Na stacji Atocha w Madrycie wsiadamy do autobusu jadącego na Costa del Sol. Przy wejściu dostajemy zimną wodę mineralną i słuchawki, przez które będziemy mogli słuchać radia lub dialogów filmowych. Wszystkie miejsca są zajęte, więc nasz czteroletni syn siada między nami (nie potrzebuje biletu). Autobus pędzi autostradą, prawie nie opuszczając lewego pasa. Ponad 500 km do Malagi pokonujemy w niespełna sześć godzin, wliczając w to półgodzinną przerwę na lunch w zajeździe. Na wybrzeżu zatrzymujemy się już w każdym kurorcie. W Maladze widzieliśmy głównie wieżowce, w Torremolinos wielkie hotele, a w Marbelli eleganckie sklepy i ulice, na których więcej było porsche i jaguarów niż seatów.
Wreszcie docieramy do Estepony. Od razu robi na nas bardzo miłe wrażenie. Nie ma tu wielkich hoteli, luksusowych sklepów i restauracji. Jest za to piękna promenada ciągnąca się wzdłuż wybrzeża, na której rosną palmy i kwiaty. Po drugiej stronie ulicy szereg dwu- i jednogwiazdkowych hoteli. W jednym z nich wybieramy przestronny pokój z dużą łazienkę (dwójka 40 euro do końca czerwca i od września, 60 w lipcu i sierpniu, bez śniadania). Pierwszego wieczoru odkrywamy, że miasteczko ma uroczą starówkę, z białymi kamieniczkami i wąskimi uliczkami. Życie toczy się na dwóch placach, szczególnie piękny jest Plaza Las Flores tonący w kwiatach (jak wskazuje nazwa). Co krok mijamy bar, restaurację lub pub, by w końcu trafić do niewielkiego lokalu z dala od głównych turystycznych szlaków. Były toreador, który go prowadzi, proponuje pyszne tapas (przekąski): krewetki, sałatki, minitortille (wszystko po 1 euro) i dobre wino. Bar ma stałych bywalców, my też pozostajemy mu wierni do końca pobytu. Dzień kończymy na plaży, patrząc, jak mrok okrywa gigantyczną skałę - Gibraltar.
Nazajutrz zaczynamy po hiszpańsku - od skromnego śniadania w barze, czyli kawy i tostów maczanych w oliwie (ale w weekendy całe rodziny udają się na śniadania do churrerii - na churros , ciastka w kształcie węża przypominające smakiem nasze pączki, ale niesłodkie; zjada się je, maczając w słodkiej i mocnej czekoladzie - pyszne!).
Pora udać się nad morze. Plaża w centrum miasta jest szeroka, zadbana, ale prawie pusta. Dlaczego nikt się nie kąpie? Wchodzę do wody - co za rozczarowanie! Jest lodowata! Zwijamy rzeczy i ruszamy na spacer w kierunku portu rybackiego. Po dwudziestu minutach trafiamy na mniejszą plażę, która dla odmiany jest pełna ludzi, sporo osób się kąpie - tu morze jest ciepłe. Większość plażowiczów to Brytyjczycy mieszkający w pobliskich apartamentach. W Esteponie na stałe osiedliło się sporo wyspiarzy, wielu przyjeżdża na całe lato. Mają tu swoje puby, restauracje i raz w roku dzień rezydenta.
W pobliżu plaży znajduje się marina, z którą graniczy duży port rybacki. Warto przyjść tu skoro świt, kiedy kutry przybijają do brzegu i zaczyna się rytuał wyładunku. Później świeżych ryb i owoców morza spróbujemy w jednej z kilkunastu portowych tawern. Tutejsza kuchnia i wino to na pewno jedne z największych atrakcji Estepony. Ceny są umiarkowane. Na lunch możemy zjeść np. platos combinados (5-7 euro), czyli kilka porcji różnych dań na jednym talerzu, np. tortilla , kiełbaski i sałatki.
Jednak prawdziwym posiłkiem w Hiszpanii jest dopiero kolacja. Najchętniej wędrujemy od lokalu do lokalu, próbując tapas . Przekąski zimne i gorące wybieramy ze szklanych gablot pokazując je palcem (1-1,5 euro) - kilka porcji wystarczy na cały posiłek. Niedrogo jada się wybierając danie dnia (menu del dia ) - zestaw dwóch-trzech dań kosztuje 15-20 euro. A w marisquerias podają wyłącznie ryby i owoce morza. Nam najbardziej smakowały grillowane gambas (duże krewetki) podawane na przystawkę i pulpo (ośmiornice). W centrum miasta działa też znakomita restauracja chińska (zestaw z trzech dań 11-12 euro), a my przypadkowo trafiliśmy do restauracji brytyjskiej, również w centrum - bardzo sympatycznego lokalu z niezłą kuchnią i miłą obsługą.
Skała Gibraltaru, za nią ocean i niedalekie afrykańskie wybrzeże zapowiadały kolejne wrażenia. Wypożyczamy najtańsze auto (opel corsa, 45 euro doba) i ruszamy nadmorską autostradą. Przejeżdżając przez La Linea, mijamy Gibraltar, za Tarifą wjeżdżamy na Costa de la Luz, czyli wybrzeże atlantyckie. Niebieskie do tej pory niebo zaczynają zasłaniać chmury, zrywa się wiatr, od czasu do czasu pada deszcz. Droga biegnie przez wzgórza, w oddali widać wielkie, złote plaże oraz ogromne spienione fale Atlantyku. Zatrzymujemy się przy platformach widokowych, skąd można obserwować afrykański brzeg. Widać białe zabudowania marokańskich wiosek.
Zjeżdżamy do Bolonii (kilkanaście kilometrów za Tarifą). Zachowały się tu pozostałości antycznego miasta, można je zwiedzać. W barku na plaży barman rozpala ogień, za chwilę będzie dla nas piekł na patykach świeżo złowione sardynki. Świeci słońce, ale wieje silny wiatr, który przynosi krople oceanu na taras tawerny. Plaża piękna, jednak jest za zimno na opalanie i kąpiel.
W powrotnej drodze zaglądamy do Tarify. Miasto zbudowano wokół murów obronnych wzniesionych przez Maurów. Zwiedzamy XV-wieczny kościół San Mateo i zamek, który ze względu na strategiczne położenie był wielokrotnie oblegany (ostatni raz broniły się w nim oddziały wierne generałowi Franco podczas wojny domowej). Zamek Guzmana el Bueno zawdzięcza swoją nazwę dowodzącemu obroną Tarify w 1292 r. Guzman poświęcił syna, który był zakładnikiem Maurów, i nie poddał zamku. Współczesna Tarifa jest natomiast oblegana przez fanów windsurfingu z całej Europy. Warto wybrać się stąd na wycieczkę statkiem na wody Cieśniny Gibraltarskiej połączoną z obserwowaniem wielorybów i delfinów.
Biura turystyczne na Costa del Sol proponują morskie wycieczki do Afryki. Szybkim katamaranem w jeden dzień można popłynąć do Tangeru i Ceuty (hiszpański kawałek ziemi na afrykańskim lądzie). My jednak wybieramy podróż rejsowym promem (kursują co półtorej godziny od 7). Wczesnym rankiem autobus wiezie nas do Algeciras. Bilety (ok. 35 euro w obie strony, zniżki dla dzieci) kupujemy w porcie. Aby zejść na ląd, trzeba mieć marokańską wizę (dostaniemy ją w kraju, na miejscu za pośrednictwem biura podróży albo w konsulacie Maroka w Algeciras). Wśród pasażerów przeważają Arabowie, głównie kobiety w tradycyjnych strojach. Co chwila ktoś dotyka jasnych włosów naszego syna, ponoć przynosi to szczęście.
Ledwie wypłynęliśmy, a już zaczęło nieźle kołysać. Restauracja pusta, w barach grupki turystów popijają tanią whisky. Marokanki, papierowo białe, siedzą na ławkach pod pokładem. Za chwilę jak na komendę wstają i pospiesznym krokiem idą do toalety. Okazało się, że zawinił nasz syn, który na małym placu zabaw bujał się na koniku.
Z górnego pokładu obserwujemy Gibraltar, mijane statki i wybrzeże Afryki. Rozmawiamy z sympatyczną obsługą promu i marokańskimi celnikami - dwuipółgodzinna podróż mija bardzo szybko.
Do Malagi, miasta Pabla Picassa i Antonio Banderasa, wybraliśmy się, aby zobaczyć twierdze Alcazaba i Gibralfaro. Odległość od dworca autobusowego do wzgórza, na którym stoją te budowle, pokonujemy piechotą w piętnaście minut. Po drodze mijamy ruiny teatru rzymskiego odkryte przypadkowo w 1951 r. Główna budowla zamku Alcazaba powstała prawdopodobnie w VIII w., po zdobyciu Andaluzji przez Arabów. Powyżej twierdzy znajduje się pałac z początków XI w., który był rezydencją emirów arabskich w Maladze. Teraz jest tu muzeum archeologiczne. Alcazaba łączy się długim murowanym korytarzem z położonym wyżej zamkiem Gibralfaro. Droga prowadzi wśród ozdobnych roślin i studni arabskich. Z góry mamy fantastyczny widok na miasto i port. Dość osobliwym zabytkiem jest katedra - ma tylko jedną wieżę, drugiej nie dokończono, ponieważ postępowy biskup Malagi oddał pieniądze na dokończenie inwestycji walczącym o niepodległość Amerykanom. W Maladze warto jeszcze wstąpić do ogrodu botanicznego i muzeum Picassa.
Choć nasze wakacje trwały dwa tygodnie, nie zdążyliśmy zobaczyć wielu ciekawych miejsc. Następnym razem na pewno udamy się na Gibraltar (z Estepony autobusem do La Linea, a stamtąd piechotą) i zwiedzimy słynne białe miasta, jak Cesares czy Ronda.
Dojazd. Najlepiej wybrać się w czerwcu i wrześniu, w sierpniu jest najtłoczniej
Najwygodniej (i chyba najtaniej) czarterowym samolotem do Malagi (ok. 700 zł w obie strony + opłaty lotniskowe); z lotniska kolejką podmiejską na dworzec autobusowy, a stamtąd autobusem do Estepony.
Przez Madryt: z lotniska trzeba dojechać do dworca autobusowego Mendez Alvaro, metrem lub taksówką (ok. 17 euro), stąd na Costa del Sol autobusem firmy Daibus (23 euro w jedną stronę), http://www.daibus.es , http://www.movelia.es - rezerwacja biletów
Uwaga: od 13 lipca tanie norweska tania linia uruchamia połączenie Warszawa- Malaga - przelot w obie strony ok. 400-600 zł ze wszystkimi opłatami, http://www.norwegian.no
Noclegi. Polecam dwugwiazdkowe hotele wzdłuż promenady, np. Dobar, tel. 952 800 600; świetnie położony i wygodny jest pensjonat La Malaguena przy Plaza las Flores, dwójka 30-49 euro, http://www.hlmestepona.com ; apartamenty: http://www.wakacjezpomyslem.com
Wypożyczenie samochodu. Najtańszy (Corsa, Ford Ka, Panda): 1 dzień - 45 euro, 3 - 69, 7 - 119