Robert Zduńczyk - ekspert ds. zarządzania, inwestor, wiceprezes Forum Kenijsko-Polskiego

Serce zostało w Afryce. We wrześniu 1989 r. przeżyłem niezapomniany dzień, gdy na płaskowyżu Masai Mara w Kenii po raz pierwszy w życiu zobaczyłem tysiące antylop i zebr.

Nie zwracały na nas uwagi, a my godzinami obserwowaliśmy ich zabawy. Kenijczycy już kilka lat po odzyskaniu niepodległości (1963 r.) docenili, jak wielkim bogactwem jest natura, i wprowadzili całkowity zakaz polowań na dziką zwierzynę. To właśnie dzięki temu turystyka ekologiczna stała się główną dziedziną gospodarki Kenii.

Dojechałem tam...

razem z moim przyjacielem Sławkiem Muturim, po dziewięciu miesiącach jazdy naszym zielonym land roverem po drogach i bezdrożach Europy oraz dwudziestu paru krajów północnej, zachodniej i centralnej Afryki.

Najlepsze wakacje spędziłem...

i dalej spędzam w Afryce. Urzeka mnie natura. Kontynent ten, jako jedyny na Ziemi, jest ojczyzną ponad 20 gatunków dużych ssaków! Fascynują mnie również ludzie - otwarci, prostolinijni, żyjący blisko natury. Afrykańska kultura zachwyca rytmem, kolorami i prostotą formy.

W Polsce lubię...

wiele miejsc, ale najbardziej Ponurzycę koło Celestynowa. To mała wioska zagubiona w borach Mazowieckiego Parku Krajobrazowego, o zabudowie gniazdowej - składa się na nią siedem polan, na każdej z nich znajduje się kilka siedlisk. Czas się tu zatrzymał, ale jeśli zechcę, w 45 min dotrę stąd do centrum Warszawy.

Podróżuję z...

żoną (zawodowy fotografik) i z dzieciakami, Zosią i Ignasiem. Dzieci towarzyszą nam w podróżach, od kiedy ukończyły pół roku. Uważam, że to najlepsza szkoła życia - uczy nie tylko rzeczy praktycznych (zachowanie się w samolocie czy na ulicy, języki obce), lecz także otwarcia na innych.

Mój ulubiony hotel...

znajduje się w Lamu, pięknym miasteczku kultury Suahili w północnej części kenijskiego wybrzeża. Nazwy nie pamiętam. Spaliśmy w hamakach na płaskim dachu pod bambusowymi matami. Zapamiętałem nawoływania muezinów, bryzę znad Oceanu Indyjskiego i kilkusetletnie żaglówki dhows , które sunęły w promieniach zachodzącego słońca. W tym roku znów odwiedzimy nasz hotelik i sprawdzimy, czy nic się nie zmieniło.

Niebo w gębie poczułem w...

"koziej" restauracji w nigeryjskim Lagos. Szefowie kuchni przygotowali miejscowy specjał - gulasz z móżdżków, języków i innych części kozich głów. Najsmaczniejsze były oczy, a wszystko tak ostre, że pochłonąłem litry wody.

Na wyprawę zawsze zabieram...

aparat fotograficzny, torbę cukierków i garść ołówków dla miejscowych dzieciaków (dzięki temu nigdy nie mieliśmy problemu ze zgodą na zrobienie zdjęcia).

Nigdy więcej nie powrócę do...

wielkich miast, które odwiedziłem w różnych częściach świata. Wszystkie zaczynają być do siebie podobne i są męczące.

Wkrótce będę w drodze do

Kenii. A gdzieżby indziej? Dzięki bezpośredniemu czarterowi z Warszawy do Mombasy (od listopada 2005 r.) mogę zabrać dużą grupę znajomych. Forum Kenijsko-Polskie ( http://www.kenya.com.pl ) ogłosiło rok 2006 Rokiem Odwiedzin Kenii. Chcemy, by ten wspaniały kraj poznało więcej rodaków, a ułatwią to m.in. zniżki do parków narodowych, które rząd Kenii wprowadził tylko dla Polaków.

Wymarzony cel podróży:

powtórka wyprawy z 1989 r., tym razem z rodzinami. Po pokonaniu Sahary i dżungli Konga udalibyśmy się na południe do Namibii i RPA, a także odwiedzili naszą kilkuletnią Marysię w Ruandzie (adoptowaną w ramach programu "Adopcja serca"), by na końcu dotrzeć do Kenii. Tymczasem przygotowuję kilkutygodniową wyprawę samochodem przez Saharę. Chętnych zapraszam.

Więcej o: