcami są Anglicy. Naturalistyczne owoce i martwe natury w guście wiktoriańskim pasują ponoć do zabytkowych brytyjskich wnętrz, choć nam wydają się nieco dziwaczne.

Winda mistrza

Popołudnie spędzam na spacerze po Lizbonie. Główna część miasta, położona między dwoma wzgórzami dzielnica Baixa, po tragicznym trzęsieniu ziemi w 1755 r. została odbudowana w jednolitym stylu. Architekci korzystali ze wzorów francuskich, toteż nie ma typowej dla miast południa plątaniny uliczek. Wszystkie krzyżują się pod kątem prostym, tak jak zażyczył sobie markiz de Pombal nadzorujący odbudowę miasta. Ponoć gdy król, zdruzgotany rozmiarami kataklizmu, bezradnie pytał "Co robić?", markiz udzielił mu zwięzłej odpowiedzi: "Zmarłych pochować, rannych opatrzyć, miasto odbudować".

Minister, reformujący kraj w duchu zaleceń oświecenia, był znienawidzony przez konserwatystów. Zarzucano mu, że rujnuje tradycyjną Portugalię, ale trzeba przyznać, że odbudowę przeprowadził w imponującym stylu i pomnik ustawiony na placu jego imienia naprawdę mu się należy.

Zamiłowanie do porządku markiza de Pombal można odczytać do dziś w nazwach ulic i znajdujących się przy nich sklepach i warsztatach. Nadal przy Złotej (do Ouro) znajdują się pracownie jubilerów. XIX-wieczną osobliwością dzielnicy jest rodzaj windy (Elevador de Santa Justa), która niegdyś wywoziła pasażerów na poziom dzielnicy Bairro Alto. Zaprojektował ją uczeń Gustawa Eiffla, choć często mówi się, że jest dziełem samego mistrza. Zawsze to brzmi dostojniej. Dziś XIX-wieczna konstrukcja jest tylko punktem widokowym, bez połączenia z ulicami Bairro Alto, bo utrzymywanie ruchu groziło osunięciem ruin kościoła do Carmo.

Stromizna Alfamy

Dawny, trochę arabski charakter, odmienny od "paryskiej" Baixy, zachowała Alfama, położona na skale u stóp Zamku św. Jerzego. Tego rejonu nie dotknęły zniszczenia w czasie trzęsienia ziemi. Są tu wąskie, strome uliczki, domy przylepione do zbocza jak jaskółcze gniazda, ustawione przed domami ruszty do pieczenia sardynek. Kiedy zejdzie się z uczęszczanego przez turystów szlaku łączącego katedrę i Zamek św. Jerzego, odnosi się wrażenie, że to jakby miasteczko, w którym wszyscy się znają. Stare kobiety siedzą przed domami na stołeczkach i o czymś rozprawiają, dzieciaki grają w piłkę na małych placykach. Mimo nadwątlonych przez wieki budowli i odrapanych murów, tak naprawdę jest tu schludnie i niemal wcale nie ma południowego rozgardiaszu. Swoistą atrakcją są tu dziwne, krótkie tramwaje, wspinające się z wysiłkiem po stromych torowiskach.

Gdzieniegdzie, pomiędzy domami, otwiera się widok na rozlewiska Tagu,

wzgórza za rzeką i czerwone dachy niżej położonych dzielnic.

Dźwięki nostalgii

Najpiękniejszy widok na miasto roztacza się z warowni św. Jerzego. Solidne mury warowni przypominają epokę walk z Maurami, którzy jeszcze po zdobyciu przez chrześcijan Lizbony władali ziemiami Algarve.

Alfama to kolebka tradycyjnej portugalskiej muzyki, czyli fado. Tu i w Bairro Alto znajdują się najbardziej znane lokale, gdzie występują pieśniarze.

Późnym wieczorem zaglądam do jednego z nich. Ta na pozór zwykła restauracja zmienia się nagle w przybytek sztuki. Kiedy rozlegają się pierwsze dźwięki gitary i zjawia się ubrana na czarno śpiewaczka, światła przygasają, a wszyscy goście przestają jeść. Fado to sztuka nie tylko dla turystów. Sami Portugalczycy, także młodzi, są jej wielbicielami. Czyż inaczej znaliby słowa starych pieśni i nucili je razem ze śpiewaczką?

To specyficzny rodzaj pieśni - nastrojowej, melancholijnej. Melodie niektórych utworów zdają się przypominać rytm fal oceanu. Fado śpiewa się tylko w Lizbonie i Coimbrze. Pieśni opowiadają o namiętnościach, rozstaniach i tragediach, ale także o codziennym życiu.

Często z tekstu można wyłowić słowo "saudade". Ponoć trudno je przetłumaczyć wiernie, ale oznacza ono smutek, nostalgię.

Od Tagu do oceanu

Następnego dnia rano wyruszam do dzielnicy Belem. To miejsce związane z historią wielkich odkryć. Przy wieży Belem żegnano karawele wypływające na nieznane morza, a tutejszy klasztor Hieronimitów zbudowano jako wotum dziękczynne po szczęśliwym powrocie Vasco da Gamy. Portugalia budująca imperium kolonialne przeżywała wtedy okres dostatku. Jego wyrazem w architekturze był ozdobny styl manueliński. Jego sztandarowym przykładem jest klasztor Hieronimitów zdobiony koronkami wykutymi w kamieniu. Pełno wśród nich motywów morskich: lin,

kotwic, egzotycznych stworów.

Na południowy brzeg Tagu przejeżdżam mostem 25 Kwietnia. Chociaż oddano go do użytku 35 lat temu, nadal jest to konstrukcja imponująca. Za pasmem niewysokich wzgórz ciągnie się rejon plaż. Jednym z ulubionych przez lizbończyków miejsc jest Costa de Caparica. W weekendy na plażach bywa sporo ludzi, ale w wodzie - znacznie mniej. Cóż, Atlantyk jest dosyć chłodny. Nie przeszkadza to tylko ubranym w piankowe stroje miłośnikom surfingu.

Tutejsze fale przyboju bywają równie imponujące jak w Kalifornii.

Kilkanaście kilometrów dalej krajobraz zmienia się nieoczekiwanie. Wapienny masyw Arrabida przypomina nieco góry nad Adriatykiem. Skaliste cyple osłaniają przed falami zatoki, w których woda jest niezwykle przejrzysta. To dla odmiany prawdziwy raj dla nurków.

W osłoniętej od morskich wiatrów górami miejscowości Azeitao zwiedzam winne piwnice rodziny da Fonseca. Wytwarza się tu zarówno słodkie, aromatyczne wina typu moscatel, jak i wina stołowe. Najstarsze roczniki przechowywane w zarezerwowanej dla członków rodu piwnicy pochodzą z 1880 r. Uświetniają one szczególne uroczystości, niekiedy bywają prezentami wręczanymi zagranicznym gościom przez portugalskich dygnitarzy.

Tylko kilkanaście minut jazdy dzieli sielskie i ciche Azeitao od Setubal, dużego portu i ośrodka przemysłowego. Jednak i tu są zabytki godne zobaczenia - nadmorska twierdza z czasów panowania hiszpańskiego króla Filipa II i kościół Jezusa.

Następnego dnia znad morza wyruszamy w głąb kraju do prowincji Alentejo. To region łagodnych wzgórz i bezkresnych plantacji dębów korkowych. W niektórych miejscach pejzaż przywodzi na myśl sawannę. Po odbiciu z rąk Maurów ziemie te trafiły w ręce wielkich posiadaczy ziemskich, stąd rzadsze niż w innych częściach kraju zaludnienie. Największym miastem północnej części Alentejo jest Evora - kolejne miasto-zabytek. Centrum otaczają dwa pierścienie murów obronnych. Na szczycie wzgórza wznoszą się kolumny rzymskiej świątyni. Wedle podania czczono w niej Dianę, jednak według

archeologów było to najprawdopodobniej miejsce kultu panujących cesarzy. Tuż obok rzymskiej świątyni wznosi się masywna, obronna katedra, zbudowana wkrótce po pokonaniu Maurów.

Więcej o: