Rafting

W pontonie czujesz się tak, jakby ktoś wsadził cię do pralki i wcisnął ?wirowanie?. Albo jakbyś zjeżdżał w dół na szczycie lawiny. Pod tobą dziki, morderczy żywioł, a ty zawsze na górze. Zawsze, o ile trzymasz się reguł - mówi instruktor Carsten Podhel, który w dół rzeki Kolorado spływa przez 500 godzin rocznie

Rafting

W pontonie czujesz się tak, jakby ktoś wsadził cię do pralki i wcisnął "wirowanie". Albo jakbyś zjeżdżał w dół na szczycie lawiny. Pod tobą dziki, morderczy żywioł, a ty zawsze na górze. Zawsze, o ile trzymasz się reguł - mówi instruktor Carsten Podhel, który w dół rzeki Kolorado spływa przez 500 godzin rocznie

Chlust! Pierwsze uderzenie fali i wszyscy jesteśmy mokrzy. Na nic zdały się specjalne, nieprzemakalne kurtki. Zimna woda wdarła się wszędzie. A najgorsze, że mamy jej pełne usta, a w zębach zgrzyta piasek.

Whitewater rafting, czyli spływ pontonami spienioną rzeką Kolorado, jest jak jazda kolejką w wesołym miasteczku. Na fali w górę, tak że widać tylko niebo, i na fali w dół w spienioną topiel. Raz po raz uderzamy czołowo w dwumetrową ścianę wody. Niełatwo wysiedzieć okrakiem na przypominających wielkie banany pontonach, powiązanych ze sobą linami po trzy. Nogi ześlizgują się po mokrej materii, głowa wciąż uderza siedzącego za nami sąsiada. Zgrabiałe od zimna ręce ledwo trzymają szorstkie, mokre liny.

- Tutaj na razie lepiej nie wypadać. Powiem, kiedy będzie można wypaść najbezpieczniej - mówi Sheri Scouten, nasza przewodniczka, sterując ile sił, by nasz ponton ominął sterczący ze środka rzeki głaz. - Odpocznijcie chwilę. Następne spiętrzenie za pięć minut, i to już będzie jedno z tych niezłych.

To dopiero pierwsza z 26 i w dodatku bardzo łagodna katarakta (Amerykanie nazywają je rapids), jakie tworzą Kanion Katarakt (Cataract Canion), a już niektórzy spoglądają po sobie z niepokojem: może zrezygnować i zawrócić. Ale zawrócić nie można. Kto rozpoczął podróż w Moab i przepłynął 40 mil do Kanionu Katarakt (około 200 mil w górę rzeki od słynnego Wielkiego Kanionu Kolorado), ten nie ma odwrotu. Pod prąd płynąć nie da rady - po zakończeniu spływu pontony, a nawet wielkie łodzie pasażerskie, ładowane są na samochody i wracają w górę rzeki lądem. Nie wysiądzie też po drodze, bo aż do jeziora Powell nie ma dostępu z lądu do rzeki. Przez 60 mil po obu stronach skały na 300 metrów. A w środku spiętrzenia wody, które w raftingowej, sześciopunktowej skali trudności miały "czwórkę" i "piątkę. 6 oznacza "niemożliwe do sforsowania".

Teraz, we wrześniu, nie ma tu "szóstek", sezon powoli się kończy.

- Co innego w maju i czerwcu, gdy z gór wciąż spływa śnieg. Wtedy ryzykujesz życiem na każdym zakręcie - mówi Sheri. - Zdarzają się śmiertelne wypadki. Zwłaszcza wtedy, gdy kilku kumpli chce się sprawdzić i zrzuca na wodę ponton bez pozwolenia i powiadomienia o tym władz parku narodowego, na którego terenie leży Kanion Katarakt. W zorganizowanych grupach od lat nie zdarzyły się wypadki śmiertelne.

Piski, wrzaski, modlitwa

Pochodząca z Alaski Sheri - która pracuje jako przewodnik na Kolorado już od 20 lat, a na wakacje jeździ do Afryki spływać tratwami słynną rzeką Zambezi - opowiada o kilku sposobach klasyfikowania trudności katarakt. Pierwszy polega na badaniu głośności wrzasków, które wydają turyści przepływający spiętrzeniem. Drugi sposób nazywany jest "metodą historii przy ognisku" (campfire-story method).

- Im bardziej opowiadający wyolbrzymiają przygodę, tym większy numer dajemy spiętrzeniu - opowiada Sheri. Grozę katarakty oddają także ich nazwy, jak "Czyniąca Wdową" (Widow Maker), "Tnąca na Kawałki" (Slice-n-Dice) czy "Wodospad Nieszczęść" (Disaster Falls).

Na odcinku katarakty o stopniu trudności 1 spotkamy co najwyżej małe, niegroźne fale, drobne kamienie i powolny nurt. Ponton może pokonać taką kataraktę tyłem albo bokiem. Większość "numerów 1" nie jest w ogóle odnotowywana na mapach.

- Tylko bardzo strachliwi początkujący wydadzą z siebie wrzask podczas przepływania "jedynki". Lepiej trzymać buzię na kłódkę, jeśli nie chce się stać przedmiotem żartów - ostrzega Sheri.

"Dwójki" i "jedynki" nie mają nazw i według Sheri nadają się jedynie do przebudzania pasażerów, którzy zdrzemnęli się po lunchu. Nie ma zagrożenia, że spadną z pontonu. Czasami tylko rafter zmuszony jest do slalomu między niedużymi kamieniami.

- Możecie wyjąć aparaty, kamery i filmować. Wypada cicho piszczeć, jeśli ochlapie was zimna woda - mówi Sheri.

"Trójki" są na tyle duże, że słychać je z daleka. Każda jest odnotowana na mapie. Zdarzają się w nich małe wodospady i leżące pośrodku głazy, tak że trzeba się namanewrować, by je ominąć. Fale są na tyle duże, że mogą wywrócić kajak lub kanoe. Choć doświadczeni rafterzy nie mają kłopotu z ich pokonaniem, większość "trójek" w USA nosi imię tych, którzy podczas spływu nie uważali. Według Sheri "trójki" to dużo wrzasków i pisków, ale z uśmiechem na ustach.

- Zbliżanie się do katarakty o stopniu trudności cztery poznajemy po tym, że wasz przewodnik przestaje żartować, milknie i staje się poważny. Zresztą pewnie opowie wam o niej dzień wcześniej przy ognisku, nie szczędząc mrożących krew w żyłach szczegółów z poprzednich spływów - mówi nasza przewodniczka.

Na mapie nazwa takiej katarakty jest już wybita grubą czcionką. Spotkać w niej można silne, duże fale, wiry i wysokie spady oraz wielkie kamienie w najmniej odpowiednich miejscach i momentach.

- Strachliwi i niedoświadczeni wysiadają z pontonów i przenoszą je na plecach brzegiem, a jeśli to niemożliwe, w czasie spływu zamykają oczy - mówi Sheri. - Nie opłaca się krzyczeć, bo błotnista woda zaleje wam gardła. I nie ma możliwości, żeby pokonać ją bez zamoczenia się.

Rzadko się zdarza, by turystyczne grupy spływały kataraktami o stopniu trudności pięć. Eksperci zwykle wcześniej przybijają do brzegu i z lądu wypatrują najbezpieczniejszej trasy. "Piątki" są długie i pełne sterczących kamieni. Fale są wielkie jak góry. Spady następują po sobie schodkowo. Każdy błąd grozi tu wypadkiem, a nawet śmiercią. "Szóstki", uznawane za "niespływalne", to właściwie wodospady pełne najeżonych, sterczących głazów. Coraz większe umiejętności rafterów i nowoczesny sprzęt, np. pontony z systemem samousuwającym wodę, sprawiają, że w USA i na świecie jest coraz mniej katarakt o najtrudniejszym stopniu trudności, których nie pokonano.

- W "szóstce", o ile kiedyś się w niej znajdziecie, żadnych krzyków. Tu na miejscu jest tylko cicha modlitwa - mówi Sheri.

Walka w pralce

My, dziennikarze, miotani w górę i w dół na naszych pontonach-bananach z przyczepionym z tyłu motorem, i tak mamy lepiej od uczestników Marlboro Adventure Team, za którymi przybyliśmy do stanu Utah. Zawodnicy z kilkudziesięciu krajów świata płyną tradycyjnymi sześcioosobowymi pontonami i jeśli chcą np. ominąć skałę, muszą machać wiosłami z całych sił. Jeśli uderzenia wioseł nie będą idealnie zsynchronizowane, ponton natychmiast się przewróci.

Polskę reprezentują Narcyz Sadłoń z Kościeliska, student medycyny i instruktor narciarski, oraz Paweł Lis z Gdańska, student prawa, którego pasją jest nurkowanie. W polskich eliminacjach pokonali 170 rywali. Na Kolorado znaleźli się w jednym pontonie z Czechami, Słowakami i instruktorem MAT, Benem.

- Ben z początku nam nie ufał, widocznie wielu naszych poprzedników wiele razy musiało go wykąpać. Ale kiedy zobaczył, jak zgrany stanowimy zespół, zaczął wybierać trudniejsze odcinki i sam dołączył do zabawy. Na 21. katarakcie jednak przesadził. Poprowadził nas taką kipielą, że ponton zgiął się wpół jak kanapka, połowa z nas wypadła za burtę, Ben trzasnął głową w wiadro do wylewania wody i zgięło mu się wiosło - opowiada Narcyz.

- To miejsce nazywamy pralką. Do końca czerwca nie ma co nawet próbować tu spływać. A i teraz, pod koniec sezonu, trzeba walczyć o przeżycie - mówi Ben.

Dwa kłopoty w wodzie

Ocenia się, że w sezonie rzeką Kolorado spływa blisko 200 tys. śmiałków. Choć John Wesley Powell odkrył i nazwał Kanion Katarakt już w roku 1869, dopiero w latach 60. naszego wieku ktoś wpadł na pomysł, by na spływaniu śmiałków rzeką zarabiać pieniądze. Dziś, żeby dostać pozwolenie na komercyjny spływ rzeką, firma musi uzyskać zgodę władz parku narodowego. By się o nią ubiegać, musi zagwarantować zachowanie czystości parku i przestrzeganie zasad bezpieczeństwa. W przypadku spływu pontonami, a nie luksusowymi ślizgaczami, musi przeszkolić uczestników.

Nasze zejście na wodę - po przepłynięciu 40 mil z Moab i noclegu na jednej z piaszczystych łach, jakie wyłaniają się z rzeki dziś, by jutro pochłonęła je rzeka - poprzedza rytuał pompowania pontonów. Potem nauka stawiania pontonów po wywrotce, wypływania spod nich i wyłażenia z wody po wpadnięciu.

- Pierwsza rzecz, to nauczyć się trzymać wiosło. Bo to prawdziwa sztuka. Sztuką jest też umiejętność wejścia do pontonu tak, by go nie przewrócić i nie wrzucić do wody reszty pasażerów - mówi Carsten Podhel, instruktor raftingu, który spływa rzeką Kolorado przez 500 godzin rocznie. - Nie jest łatwo wypłynąć spod pontonu, bo kapok powoduje, że człowiek przykleja się do dna łodzi. Trzeba spróbować stanąć na rękach.

Sheri opowiada, że gorąco jest właściwie na każdym spływie. Ostatnio zmyło z pontonu 70-letnią staruszkę z Francji. Ręce starszej pani nie utrzymały liny. Akcję ratowniczą utrudniało to, że nie znała angielskiego.

- Jak każdy, miała na sobie kapok, ale spieniony nurt traktował ją jak spławik - wciągał pod wodę i wypluwał na wierzch - opowiada. - Nagle straciliśmy ją z oczu. W desperacji wyłączyłam silnik i wtedy nagle wypłynęła spod pontonu. Wszyscy rzucili się ją wciągać, ja też, aż kątem oka dostrzegłam, że tyłem zbliżamy się do baaardzo rwącego kawałka. Mało brakowało, a wszyscy znaleźlibyśmy się w wodzie. Na szczęście udało mi się obrócić ponton. Mąż tej pani przez cały czas z zadziwiającym spokojem siedział na swoim miejscu. Kiedy prawie nieprzytomna żona znów znalazła się obok niego, spytał tylko: "Ca va bien?" (w porządku?). Jestem mu jednak wdzięczna, że nie wskoczył do rzeki ratować żony na własną rękę. Mieliśmy już takie historie z dwoma kłopotami w wodzie zamiast jednego. Innym razem wyskoczył mi z pontonu facet, któremu spadła z palca ślubna obrączka. Żona nie była zachwycona, bo obrączki nie znalazł, za to po skoku wyrżnął twarzą prosto w skałę.

Przełamując fale

Co katarakta, to niespodzianka. Na przykład ledwo co wystający spod wody kamień. Ominięcie albo przeskoczenie go to dopiero połowa sukcesu. Z podwodnego kamienia (zwanego śpioch (sleeper) woda ześlizguje się szybko, a potem zawraca i płynie pod prąd. Nazywa się to przełamującą falą (breaking wave). Nie ma ona wprawdzie wystarczającej siły, żeby stworzyć groźną dziurę, ale potrafi nagle osadzić ponton w miejscu. Kto się nie trzyma liny, wypada. Potrafi także przewrócić kajak i kanoe.

Jeszcze gorzej trafić na hydrauliczną, ssącą dziurę. Powstaje ona wówczas, gdy duża ilość wody spływa ze skał w kształcie schodka. Amerykanie nazywają takie miejsce NPZ od no parking zone (strefa zakazu parkingu). Takie dziury złożyły wpół wiele pontonów i wysadziły z nich wielu amatorów raftingu.

- Dla doświadczonych rafterów dziury mogą być zabawne. Niektórzy potrafią surfować po ich obrzeżach. Z dużą dziurą lepiej nie zadzierać. Poza tym w każdej można napotkać kawał drzewa albo inny zatrzymany tam ponton. Jeśli nie umiecie odróżnić dziury zabawnej od niebezpiecznej, lepiej trzymajcie się z dala od wszystkich dziur - mówi Sheri.

Z kolei "Oddech podwodnego smoka" (Underwater Breath of a Dragon) to głaz leżący głęboko na dnie, który powoduje mocne zawirowanie na powierzchni rzeki. Nie jest wprawdzie w stanie przewrócić pontonu, ale może spowodować nagłą zmianę jego kursu i rzucić go na inny, wystający nad powierzchnię głaz.

Zdarza się, że ponton zostanie przyciśnięty do skały lub kamienia przez nurt. Taką sytuację nazywamy "pineską". Trzeba wtedy reagować natychmiast, ponieważ bardzo bystry nurt może uwięzić. Jeśli na pontonie są wiosła albo jest on wyposażony w motor, to pół biedy.

Nogami do przodu

Ostatnią, łagodną kataraktę "dwójkę" przemierzamy wpław. To się nazywa bodyrafting. - Woda z przodu, woda z tyłu, woda z boku, na górze i na dole. Oj, łyknęliśmy trochę Kolorado - śmieje się Narcyz.

- Wielu ludzi nie widzi niczego nadzwyczajnego w pędzącej wśród ukrytych i sterczących kamieni wodzie. Wydaje się im, że jak umieją pływać, to są bezpieczni. Błąd. W basenie łatwo pływać, ale kąpiel w katarakcie przypomina pływanie w pralce. W górę i w dół. To wir wciągnie cię pod wodę, to znowu trzy kolejne fale zaleją i odbiorą oddech - opowiada Carsten, wyławiając nas na swój ponton. - Nie chcę nikogo straszyć. Po prostu respekt przed tym żywiołem to najważniejsza rzecz, jakiej powinien nauczyć się każdy, kto chce się zmierzyć z raftingiem. Pamiętajcie, jaką ta rzeka ma siłę. W końcu to ona wyżłobiła Wielki Kanion.

Zmięty, rozpadający się, wielokrotnie zmoczony podręcznik raftingu "Whitewater Rescue Manual", który Carsten już od 12 lat nosi w plecaku, wyróżnia dwa sposoby pływania w spiętrzeniach: defensywne i agresywne. Jako początkujący stosujemy oczywiście ten pierwszy: wyciągamy się wygodnie na wznak i pozwalamy nieść rzece tam, gdzie chce, licząc, że przepuści nas przez jak najmniej dziur i wirów. Próbujemy sterować, używając ramion. Nogi obowiązkowo wysunięte do przodu - pozwoli to nam odbić się od skał lub kamieni, zamiast uderzyć w nie głową. Inne przeszkody, jak drzewa czy sterczące z wody gałęzie, omijamy z daleka. Kiedy jednak zderzenie jest nieuchronne, "Whitewater Rescue Manual" radzi płynąć agresywnie w kierunku przeszkody i starać się wdrapać na nią. W przeciwnym razie prąd i tak rzuci nas i przyciśnie do niej, nie dając szans na wspinanie.

Bawełna zabija

Nogi do przodu to dobry pomysł także na to, by uniknąć uwięzienia stopy w pułapce, jaką jest skalna szczelina, dwa kamienie czy leżący na dnie konar. Górskie rzeki i strumienie nie są na ogół głębokie. Głębokość Kolorado w Kanionie Katarakt dochodzi do trzech metrów. By uniknąć pułapki, trzeba pamiętać o podstawowej zasadzie: "nigdy, przenigdy nie stawać w rzece". Niektórzy radzą nie stawać w wodzie głębszej niż do pasa, inni mówią, że nogę wolno postawić dopiero na brzegu.

Spływamy wpław bez przygód, trzymając się nie za blisko pontonu, by nie dostać się między niego i skały. Właśnie tak spowodowane zgniecenia stały się w USA przyczyną wielu tragedii. Podczas pływania agresywnego zużywa się więcej energii, przeciwstawiając się prądowi i obracając w wodzie, dobrze jest więc być ubezpieczonym liną i mieć na sobie nie tylko kapok, ale i kombinezon z pianki, żeby nie wyziębić organizmu.

Długie przebywanie w zimnej wodzie może oprócz hipotermii spowodować przypadłość o nazwie vertigo - nagłe zachwianie równowagi i orientacji. Dzieje się tak, gdy bębenek jednego ucha ma przez długi czas inną temperaturę niż bębenek drugiego.

- W fachowej prasie tyle się trąbi o hipotermii, że aż dziw, że ktoś jej nieustannie ulega. Często spływa się górskimi strumieniami wczesną wiosną, gdy w wodzie jest sporo kry. Żeby hipotermii uniknąć, trzeba oczywiście odpowiednio się ubrać i mieć w pontonie coś na rozgrzanie się. I pamiętać zasadę: bawełna zabija (cotton kills). Namoknięta bawełniana koszulka jeszcze szybciej wyziębia organizm - mówi Carsten.

Przed wypłynięciem na rafting wszyscy zostaliśmy wyposażeni w szybko schnące nylonowe koszulki i spodenki.

Przepłynięcie 25 mil zabiera nam sześć godzin. Po ostatniej katarakcie przesiadka na 40-osobowe, szybkie ślizgacze, którymi dopłyniemy do Jeziora Powell.

- Jeśli jeszcze kiedyś będziecie się bawić w rafting, czy to na "jedynkach", czy "piątkach", pamiętajcie o jednym: rzeka ma zawsze rację i zawsze będzie od was silniejsza - krzyczy na pożegnanie Sheri.

Michał Pol