Wielbłąd z Maroka

Jedną nogę ma krótszą i na pierwszy rzut oka wcale nie przypomina wielbłąda - nie ma garbu, za to imponująco szeroką szyję. Jest kruchy, bo zrobiony z niewypalonej gliny, i niepozorny. Mimo to zajmuje honorowe miejsce wśród figurek przywiezionych z innych części świata - jest pamiątką najcenniejszą, bo darowaną z serca.

W Maroku jak wszędzie, gdzie dotarła masowa turystyka, pełno jest naciągaczy, natrętnych przewodników i dzieci proszących o drobne. Nauczona złym doświadczeniem starałam się nie zauważać chłopca, który krok w krok chodził za mną po manufakturze garncarskiej w małej wiosce Tinfu w dolinie Drâa, gdzie zatrzymałam się w drodze z Marrakeszu na Saharę. Ledwie wysiadłam z samochodu, obskoczyły mnie dzieci, prosząc o długopisy i gumy do żucia. Na oblepione gliną podwórko trafiłam przypadkiem, starając się im umknąć. O mało nie wpadłam przy tym do rowu, z którego wybierano glinę. Za nim były stanowiska garncarzy. Siedzieli w kucki na klepisku, lepiąc naczynia, świeczniki, talerze - prawie identyczne, mimo że robione "na oko". Plątałam się wśród stosów wazonów i garnków, zaglądając w każdy kąt "manufaktury pod chmurką", a chłopczyk podążał za mną jak cień. Mężczyźni pracujący przy piecu do wypalania gliny próbowali go odgonić - bez skutku. Zniknął, gdy oglądałam gotowe już, kolorowo pomalowane naczynia, a wśród nich charakterystyczne talerze do tajine [czyt. tażin, marokański przysmak z mięsa i warzyw] ze stożkowatą, przypominającą piramidę przykrywką.

Poczułam, że coś ciągnie mnie za nogawkę spodni. Chłopiec stał tuż obok, ze spuszczoną głową. W wyciągniętej, jak mógł najwyżej, ręce trzymał glinianego wielbłąda. Ulepił go przed chwilą, bo figurka zapadała się pod dotykiem jego palców, a trzymał ją bardzo delikatnie. - To dla mnie? - zapytałam niepewna, czy mnie zrozumie. Kiwnął głową. Podał mi wielbłąda, po czym zawstydzony uciekł za róg. Zaskoczona, nie wiedziałam, co robić. Zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym się odwdzięczyć. Odnalazłam chłopca na sąsiednim podwórku. Stał pod ścianą, udając, że go tam wcale nie ma. Podałam mu długopis. Uśmiechnął się zadowolony, włożył długopis za ucho i tyle go widziałam...

Więcej o: