Ilekroć wspominam Gran Canarię, śliczne uliczki Agüimes, Teror i Las Palmas, urwiste klify i lazur oceanu zawsze schodzą na drugi plan. Najlepiej pamiętam... nasz hotel i jego wielki jak lotniczy hangar hol z kolorowym szkłem i marmurami, kaskadami i fontannami, lśniącymi posadzkami i serpentynami schodów. Zatrzymaliśmy się w Puerto de Mogán na skraju Costa Canaria - rozrywkowo-hotelowego zagłębia na południu wyspy. Są tu i piękne, piaszczyste plaże, i łagodny brzeg (Gran Canaria jest górzysta, skalista i nie z każdej strony łatwo dostępna, z 236 km linii brzegowej plaże zajmują 50). Przedsiębiorcy budowlani pojawili się Puerto de Mogán dopiero pod koniec lat 80. Miało to być nieduże, ekskluzywne kąpielisko dla zamożnych gości z własnymi jachtami - przeciwwaga sąsiednich megakurortów Maspalomas i Playa del Ingles. Ale chyba się do nich upodobni. Jego obrzeża już zamieniły się w wielki plac budowy. Miodowo-błękitny (góry i ocean) pejzaż szpecą betonowe słupy i stalowe zbrojenia. Hotelarze zabudowują nie tylko wąski pas płaskiego wybrzeża, ale też górskie zbocza!
Wieczorem idę na spacer do miasta. Szeroka promenada prowadzi na niewielką plażę z kilkoma rzędami niebieskich leżaków (kilka osób kontempluje księżyc). Tuż obok port rybacki i przystań. Przy kejach rewia jachtów - jest co podziwiać! Gdzieś tu musi być i Yellow Submarine - łódź podwodna, która kilka razy dziennie zabiera turystów do wraku fregaty leżącego na głębokości 20 m. Wraków i grot jest tu sporo, dzięki nim Puerto de Mogán stał się nurkowym centrum Gran Canarii. Do przystani przylega śliczna jak z obrazka dzielnica białych willi (większość do wynajęcia) z ukwieconymi uliczkami, licznymi kanałami i wygiętymi w łuk mostkami, zwana kanaryjską Wenecją.
Z Puerto de Mogán ruszamy na północ. Szosa pnie się w górę pomiędzy miedziano-brunatnymi pagórkami. Otwierają się przepaście i wąwozy, niebo zaczyna się chmurzyć. Przewodniki nazywają Gran Canarię kontynentem w miniaturze. Wulkaniczny łańcuch z najwyższym stożkiem Pico de las Nieves (1949 m) dzieli wyspę na dwie strefy: żyzną, zieloną północ (górska bariera zatrzymuje tam chmury i wilgoć) oraz suche, pustynne południe.
Pierwszy przystanek - miasteczko Agüimes. W 1487 r. królowa Kastylii Izabela Katolicka przekazała je Kościołowi w podzięce za zasługi w podboju Gran Canarii. Kluczymy po stromych, brukowanych uliczkach, ciasno zabudowanych domami z kamienia (kawałeczki ścian zostawia się nieotynkowane, by wyeksponować budulec). Wszystkie fasady są kolorowe. Najbardziej podoba mi się kremowa ściana z błękitnym obramowaniem i mosiężną, przekrzywioną latarenką. A te kamienne schodki i podmurówki - cudo! Od razu widać, że zegar bije tu wolniej. W zaułkach pusto, na skwerach i placach starsi panowie prowadzą niespieszne rozmowy, a w maleńkim muzeum historycznym wśród eksponatów przechadza się czarny kot.
Od 1988 r. w Agüimes odbywa się Festival del Sur (w tym roku w lipcu), na który zapraszane są teatry z Europy, Afryki i Ameryki Łacińskiej ( http://www.festivaldelsur.com ).
Równie piękne jest Teror. Legenda opowiada, że w 1481 r., trzy lata po zajęciu wyspy przez Hiszpanów, grupka pasterzy ujrzała na czubku sosny postać Matki Boskiej. Wieść o cudzie lotem błyskawicy obiegła wyspę. Koło sosny postawiono świątynię, wokół której zaczęła się budować hiszpańska arystokracja. Basilica de Nuestra Senora del Pino (Matki Boskiej Sosnowej), która dziś stoi w miejscu objawienia, pochodzi z 1760 r. Na ołtarzu pod srebrnym baldachimem XV-wieczna, drewniana rzeźba Matki Boskiej Sosnowej w haftowanej sukni. W 1914 r. papież Pius X obwołał ją patronką wyspy. Dobrze jest przyjechać do Teror we wrześniu, podczas jej święta albo w niedzielę, kiedy na Plaza del Pino odbywa się cotygodniowy targ. Na nim miejscowe specjały: pikantne kiełbaski chorizo , sery, chleb i słynne słodkości przyrządzane przez cysterki z tutejszego klasztoru.
W sąsiedztwie bazyliki znajduje się Plaza Dona Maria Teresa de Bolivar. Ten niewielki placyk z kamiennymi ławeczkami i fontanną nosi imię pierwszej żony Simóna Bolivara - bohatera wojen z Hiszpanią o niepodległość Ameryki Południowej (była kanaryjską szlachcianką, zaledwie rok po ślubie umarła na żółtą febrę).
Nie można przegapić Calle Real - reprezentacyjnej ulicy miasta i jej kolonialnych rezydencji (są i XVI-wieczne!) z kunsztownie rzeźbionymi balkonami z ciemnego drewna.
Warto też zajrzeć do Casa Museo de los Patrones de la Virgen - XVII-wiecznego domu z patio i drewnianym krużgankiem. Należy do arystokratycznej rodziny Manrique de Lara, która opiekuje się figurą Matki Boskiej Sosnowej. W pokojach można obejrzeć stare fotografie, obrazy, broń i meble, w stajniach kolekcję powozów, m.in. karocę Alfonsa XIII (król Hiszpanii do 1931 r.), a w garażu - zabytkową limuzynę Triumph Renown.
20 km dzieli Teror od Las Palmas. Wizytę w stolicy zaczynamy od najstarszej dzielnicy - Veguety. W czerwcu 1478 r., w miejscu, gdzie dziś stoi kościół San Antonio Abad, hiszpańscy żołnierze rozłożyli obozowisko. Dowódca kazał je ponoć otoczyć palisadą z palmowych pni i nazwał Real de Las Palmas.
Osadnicy z Europy, którzy zaczęli napływać w XVI w., nie mieli łatwego życia. Las Palmas było łakomym kąskiem dla korsarzy. W 1595 r. Francisowi Drake'owi nie udało się wprawdzie zdobyć miasta (co upamiętnia 6 października doroczny festyn), ale już cztery lata później złupił je holenderski pirat Pieter van der Does. Przez blisko 400 lat Las Palmas ograniczało się do okolonych murami dzielnic Vegueta i Triana, ale w połowie XIX w. dzięki zwolnieniu z opłat celnych stało się jednym z najruchliwszych portów atlantyckich. Od początku lat 60. XX w., kiedy na Gran Canarii pojawili się pierwsi turyści, Las Palmas ponadpięciokrotnie zwiększyło liczbę mieszkańców (dziś ma ich prawie 400 tys.).
Najsłynniejszym zabytkiem jest Casa de Colón - Dom Kolumba. Jeden z najstarszych budynków w mieście, dawna siedziba gubernatora, dziś muzeum. Krzysztof Kolumb prawdopodobnie zatrzymał się tu podczas pierwszego rejsu do Nowego Świata w 1492 r. (zdaniem niektórych historyków zawinął na sąsiednią wyspę Gomerę, gdzie mieszkała jego kochanka hrabina Beatriz de Bobadilla - słynna piękność, którą Izabela Katolicka z zazdrości zesłała na Kanary). W muzeum zobaczymy m.in. rekonstrukcję kajuty Kolumba z karaweli "Santa Maria", dziennik okrętowy z pierwszej podróży i mapę świata z 1500 r. narysowaną przez kartografa Juana de la Cosę, który towarzyszył żeglarzowi w wyprawach.
Lecąc na Lanzarote, spodziewałam się, że zobaczę błękitny ocean, palmy, wulkany i hotele (jak to na Kanarach), a nie dzieło sztuki. Wyspa miała dużo szczęścia - nie poddała się wszechobecnej na archipelagu komercjalizacji. Czuwał nad nią anioł stróż.
Cała wyspa jest plonem fenomenalnej wyobraźni jednego człowieka - Césara Manrique'a. Ten wszechstronny artysta (malarz, rzeźbiarz, architekt, aranżer przestrzeni, prekursor "sztuki totalnej") urodził się w 1919 r. w Arrecife. Po studiach w Akademii Sztuk Pięknych w Madrycie i trzyletnim pobycie w Nowym Jorku już jako uznany twórca wrócił na Lanzarote i resztę życia poświęcił ratowaniu jej dziedzictwa. "En Lanzarote está mi Verdad" ("Moja prawda jest na Lanzarote") - napisał w pamiętniku.
Naszą bazą wypadową jest Puerto del Carmen - największe wczasowisko na wyspie. Wzdłuż łukowatej nadmorskiej Avenida de las Playas ciągnie się kolonia restauracji, barów, klubów, dyskotek i sklepów. Po drugiej stronie biegnie promenada odgrodzona od oceanu niskim murkiem z grafitowej skały. Kamiennymi schodkami można stąd zejść prosto na plażę. Brązowy piasek znaczą gdzieniegdzie rumowiska czarnych, wulkanicznych skał i kępy palm. Co kilkadziesiąt metrów, w miejscach, gdzie widok na ocean jest wyjątkowo kuszący, napotykam ukwiecone zakole z drewnianą ławeczką. Są i wzorzyste chodniki z kolorowych kamyków.
Podobne dekoracyjne ścieżki zobaczyłam potem w Arrecife, stolicy wyspy. Oplatały XVIII-wieczną twierdzę Castillo de San Jose, a zaprojektował je César Manrique.
Niegdyś Arrecife było tylko nękanym przez piratów portem. By bronić się przed nimi, zaczęto wznosić zamki. W pierwszym z nich - Castillo de San Gabriel - dziś mieści się Muzeum Archeologiczne i Etnograficzne.
Bliźniaczą fortecę Castillo de San Jose, znaną też jako Fortaleza del Hambre (Forteca Głodu), król Karol III polecił zbudować nie tyle dla celów obronnych, ile żeby dać wyspiarzom pracę - majoreros (mieszkańcy Lanzarote) od dawna borykali się z suszą, głodem i skutkami katastrofalnego wybuchu wulkanu Timanfaya w latach 1730-36. W zrujnowanym, bazaltowym zamku z dwoma zgrabnymi wieżyczkami Manrique dostrzegł doskonałe miejsce na muzeum sztuki nowoczesnej. Pracami restauracyjnymi kierował osobiście. Zebrał kolekcję dzieł współczesnych artystów (Alechinsky, Beaudin, Millares, Dominguez, Orellana i in.), ofiarowując w zamian własne. Museo Internacional de Arte Contemporáneo otwarto w 1976 r.
Dziś Arrecife liczy 47 tys. mieszkańców. Jego stara część jest biało-niebieska, pełna zaułków o cudownej, malarskiej urodzie. Manrique wymyślił, że domy będą miały białe ściany i niebieskie (na wybrzeżu) albo zielone (w głębi wyspy) drzwi i okiennice. Większość majoreros podporządkowała się jego woli. Co dwa lata dostają z publicznej kasy farby na odmalowanie framug.
W Teguise (pierwsza stolica Lanzarote i najstarsze kanaryjskie miasto założone w 1418 r.) urzekły mnie parterowe domy o czystych, prostokątnych formach, białych ścianach i zielonych drzwiach i oknach. Architektoniczna monotonia wcale nie ujmuje mu urody, a przydaje czegoś, czego brak wielu miastom: prostoty, porządku i harmonii. Kościoły (wśród nich najstarszy - Iglesia de Nuestra Senora de Guadelupe z połowy XV w.), klasztory i pałace zbudowane z solidnej, bazaltowej skały przetrwały w znakomitym stanie i są dziś oczkiem w głowie wyspiarskich władz.
"Pierwszego września 1730 r. między 9 a 10 wieczorem ziemia nagle otworzyła się " - napisał w pamiętniku Andrés Lorenzo Curbelo, ksiądz z miasteczka Yaiza. Tak zaczyna się jego relacja o największej katastrofie, jaka dotknęła wyspę - wybuchu wulkanu Timanfaya. W pamiętniku czytam o drżeniu ziemi, błyskach i jęzorach ognia wydobywających się z kraterów, potokach lawy zalewających pola uprawne i osady, ciemnościach spowodowanych przez dym i popiół, hekatombie zwierząt padłych od trujących gazów Sprawozdanie urywa się w grudniu 1731 r., kiedy Curbelo wraz z parafianami ucieka na Gran Canarię.
Timanfaya toczyła lawę nieprzerwanie przez sześć lat. Zniszczyła żyzną i ludną część wyspy, a mieszkańców - rolników i hodowców bydła - pozbawiła źródeł utrzymania. W 1730 r. na Lanzarote żyło prawie 5 tys. ludzi, w ciągu sześciu feralnych lat wyemigrowała połowa.
Po katastrofie zostało olbrzymie pole lawy zwane malpais - wulkaniczna pustynia najeżona skałami i kraterami. W 1974 r. dzięki staraniom Manrique malpais stał się parkiem narodowym (5107 ha, maksymalna wysokość 540 m). Wulkanolodzy uważają, że w płytkich warstwach Ziemi wciąż stygną ogniska magmy. Na wzniesieniu Islote de Hilario w centrum parku można zobaczyć, jak suche gałązki wrzucone do kilkumetrowego dołu zaczynają płonąć, a woda wlana w szczelinę w ziemi po kilku sekundach strzela w niebo w postaci słupa świszczącej pary.
Przekształceniem Islote de Hilario w punkt widokowy (znany jako Montana del Fuego - Góra Ognia) zajął się César Manrique. Przeszklona, cylindryczna restauracja z bazaltowych bloków stanęła w 1970 r. W księżycowym pejzażu wygląda jak stacja kosmiczna. Nazywa się El Diablo - bardzo trafnie, bo w środku jest gorąco jak w piekle. Manrique nieprzypadkowo wybrał to miejsce. Na Górze Ognia już kilka centymetrów pod ziemią temperatura sięga nawet 250 st. C, a 12 m pod ziemią - 600. Kuchnia słynie z potraw gotowanych na żarze z wnętrza ziemi. Jest tu wulkaniczny grill - rodzaj szybu głębokiego na sześć metrów. Na ruszcie pieką się szaszłyki, steki i ryby. Zachwyciłam się też lampami w kształcie olbrzymich patelni.
Po obiedzie można wyruszyć autokarem na przejażdżkę po parku. Ruta de los Volcanes to 14 km szosy wijącej się wśród wulkanicznych pól. Władze parku, w obawie przed zniszczeniem delikatnego ekosystemu, zabroniły wychodzenia z autokaru. A więc za szybą, jak okiem sięgnąć, hektary skamieniałej lawy, kratery, wąwozy, nawisy zastygłe w pół drogi. Wyglądają jak zwały gruzu, jak wielkie pogorzelisko. Jest w tym pejzażu posępne, hipnotyzujące piękno - oczu oderwać nie można!
Na Lanzarote doliczono się 110 wulkanów, w parku narodowym jest ich 30. Timanfaya jest jedynym, który przejawia oznaki aktywności.
Wulkan Monte Corona (609 m) na północy wyspy ostatni raz wybuchł prawdopodobnie 3 tys. lat temu. Pod stygnącą powierzchnią lawy powstał ponad sześciokilometrowy tunel, a w nim - pod wpływem nagromadzonych gazów - groty i jaskinie. Wśród nich są Jameos del Agua (jameo znaczy jama, pieczara) - pierwsze totalne dzieło sztuki stworzone według pomysłu Césara Manrique'a przez jego przyjaciół Jesusa Soto i Luisa Moralesa.
Po kamiennych stopniach schodzę do Jameo Chico - jaskini o czarnych ścianach zaadaptowanej na restaurację z drewnianymi stolikami i pomarańczowymi siedzeniami. Za skalnym kontuarem - bar i rzędy butelek na drewnianych półkach umocowanych między skalnymi występami. Ściany Manrique pozostawił zupełnie surowe, by nie przygasić naturalnego piękna.
Niżej następna grota z płytkim jeziorkiem z morską wodą, w którym żyje unikalny gatunek maleńkich niczym paznokieć, ślepych krabów albinosów. W innej pieczarze jest sala koncertowa na 600 miejsc o świetnej akustyce.
I wreszcie Jameo Grande - otwarte, zalane słońcem zagłębienie w lawie. A w nim ogród z labiryntem ścieżek oraz basen z przekrzywioną palmą rzucającą cień na biało-błękitną nieckę. Zygzakowatymi schodkami można wspiąć się do Casa de los Volcanes - muzeum wulkanów.
W Jameos del Agua widać dbałość o każdy zakamarek i drobiazg. Manrique był mistrzem detalu. W dróżkach starannie ułożonych z kamyków, donicach na kwiaty wydrążonych w porowatej skale, mosiężnych klamkach w kształcie krabów, ażurowych kwietnikach ze stali zwieszających się z sufitu - wszędzie widać zamysł i rękę artysty.
Po Jameos del Agua pora na Mirador del Rio. Platforma wykuta w urwistej skale 479 m nad oceanem służyła niegdyś za stanowisko artyleryjskie. Manrique postawił na niej dwa półokrągłe budyneczki o obłych, pobielonych wnętrzach i wielkich niczym kinowe ekrany oknach. Kręte schodki prowadzą na taras z bajecznym widokiem na opalizujący ocean i pobliski archipelag Chinijo.
Gdzie, jeśli nie koło Guatizy, mógł powstać Jardin de Cactus (Kaktusowy Ogród)? W dawnych czasach miasteczko słynęło z wielkich plantacji kaktusowatej opuncji figowej. Na jej mięsistych liściach żeruje maleńki owad - koszenila. Jej wydzielina służyła do produkcji czerwonego barwnika o tej samej nazwie. Przemysł farbiarski był podstawą gospodarki wyspy przez ponad 100 lat. Upadł, kiedy wynaleziono sztuczne barwniki.
Manrique urządził ogród w olbrzymiej niecce, którą wykopali pod koniec XIX stulecia okoliczni rolnicy (wywozili z niej porowaty, wulkaniczny żwirek do przykrywania pól - kumulował wilgoć i zapobiegał wysychaniu ziemi). Otoczył ją opadającymi tarasowato murkami, a bramie nadał kształt wielkiego (8 m wysokości), najeżonego kolcami kaktusa. W ogrodzie rośnie blisko 1500 gatunków kaktusów o kształtach przyprawiających o zawrót głowy (wszystkie starannie opisane). Między nimi wiją się ułożone z kamiennych płytek dróżki, a nad wszystkim góruje pobielony wiatrak.
Dla entuzjastów "sztuki totalnej" dom Césara Manrique'a w Taro de Tahiche (dziś muzeum i siedziba fundacji jego imienia) jest niczym sanktuarium.
Powrót artysty na rodzinną wyspę zbiegł się z początkiem inwazji turystów na Kanary i chaotycznej zabudowy kurortów. Ale w wizji Manrique'a nie było miejsca na zbudowane bez pomysłu hotele, estakady, szpetne tablice reklamowe. Rozpoczął więc kampanię o ratowanie spuścizny Lanzarote. Propagował architekturę wtopioną w krajobraz, a zarazem zgodną z tradycją i potrzebami człowieka.
Niemiecki architekt Frei Otto nazwał Taro de Tahiche "rajską przestrzenią". Dwupoziomowy dom stoi na jęzorze skamieniałej lawy. Poziom dolny, podziemny, składa się z pięciu salonów urządzonych w olbrzymich, połączonych tunelami bańkach powietrza, które powstały w płynącej lawie. Góra to połączenie tradycji (patio, grube, kamienne mury pobielone wapnem) z nowoczesnością (otwarte przestrzenie, wielkie okna). Całość zajmuje 3 tys. m kw. W muzealnych salach znajdują się m.in. grafiki Picassa i Miró, a także obrazy, rzeźby i ceramika Manrique'a. Jest też kaktusowy ogród, basen, bar z przekąskami, sklepik z pamiątkami i książkami.
W 1993 r. Lanzarote została uznana za rezerwat biosfery UNESCO. Niestety, Manrique tego nie doczekał. Rok wcześniej zginął w wypadku samochodowym. Miał 73 lata.
Talasoterapia
- czyli leczenie morską wodą (reumatyzmu, bólów mięśni, chorób skóry itd.). Największy w Europie (7 tys. m kw.) i jeden z najnowocześniejszych na świecie ośrodków talasoterapii znajduje się w hotelu Gloria Palace w San Augustin: cztery baseny z morską wodą podgrzaną do 37 stopni (w tej temperaturze skóra najlepiej wchłania dobroczynne pierwiastki), kilkadziesiąt stacji hydromasażu, bicze wodne, łaźnie parowe, akupresura, okłady z alg, kąpiele w leczniczym błocie... Ceny od kilkunastu do kilkuset euro.
http://www.talasoterapiacanarias.com
Żeglarstwo
Łagodne temperatury przez cały rok, stałe wiatry i doskonała infrastruktura (2500 miejsc do cumowania łodzi wszelkiego typu) uczyniły z Gran Canarii jedno z najważniejszych centrów żeglarstwa na świecie. Zahacza o nią Prąd Kanaryjski, który płynie od Półwyspu Iberyjskiego do Wysp Zielonego Przylądka. Dzięki niemu stała się obowiązkowym przystankiem na trasach transatlantyckich.
Surfing
Najpopularniejszą plażą windsurfingową o międzynarodowej sławie jest Pozo Izquierdo - odbywają się tu mistrzostwa świata PWA (Professional Windsurfers Association). Ciepła woda i słońce przyciągają również surferów, m.in. w okolice Las Palmas (słynne zatoki Confital i Las Monjas, gdzie fale dochodzą nawet do 5 metrów).
Museo de Cetáceos de Canarias
Arcyciekawe muzeum waleni w Puerto Calero. Warto zwiedzić je z przewodniczką, która świetną angielszczyzną, z pasją i znajomością rzeczy opowiada o delfinach, fiszbinowcach i wielorybach. Można też obejrzeć piękny film o morskiej faunie Kanarów.
http://www.museodecetaceos.com
El Grifo i La Geria
Najsłynniejsze winnice Lanzarote. Majoreros , którym udało się przetrwać kataklizm z 1730 r., rychło odkryli niezwykłe właściwości wulkanicznego popiołu zwanego picón . Na tym porowatym żwirku świetnie przyjęła się winorośl, ponadto potrafi on wychwytywać i kumulować wilgoć niesioną przez pasaty (opadów prawie nie ma). Dla ochrony przed porywistym wiatrem winorośl uprawia się na tarasach albo w jamkach - tzw. gerias - osłoniętych kamiennymi murkami. W El Grifo (zał. w 1775 r.) prócz sklepu z winami jest też biblioteka z 3,5 tys. książek o winiarstwie i muzeum wina, a w nim m.in. drewniana prasa do wyciskania moszczu z 1870 r. Najsłynniejsze wino to Blanco Seco. W La Geria (zał. pod koniec XIX w.) można spróbować pysznej Malvasii.