W samym sercu Moraw znajduje się obszar zwany Hana. Określenie to pojawiło się na początku XVII wieku, gdy ówcześni badacze odkryli Hanaków i ich kraj. Przez wiele lat nazwę tę można było odnaleźć w naukowych księgach oraz na mapach. Teraz kraj Hanaków to głównie turystyczna atrakcja, a jedyni widoczni przedstawiciele tej społeczności to młode i piękne Hanaczki, które witają turystów drożdżowymi ciasteczkami i piekielnie mocną śliwowicą.
Hana to w przeważającej części teren nizinny, choć cały czas trzeba pamiętać, że jesteśmy w Czechach. Nie zdziwmy się więc, jeśli na nizinie spostrzeżemy całkiem sporych rozmiarów górki i skały, często zwieńczone zamkowymi wieżami i ruinami dawnych twierdz. Od wschodu Hanę zamykają lasy Wzgórz Oderskich i Hostyńskich. Po drugiej stronie granicę stanowią Wzgórza Drahańskie. Nieoficjalnie rolę stolicy rejonu pełni Olomouc (czyli Ołomuniec). Jest to jedno z najstarszych i najważniejszych historycznie czeskich miast, które liczbą zabytków ustępuje tylko Pradze.
Pierwsza pisemna wzmianka o Ołomuńcu pochodzi z 1055 roku. Wtedy to, po upadku Państwa Wielkomorawskiego, stał się on głównym miastem Moraw. Z tego okresu do dziś zachowały się pozostałości zamku Przemyślidów, od którego warto zacząć naszą wędrówkę. Tuż obok zamkowych murów wznosi się górująca nad całym miastem katedra św. Wacława, z najwyższą na Morawach 100-metrową wieżą. Turyści z podziwem patrzą na dostojny wygląd tej XII-wiecznej budowli. Przeważnie nie wiedzą o tym, że tak naprawdę świątynia swój obecny kształt uzyskała dopiero pod koniec XIX wieku, gdy przechodziła gruntowną przebudowę. To właśnie we wnętrzach tej katedry młodziutki Mozart skomponował VI symfonię F-dur, a w przylegającym do świątynnych murów dziekanacie rozegrał się jeden z najważniejszych dla historii Polski i Europy dramatów.
W 1306 roku w Ołomuńcu, w przykatedralnych komnatach, został zamordowany Wacław III - ostatni z rodu Przemyślidów, którzy w swych rękach dzierżyli korony Czech, Węgier i Polski. Stało się to podczas podjętej przez młodego władcę wojennej wyprawy w celu odzyskania należnych mu polskich ziem. Z tego też powodu wśród podejrzanych o uknucie intrygi znalazł się Władysław Łokietek. Trudno nawet przewidywać, jak potoczyłaby się dalej nasza historia, gdyby Wacław III wkroczył do Polski i w drodze do korony pokonał przyszłego polskiego króla. Być może naszą stolicą byłaby dziś Praga.
Winą za zbrodnię starano się obarczyć także Niemców, patrzących krzywym okiem na zbytnią samodzielność i bogactwo czeskich władców. Wiele jednak wskazuje na to, że morderstwa dokonali najbliżsi współpracownicy Wacława III, którym nie w smak była zapowiedź odebrania im po zakończeniu wyprawy wcześniejszych królewskich nadań. Jak było naprawdę, nie wiadomo - żadnych dowodów obciążających polskiego władcę dotąd nie odnaleziono. Zresztą, żeby zatrzeć złe skojarzenia zawsze możemy na pomoc przywołać Jana III Sobieskiego, który zatrzymał się w Ołomuńcu wraz ze swą armią, spiesząc na odsiecz Wiedniowi.
Najważniejszym zabytkiem Ołomuńca, wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, jest stojąca na Górnym Rynku przepiękna kolumna św. Trójcy. Ta wysoka na 35 metrów budowla uznawana jest za arcydzieło barokowej architektury i nie ma swojego odpowiednika w całej Europie. Od momentu powstania miała być świadectwem zamożności miasta. Na jej wyświęcenie w 1754 roku przybyła sama cesarzowa Maria Teresa. Być może już niedługo na liście UNESCO Ołomuniec pojawi się ponownie - w kolejce na wpisanie czeka zespół barokowych fontann wybudowanych na obu miejskich rynkach.
Ciekawą atrakcją jest też stojący tuż obok kolumny św. Trójcy miejski ratusz. Budowla pochodzi z XIV wieku i pierwotnie była kupieckim domem. Z chwilą gdy zaczęła pełnić funkcje miejskie przybyła jej wysoka wieża i zegar (po czesku: orloj). Wraz z biciem dzwonów nad zespołem XVI-wiecznych zegarowych tarcz pojawiają się figurki świętych i rycerzy. Niejeden turysta ze zdumienia przeciera oczy, gdy wśród nich dostrzega także postacie robotników, jako żywo przypominające nam czasy socjalizmu. Skojarzenie jest jak najbardziej prawidłowe. Gdy w latach 50. zegar był poddawany renowacji, dodano kilka nowych figurek, które oczywiście musiały odpowiadać ówczesnym kanonom politycznym. Czasy się zmieniły, ale robotnicy pozostali i dziś nikomu już chyba nie przeszkadzają.
Ołomuniec przez wieki był siedzibą biskupów, a samo biskupstwo szczególnego znaczenia nabrało w czasie wojen husyckich i wojny trzydziestoletniej, kiedy to stanowiło ważny ośrodek popierający katolickich Habsburgów. Rola ta nie pozostała bez wpływu na wygląd i architekturę miasta. Przechadzając się po staromiejskich uliczkach, co chwila będziemy się natykać na zabytkowe świątynie, klasztory i pałace biskupów. Liczba budowli sakralnych przypadających na jednego mieszkańca jest w Ołomuńcu największa w całych Czechach.
Ołomuniec to nie tylko zabytki. Cała stara część miasta usiana jest licznymi gospodami i restauracjami, w których oprócz wspaniałego piwa, można spróbować wytwarzanego na południu Moraw wina. Jeśli natomiast do naszych narządów węchowych dotrze mocno niepokojący zapach, to znak, że jesteśmy w jednym z lokali, gdzie serwuje się prawdziwie morawski specjał - olomouckie tvaruky. Tradycja ich wytwarzania liczy sobie już sześć wieków i jest to podobno jedyny oryginalny czeski ser. Należy jednak wszystkich lojalnie uprzedzić, że decyzja o degustacji może być dla naszego zmysłu powonienia ryzykowna, a co do doznań smakowych zdania są mocno podzielone. Jeśli nie chcemy ryzykować, bez obaw możemy spróbować kaczki po morawsku lub przepysznej cesnecki, czyli czosnkowej zupy. Oprócz tego warto jeszcze skusić się na - podawany na całych Morawach pod różnymi nazwami - ziemniaczany placek, którego farsz stanowi słodkawa kapusta z kminkiem, cebula i słonina. Danie jest mocno kaloryczne, ale jeśli po jedzeniu skusimy się na mały kieliszeczek ziołowej nalewki Rapid, nasz żołądek nie powinien sprawiać problemów. Gdy już podreperujemy kondycję morawskimi specjałami należy wyjąć z plecaka mapę i ruszać dalej, bo Hana to nie tylko Ołomuniec.
Najsłynniejsza rezydencja ołomunieckich biskupów znajduje się w leżącym na południe od Ołomuńca Kromeižu, wpisanym w 1998 roku na listę UNESCO. Turystów przyciąga jak magnes biskupi pałac i otaczające go ogrody. Barokowa budowla powstała po wojnie trzydziestoletniej, gdy powracający na swoje włości biskup Karl Lichtenštein zamiast zamku i miasta zastał tylko ruiny - pamiątkę po przejściu szwedzkich wojsk. Do miasta sprowadzono najlepszych cesarskich architektów. Pod ich czujnym okiem wznoszono godny biskupiego urzędu pałac, który zwieńczyła wysoka na 84 metry smukła wieża. Wszystkie, pełne przepychu sale misternie wykończyli włoscy artyści. Na ścianach zawisły obrazy najsłynniejszych malarzy, wśród nich Brueghla, Van Dycka, Veronese`go. Dumą Kromeiža, wymienianą w każdym przewodniku jest "Apollo i Marsjasz" Tycjana.
Na tyłach pałacowego budynku znajdują się założone w 1266 roku winne piwnice. Do dziś jest tam sprzedawane wino wyrabiane ściśle według watykańskich receptur. Do piwnic warto zajrzeć nie tylko po to, by je zwiedzić i kupić na pamiątkę butelkę szlachetnego trunku. Tuż obok w malutkim domku mieści się sklep z antykami, gdzie do woli możemy wybierać w starych młynkach, moździerzach i oliwnych lampach. Za niewielkie pieniądze staniemy się posiadaczami dziesiątków innych mniejszych i większych przedmiotów, które noszą na sobie ślad czasu. Stąd już tylko krok do przypałacowego parku.
Pierwsze informacje o pałacowej "zahradzie" pochodzą jeszcze z okresu renesansu. Swój obecny charakter kromeižski park zawdzięcza licznym zmianom z XVIII i XIX wieku. Wtedy to nabrał charakteru romantycznego parku w stylu angielskim, ze stawami oraz ukrytymi wśród potężnych drzew mostkami i pałacykami. Dla pełnej informacji należy jeszcze dodać, że obszar zajmowany przez parkowy kompleks, liczy sobie "skromne" 64 hektary. To jednak nie wszystko. Po drugiej stronie miasta biskup Lichtenštein kazał założyć drugi ogród - w stylu barokowym, który jest perłą sztuki ogrodniczej. Perfekcyjnie przystrzyżone żywopłoty, mozaiki ułożone z żywych kwiatów i wytyczone według geometrycznych wzorów aleje, na każdym turyście muszą zrobić wrażenie.
Zaledwie 12 kilometrów na zachód od Ołomuńca leży małe miasteczko Námet na Hané. W samym jego centrum stoi, otoczony 200-letnim francuskim parkiem przepiękny neoklasycystyczny pałac. Jego stajnie kryją prawdziwy rarytas - zbiór karet i powozów, którymi przez ostatnie trzysta lat poruszali się ołomunieccy biskupi i arcybiskupi. Trudno uwierzyć, że cudeńka, które oglądamy, pełne złoconych rzeźb, barokowych malowideł i misternych ornamentów, mogły być kiedykolwiek używane do zwykłych przejażdżek. Niedowiarkom przewodnicy natychmiast demonstrują działający do dziś skomplikowany system skórzanych zawieszeń i resorów. Urokowi wiekowych powozów nie oparł się nawet słynny reżyser Miloš Forman, który wykorzystał parę z nich podczas kręcenia, obsypanego Oscarami "Amadeusza".
Jeśli komuś nadal będzie mało zielonych ogrodów i pałacowych wnętrz niech się nie martwi. Tylko parę minut drogi dzieli go od Cech pod Kos~em i kolejnego wspaniałego kompleksu parkowo-leśnego. Jeśli część rodziny nie wytrzyma tempa i znudzona głośno zaprotestuje, możemy zaproponować chytry kompromis. My obejrzymy sobie w spokoju park, a oni w tym czasie zwiedzą - wybudowane własnym sumptem przez mieszkańców - muzeum pożarnictwa. Muzeum powstało na pamiątkę nieistniejącej już, a słynnej w XIX wieku w całej Europie, firmy produkującej sprzęt gaśniczy. W dwóch niedużych salach zgromadzono liczne pamiątki i przedmioty związane z pożarnictwem. Są mundury, hełmy, akcje tamtejszego towarzystwa strażackiego (jedna po polsku), sikawki, słomiane wylane smołą wiadra do noszenia wody. Nie mogło oczywiście zabraknąć także powozów oraz samochodów, którymi dzielni strażacy, przy dźwiękach klaksonów pędzili do pożarów. Są też ręczne motopompy, które sto lat temu były rynkowym hitem wysyłanym z Cech pod Košem nawet do dalekich Chin.
Kto wie, do czego służyły rozwieszone nad łożami baldachimy ? Okazuje się, że miały bardzo praktyczne zastosowanie. Dowiemy się o tym na zamku w Šternberku. Oprowadzający po zamkowych salach przewodnicy zawsze na dłużej zatrzymują się w zamkowej sypialni. Wtedy to turyści mogą usłyszeć, że baldachimy chroniły śpiących w łożach arystokratów przed wyłażącymi z drewnianych stropów robakami. W czasach, gdy nie znano jeszcze chemicznych preparatów do walki z owadami, rozwieszone nad śpiącymi płótno było jedynym gwarantem spokojnego snu.
Šternberski zamek skrywa w swych wnętrzach jeszcze parę innych ciekawostek. W odrestaurowanych salach możemy na własne oczy zobaczyć jak wyglądała renesansowa toaleta - choć słowo toaleta w tym przypadku brzmi nazbyt dumnie. Do podziwiania są jeszcze ręcznie tłoczone skórzane tapety pochodzące z Hiszpanii, zbiór barokowych i rokokowych kaflowych pieców z Niderlandów i Szwajcarii oraz mieszczące się w zamkowych podziemiach słynne muzeum zegarów.
Zupełnie inne wrażenia czekają na nas na zamku w Helfštynie. Z drogi, która do niego prowadzi, nie wygląda nazbyt okazale. Ot, parę kawałków kamiennego muru wśród drzew. Gdy jednak samochód pokona krętą drogę na zamkowe wzgórze, naszym oczom ukazuje się zupełnie inny widok. Grube mury z potężnymi basztami, a za nimi dziedziniec i kolejny mur z olbrzymich rozmiarów basztą. Za nimi kolejny dziedziniec, resztki fosy, drewniany most i kolejna zamkowa brama. Za nią ... oczywiście kolejny dziedziniec i pozostałości części mieszkalnej. Zamek jest niesamowity i przeogromny. Tak naprawdę jego potęgę możemy sobie dopiero uzmysłowić, oglądając lotnicze zdjęcia. Rozciągnięte na wzgórzu cztery obwarowane części, które powstawały od XIV do XVIII wieku, stanowią skomplikowaną plątaninę murów, słabo już widocznych fos i obwarowanych bram. Większa część fortecy jest niestety w nie najlepszym stanie. Choć z drugiej strony ukruszone mury silnie działają na wyobraźnię. Wystarczy tylko zamknąć na chwilę oczy, aby wyobrazić sobie jak zamek wyglądał w czasach swojej świetności, gdy bezskutecznie szturmowały go wrogie armie.
Hana to raj dla miłośników starych zamków. Odnajdziemy je w każdym stylu i w każdej wielkości, niczym w katalogu firmy wysyłkowej. Miłośnicy bajkowych widoków na pewno skierują się do Bouzova. Dla tropicieli architektonicznych smaczków jest Tovacov z najstarszym na północ od Alp renesansowym portalem. Z kolei malutki zamek miejski w Prerovie jest na pierwszy rzut oka trudny do odróżnienia od otaczających go kamieniczek. Taki objazd po morawskich zamkach do doskonały pomysł na zwiedzanie Hany. Krążąc po jej drogach i dróżkach, będziemy mogli przy okazji popodziwiać trochę przyrodę.
Tuż nad Ołomuńcem rozciąga się chroniony obszar Litovelskégo Pomorav~ z mokradłami, dziko płynącymi rzekami i łęgowymi lasami. Rajem dla turystów będą leżące niedaleko bouzovskiego zamku rozległe Mladecské i Javorské jaskinie z przepięknymi kombinacjami stalagmitów i stalaktytów. Po wschodniej stronie Hany tuż za Helfštynem ziemia skrywa Zbrašovské Jaskinie, których atrakcją są dochodzące do 2 metrów wysokości gejzerowe nacieki.
Na spragnionych odpoczynku turystów czekają liczne, doskonale przygotowane kąpieliska, z największym wśród nich Zalewem Plumlovskim, nad którym góruje przedziwnych kształtów pałac. Jeśli będziemy chcieli zamienić samochód na rower, do dyspozycji jest ponad półtora tysiąca kilometrów, przecinających całą Hanę, ścieżek rowerowych. Wszystkie wplecione w europejski system EURO VELO. Do tego trzeba jeszcze dodać liczne hotele i pensjonaty, rozsądne ceny i co chyba najważniejsze - serdecznych ludzi. Nic, tylko się pakować i w drogę do naszych sąsiadów.