Naszyjnik z Rabatu

Spośród setek cudów rękodzieła marokańskich mistrzów wybrałem srebrny naszyjnik przeplatany czerwonymi kamieniami. Zauroczyła mnie jego delikatna elegancja

W połowie drogi pomiędzy Madrytem i Algeciras cudem uszedłem z życiem z poślizgu samochodowego podczas urwania chmury. Ale to była błahostka, ponieważ nagroda czekała po drugiej stronie Gibraltaru - Maroko!

Z Tangeru dojechałem koleją do Rabatu, gdzie czekał już mój przyjaciel Salim. W ciągu następnych kilku dni zwiedzaliśmy miasto - od slumsów (Salim onegdaj miał tam pracownię malarską) do ekskluzywnych nadmorskich dzielnic, gdzie jego dom sąsiadował z jednym z pałaców króla. Perła Rabatu to wrzący kolorami rynek. Szybko zorientowałem się, że to nie tylko miejsce sprzedaży i kupna przeróżnych towarów - to przede wszystkim centrum życia towarzyskiego. Gdy zatrzymaliśmy się przy sklepiku ze wspaniałą biżuterią, powiedziałem Salimowi, że chciałbym zajrzeć do środka i wybrać coś dla żony. - Przygotuj się, że zajmie nam to kilka godzin - ostrzegł mnie z uśmiechem...

Spośród setek cudów rękodzieła marokańskich mistrzów wybrałem srebrny naszyjnik przeplatany czerwonymi kamieniami. Zauroczyła mnie jego delikatna elegancja. Właściciel sklepu zaprosił nas na tradycyjną miętową herbatę. Czas szybko mijał na rozmowie, ciągle podawano świeżą herbatę, a kwestia ceny naszyjnika szybko zeszła na dalszy plan.

Nie pamiętam, ile godzin zajęły "pertraktacje", ile filiżanek herbaty wypiliśmy i jaka była ostateczna cena. Ilekroć żona zakłada ten naszyjnik, wygląda w nim wspaniale, a to i wspomnienia z Maroka są bezcenne.

Więcej o: