Tygielek z Erewanu

Kopiasta łyżeczka kawy na osobę, łyżeczka cukru, filiżanka wody i gotujemy. Oczywiście w tygielku

O ile w Turcji i Rosji przy każdej okazji pija się czaj , to w Armenii napojem narodowym jest kawa: mocna, czarna, słodka. Z pianką, którą zbiera się łyżeczką z tygielka i wlewa do filiżanek na początku, żeby potem nie osiadła na fusach.

Pierwszy raz piłam taką kawę w Erewanie. Anahit, ormiańska znajoma, podała ją w miniaturowych porcelanowych filiżankach. Gdy wypiliśmy, odwróciła je do góry dnem i wróżyła z fusów (wyszły mi same bzdury).

Potem ormiańską kawą częstowano nas w najdziwniejszych miejscach. Pamiętam wioskę w Gerghardzkich Górach, której nie ma nawet na mapie - ot, trzy chałupiny na krzyż, dookoła nich zapas nawozu na opał. Chcąc nas ugościć, trzy bezzębne staruszki w barwnych chustach wyniosły ze swoich klitek chyba wszystko, co miały: kwaśny i gęsty jogurt, kaukaski cieniutki chleb (lawasz ) i cały tygielek kawy. Pysznej.

W centrum Erewanu w każdy weekend rozkłada się olbrzymi targ staroci. Są tu zastawy wiekowej porcelany, biżuteria z ażurowego srebra, książki. A wśród tych wszystkich skarbów stoiska pełne tygielków. Mosiężnych i miedzianych, z delikatnymi reliefami i całkiem prostych, takich na kilka filiżanek i miniaturowych dla kawiarza samotnika. Mój ma wygodną drewnianą rączkę i można nim napoić trzy osoby. Kosztował 2 tys. drachm (15 zł). Teraz każdego ranka robi mi pyszną kawę.

Więcej o: