Malownicza wioska Shirazi nad Oceanem Indyjskim kryje się za bujnym gajem palmowym. Jedynym drogowskazem jest wyrastający nagle na poboczu paskudny, ręcznie malowany billboard nawołujący: "Discover Magical Africa" (Odkryj magiczną Afrykę). Kto się skusi, spędzi czas w drogim hotelu wybudowanym tuż nad oceanem przez bogatego Europejczyka. Do właściwego Shirazi zapewne nigdy nie trafi. A szkoda...
O Shirazi dowiedziałyśmy się przypadkiem od głównego archeologa w Mombasie, gdy zaczynałyśmy badania na temat wpływów perskich na wybrzeżu Kenii i Tanzanii. Choć nazwa ta nie widnieje na żadnej z dostępnych map, nie jest obca mieszkańcom suahilijskiego wybrzeża Afryki. Nie ze względu na samą wioskę, ale z powodu książęcej rodziny perskiej, która około X w. przybyła tu z Iranu i od której wielu mieszkańców regionu wywodzi swe korzenie. Według nich to właśnie Persowie przynieśli tu islam.
Mieszkańcy Shirazi zajmują te tereny od wieków. Początkowo żyli w Shimoni (dziś małe miasteczko ok. 50 km od Mombasy). Najeżdżani przez Masajów, nieskorzy do walki stopniowo przesuwali się na północ. - Jesteśmy w połowie Mijikende [plemię bantuskie z rejonu Kongo], a w połowie Shirazi, wciąż płynie w nas irańska krew - mówią.
Okres świetności osady dawno minął. Ruiny dwóch meczetów i kilku domów wybudowanych z koralowca łączonego zaprawą wapienną, zapewne między XII a XIV w., niszczeją zżerane przez wilgoć, porastają je trudne do przebycia chaszcze.
Najbardziej reprezentacyjnym budynkiem jest szkoła ufundowana przez pewną Holenderkę (kilka lat temu przyjechała tu z antropologicznym projektem badawczym). Wśród wysokich traw stoją chatki - drewniane konstrukcje pokrywa glina w kolorze palonego brązu, nad nimi strzechy z liści palmowych.
Ok. 300 mieszkańców Shirazi zajmuje się głównie uprawą kukurydzy, hodowlą kóz i drobiu. Między domami leniwie przechadzają się mężczyźni i młodzi chłopcy, zatrzymując się raz po raz, by się z kimś przywitać czy wdać w pogawędkę. Starsze kobiety siedzą wygodnie na progach i oddają się rozmowom, zerkając od czasu do czasu na paski trzciny, która pod dotykiem ich dłoni zamienia się w skomplikowaną plecionkę (kosze i tacki zostaną sprzedane na cotygodniowym targu w Mombasie czy Shimoni). Dzieci sprawiające wrażenie wspólnych radośnie biegają wokoło. Młodych kobiet nie widać wcale.
W Shirazi nie ma obcych. Wszyscy są rodziną i niezależnie od pokrewieństwa mówią o sobie: bracia i siostry. Wszyscy są muzułmanami od pokoleń, choć islam miesza się tu z lokalnym folklorem. Kobiety nie zasłaniają twarzy woalem buibui tak typowym dla większych miast wybrzeża, często nie zakrywają nawet włosów. Zamiast długich ciemnych sukni noszą tradycyjne khangi - zwoje kolorowego materiału umiejętnie zawiązane wokół talii. Są towarzyskie i bezpośrednie, również w kontaktach z mężczyznami. Głośno wybuchają śmiechem, nie spuszczają wzroku, nie boją się wyrażać własnych opinii. Takie zachowanie w Mombasie, Malindi czy Lamu (o krajach Bliskiego Wschodu nie wspominając) spotkałoby się z potępieniem. W Shirazi nie ma też problemu mahari - opłaty, którą uiszcza mąż przy zawarciu małżeństwa. Bywa czysto symboliczna. Ponieważ związki zawierane są w obrębie rodziny, koszty uroczystości pokrywa cała wspólnota.
Według szariatu (religijne prawo muzułmańskie) kobieta podporządkowana jest mężczyźnie - ojcu lub wujowi, mężowi, a wreszcie synom. To oni wyznaczają obowiązki i decydują, jak spędza czas. - Choć kobiety Shirazi formalnie podlegają mężczyznom, mają dużą niezależność. Mąż zawsze konsultuje się z żoną, zanim podejmie istotną decyzję - słyszę w wiosce. Nic więc dziwnego, że wiceprzewodniczącą rady starszych jest Bahati, młoda, atrakcyjna kobieta ubrana w tradycyjną khangę .
Radą kieruje Juma, zarazem mułła i szaman. Jak przystało na muzułmanina, na głowie ma kofię - białą, ręcznie wyszywaną (przez samych mężczyzn!) czapkę. Jest niewątpliwie najwyższym autorytetem nie tylko w kwestiach wiary, pełni funkcję sędziego i rozjemcy. Przewodniczy też obrzędom towarzyszącym narodzinom, zaślubinom, pogrzebom czy świętom związanym z porami roku. Do niego przychodzi się po lekarstwo, radę i wsparcie duchowe. To on zna tajemnice i legendy plemienne (przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie), pilnie ich przy tym strzeże. Takiego zaufania nie zyskałaby żadna kobieta.
Kobiety nie uczestniczą też w modlitwach codziennych ani piątkowych, nie mają prawa wstępu do meczetu. Podczas większości obrzędów przebywają w damskim gronie, nie biorą też udziału w pogrzebach.
Juma długo wzbrania się przed opowieściami o historii wioski. Kobiety poszturchują go dla zachęty. Wreszcie zaczyna: - Protoplaści rodu Shirazi wywodzą się od księcia Alego, który zarządzał prowincją Fars w Iranie. Pewnej nocy ujrzał we śnie ogromnego szczura o żelaznych szczękach niszczącego fundamenty pałacu. Udał się więc do mędrca i poprosił o interpretację snu. Usłyszał, że niebawem pojawi się potężny wróg, który pozbawi go władzy. Wrócił do pałacu i zaczął szykować się do ucieczki. Wraz z żoną, dziećmi i przyjaciółmi odpłynął w kierunku Afryki. Straszliwy sztorm sprawił, że rodzina wylądowała w siedmiu różnych punktach wybrzeża. Jeden z synów księcia dotarł w okolice Shirazi i ożenił się z miejscową dziewczyną, dając początek rodowi. Sam książę Ali trafił na piękną wyspę, gdzie postanowił pozostać. W miejscowości Tumbatu (północna część Zanzibaru) wybudował wielki meczet, którego kopułę zwieńczył strusim jajem (rychło stało się symbolem jego władzy). Pełen pokory, sprawiedliwy Irańczyk szybko zyskał sympatię mieszkańców, wybrali go na duchowego przywódcę. Szerząc islam, dożył sędziwego wieku.
Starsza kobieta przypomina Jumie legendę związaną z obchodzonym do dziś świętem ku czci Siedmiu Sióstr - pewnego razu wioskę zaatakowali Masajowie. Mieszkańcy wiedzieli, że nie zdołają uciec, że czeka ich okrutna śmierć - Masajowie plądrowali domy, a kobiety porywali i gwałcili. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, siedem muzułmańskich dziewcząt popełniło samobójstwo, rzucając się do studni (podobno studnia w tym momencie wyschła, zamieniając się w zbiorowy grób). Ich cnota i odwaga są do dziś wzorem dla shirazyjskich kobiet.
Shirazi leży ok. 3,5 km od głównej drogi, dowiezie nas tu minibus (matatu) z Mombasy w kierunku Shimoni, trzeba wysiąść przy billboardzie "Discover Magical Africa". W wiosce nie ma hotelu, można jedynie liczyć na gościnność mieszkańców