Klamra z Rapa Nui

Nigdy nie sądziłam, że uda mi się kiedyś zobaczyć wielkie kamienne głowy z Wyspy Wielkanocnej (czy - jak nazywają ją Polinezyjczycy - Rapa Nui), które oglądałam w albumach i książkach podróżniczych

Kiedy jako mała dziewczynka po raz pierwszy ujrzałam te kolosy na czarno-białej fotografii, pobiegłam po atlas. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że tajemnicze posągi znajdują się na maluteńkiej wysepce pośrodku wielkiego Pacyfiku. - To nie jest możliwe, żebym tam kiedyś dotarła - pomyślałam. Równie łakomie spoglądałam na te zdjęcia już jako studentka, a także wiele lat później...

No i wreszcie znalazłam się na Rapa Nui! Od pierwszej chwili bardzo mi się spodobało. Ludzie mili, gościnni, uśmiechnięci, pogoda wspaniała, no i nieprawdopodobna, kojąca nerwy cisza. Nigdy wcześniej kawa nie smakowała mi tak bardzo jak o godz. 6 rano na balkonie domku, w którym mieszkałam. Przez pięć dni oglądałam porozrzucane po wyspie kilkumetrowe kolosy wyrzeźbione w wulkanicznym tufie. Widziałam zaledwie kilkadziesiąt, a ponoć jest ich około 600 (według niektórych źródeł nawet 900, a wiele ma być zatopionych w oceanie). Wdrapałam się na krater wulkanu Rano Kau (fantastyczne widoki), zwiedziłam wioskę Orongo (z niej wywodzi się kult ptaków), kąpałam się w oceanie i opalałam na białej piaszczystej plaży (omal nie stratował mnie dziki koń!).

Pięć dni wystarczy, by objechać wyspę wzdłuż i wszerz. Ale już w drodze na lotnisko człowiek żałuje, że musi opuścić to rajskie miejsce... Gdy czekaliśmy na powrotny samolot do Santiago de Chile, na pięknie opalonych szyjach pracownic lotniska zobaczyłam wspaniałe wisiory z ogromnych muszli. Takie same muszle znalazłam w jednym ze sklepów z pamiątkami, sprzedawano je jako... klamry (z otworami na pasek). Ta, która mnie zachwyciła, była z jednej strony biało-perłowa, z drugiej mieniła się perliście szarościami przechodzącymi w róż. Niestety, kosztowała aż 15 dol. Już chciałam odejść, kiedy sprzedawczyni złapała mnie za rękę: - 10 dol.!

Z uśmiechem zapakowała ją w kolorową torebkę z... Mikołajem (kończył się właśnie kwiecień!) i nalepką z głowami kolosów.

Muszli-klamry jak dotąd jeszcze nie nosiłam (wisi na ścianie wśród pamiątek z całego świata), a bożonarodzeniowa torebka trafiła do albumu obok zdjęć niesamowitych kolosów.

Więcej o: