Dolina Daone: z czekanami na lodopady

Dolina Daone to dla miłośników wspinaczki lodowej jedno z najlepszych miejsc na świecie. Można podziwiać mistrzów tej dyscypliny i pod ich okiem stawiać pierwsze kroki na lodowej ścianie

Położone na północy Włoch Daone to niewielkie miasteczko przyklejone do stromych skał u wylotu doliny, dołem której płynie rozpoczynająca tu swój bieg rzeka Chiese. Trzeba było się nieźle natrudzić, żeby na pochyłym wzgórzu wygospodarować trochę płaskiego miejsca i postawić pastelowe domy ze spadzistymi dachami. Najwyższą budowlą jest masywny kościół św. Bartłomieja z XVII w. Okolica to głównie winnice (choć zimą ich nie widać), nieco dalej ciągną się porośnięte lasami góry. Z jednego końca Daone na drugi da się przejść w kilka minut. Uliczki są krótkie i wąskie, nawet na głównej szosie wiodącej w głąb doliny z trudem miną się dwa samochody. Życie toczy się spokojnie - mieszkańcy spotykają się na niedzielnych mszach, a wieczorami zatłoczonej knajpce (kubek grzanego wina tylko 1,50 euro, o połowę taniej niż w regionach narciarskich). Jednak od pięciu lat przez kilka zimowych dni okolica Daone raptownie się ożywia za sprawą Pucharu Świata w Ice Climbingu, czyli lodowej wspinaczce.

W tym roku impreza odbywała się od 20 do 22 stycznia, startowało w niej 82 zawodników (w tym 17 kobiet) z 15 krajów (z Polski nie było nikogo). Zmagano się w dwóch konkurencjach: szybkość (wbiegnięcie - dosłownie - po pionowej ścianie na wysokość ok. 15 m) i trudność wspinaczki (pokonanie pełnej przeszkód drogi).

Specjalnie wybudowana kilkunastometrowa lodowa wieża i stojące obok śnieżno-lodowe niby-rusztowanie robi na mnie wielkie wrażenie, a to, co prezentują zawodnicy, przeczy zasadom grawitacji! Uzbrojeni w dwa krótkie czekany, specjalne raki z przypominającym ostrogę kolcem tylnym i długim kolcem przednim, uprzęże oraz kaski, niczym pająki pokonują strome ściany, a nawet odchylone od pionu "przewieszki". Czasem przechodzą po "suficie", dyndają na łańcuchach i chwiejnych lodowych belach. Co rusz ktoś "odpada" i zwisa na linie asekuracyjnej. Bywa, że czekan wyślizgnie się z ręki i trzeba rozpocząć wspinaczkę od nowa. Zdobycie oznaczonego kółkiem celu wymaga techniki i siły, ale także ekwilibrystycznych umiejętności. Zawodnicy robią szpagaty, podciągają się na jednej ręce, nieraz zawisają na kolcu głową w dół i - co ważne - potrafią z tego "wyjść".

***

Przy okazji zawodów organizowane są bezpłatne szkolenia - postanawiam więc spróbować i ja. Zanim udamy się na prawdziwy lodopad (zamarznięty wodospad), czeka nas kurs na śnieżnej ściance. Instruktor Lorenzo daje mi podstawowe wskazówki: jak rozkładać siły, ustawiać nogi, biodra. Odpoczynek? Proszę bardzo - po wbiciu czekanów mam się odchylić na tyle, by mieć wyprostowane ręce. Wydaje mi się to niedorzeczne (no bo, jak tu wisieć na mdlejących rękach?!), ale rzeczywiście...

Wreszcie czas na lodopady. W dolinie Daone, jak twierdzi Lorenzo, jest ok. 500 miejsc nadających się do ice climbingu, z czego prawie 150 zostało już przez wspinaczy zdobytych i nazwanych. Są wśród nich: Magico Azzurro (Magiczny Błękit), Incas, Machu Picchu, Ciao Darvin, Lambada i Farfallina Aggressiva (Agresywny Motylek). Wielki Szkot ma przypominać, że pomysł chodzenia po zamarzniętych wodospadach narodził się ponad 100 lat temu w Szkocji (pierwszych wspinaczek próbowano w okolicy góry Ben Nevis, 1344 m).

Część wodospadów znajduje się tuż przy drodze, ale do wielu dotrzeć niełatwo - bywa, że ze względu na kopny śnieg trzeba iść na nartach lub śnieżnych rakietach nawet kilka godzin. Oddalenie od siedzib ludzkich to jeden z elementów oceny trudności wodospadu. Inne to wysokość (największe z lodopadów w Valle di Daone mają po 600 m) i rodzaj lodu (lita ściana jest łatwiejsza niż sople). Pytam Lorenzo o wypadki. - Zdarzają się nierozsądnym - odpowiada. - Trzeba ocenić, na co można się wspinać, a na co nie. Bezpieczne są np. sople połączone z ziemią, takie lodowe stalagnaty. Należy też sprawdzić, czy na lodopadzie nie ma niebezpiecznej pokrywy śnieżnej, która może spaść na nas niczym lawina. Dlatego na początku lepiej wspinać się z instruktorem (jednodniowy kurs ok. 70 euro, trzydniowy - 190-250).

Opuszczając Daone, nie spotkamy już w dolinie żadnych większych osad, co najwyżej pojedyncze domy. Jedyna szosa, wijąc się zakrętami, nabiera wysokości, a my z każdym kilometrem nabieramy wrażenia, że prócz nas są tylko góry - na dole porośnięte lasami, wyżej sterczą już tylko majestatyczne, skalne wierzchołki. Po 20 min jazdy wśród dziewiczych krajobrazów docieramy do przegrodzonego zaporą sztucznego jeziora Lago Malga Boazzo, potem pół godziny marszu i jesteśmy przy lodopadzie. Nie ma nazwy, bo dla wprawnego wspinacza zaledwie kilkunastometrowa ściana o biało-niebieskiej pokrywie nie jest żadnym wyzwaniem. Za to dla nas - owszem.

Krótki instruktaż i kolejno próbujemy. Każdy ma już doświadczenie skałkowe, ale lód to co innego... Nie wierzę czekanom, próbuję wbić się w lód jak najmocniej, w rezultacie szybko tracę siły. Raki też jakoś nie trzymają (w przeciwieństwie do zawodniczych z kolcami-ostrogami i zakładanymi na lekkie buty typu adidasy, my mamy zwykłą ich wersję, z wieloma kolcami, przypinaną do zwykłych górskich butów). Kopanie w lód nic nie daje - bolą mnie ręce, drżą nogi, odpadam ledwie dwa metry nad ziemią. Zmieniam się z asekurującym mnie Francuzem. Idzie mu lepiej - zawisa na linie po pięciu metrach. Za to nasz instruktor wchodzi po lodzie jak po drabinie, udowadniając, że głębokie wkuwanie się w ścianę wcale nie jest konieczne - wystarczy zahaczyć się na samej końcówce ostrza czekana. Nam też idzie coraz lepiej i w końcu zdobywamy ściankę.

W drodze powrotnej stajemy przy potężnym (200 m), zamarzniętym wodospadzie Regina del Lago (Królowa Jeziora). W połowie białej ściany widać niewielkie kształty - to wspinacze. Patrzymy na nich z podziwem, ale obolałe mięśnie przypominają, że jeszcze wiele czasu upłynie, zanim będziemy tak wchodzić. Na razie musimy ćwiczyć. Trenować można na sztucznych ścianach czy choćby na zwykłych skałkach, zahaczając czekany w ich załomach. Jeśli brakuje kogoś do asekuracji, można bawić się w buldering, czyli chodzenie na czekanach po skałkach tuż przy ziemi (nie w górę, lecz w bok).

***

Zawody w ice climbingu pokazały nam, że to sport dla wszystkich - równie dobrze jak umięśnieni panowie radzą sobie filigranowe dziewczyny. Zresztą nie chodzi tu tylko o wyczyn, to przecież znakomita rekreacja na świeżym powietrzu, w bliskim kontakcie z naturą (można dotrzeć do miejsc, w których nie stanęła noga zwykłych śmiertelników). A do Valle di Daone warto przyjechać nawet dla samych widoków.

Daone znajduje się ok. 7 km od łączącej Trento z Brescią drogi nr 237 (zjazd w Lardaro). Od zjazdu z autostrady Brescia Est to ok. 85 km, od Trento 60. Dla zahartowanych Valle di Daone to świetne miejsce na zimowy biwak pod namiotami. Za 40 euro przenocujemy w miasteczku Breguzzo, kilka kilometrów przed doliną, w trzygwiazdkowym hotelu Carlone ( http://www.hotelcarlone.it ). W samej dolinie można poszukać kwater prywatnych. Przewodników zajmujących się ice climbingiem znajdziemy na: http://www.guidealpinetrentino.it ; polecam szkolenia u lorenzo: lorenzo.inzigneri@tin.it

W sieci

http://www.valledelchiese.tn.it

http://www.daoneicemaster.it

Więcej o: