Kiedyś było inaczej. Na święta się czekało, miasto nie wyglądało świątecznie już w listopadzie, a choinkę kupowało się w ostatniej chwili. Myślę, że wielu ludzi starszych i moich rówieśników z tęsknotą wspomina wyczekiwanie na ubogie, ale jakże prawdziwe święta. Tylko, że to już nie wróci, nie ma co na to liczyć.
Jedyne wyjście to jak najczęściej, kiedy tylko się da, pryskać od zgiełku reklam i migających choinek. Ja nie mam z tym wielkiego problemu. Od czasu, gdy mieszkam na wsi, wystarczy, że wyłączę telewizor i już jestem odcięty do świątecznej gorączki. Albo ruszam na zimową wycieczkę do lasu, najlepiej nad ranem lub o zmierzchu (o tej porze niech ruszają ci, którzy dany las znają jak własną kieszeń, by gdy nadejdą ciemności, łatwo się zgubić). Może być to Puszcza Białowieska, może być Kampinoska albo Lasek Bielański czy Las Kabacki (na szczęście tak się składa, że każde większe miasto, a mniejsze tym bardziej ma w pobliżu jakiś las).
Taka ucieczka ma naprawdę zbawcze działanie. W lesie nic nie miga, nie nuci, nie gwiżdże, nikt nie śpiewa "Cichej nocy" lub innego świątecznego przeboju. Nie musimy kupować, pakować i obdarowywać. Za to jest cicho (w lesie zimą zawsze jest cicho, nawet jeśli gdzieś kręcą się sikorki, czyżyki, gile lub jemiołuszki). Las nie jest kolorowy tak jak sklepowe wystawy. Jest pastelowy, szaro-czarno-biało-ciemnozielony. Godny i piękny. Uwielbiam las zimą, bo nic, ale to nic tak nie uspokaja. Śnieg skrzypi pod nogami, drzewa trzaskają na mrozie. Można urwać pęd świerka lub sosny, rozetrzeć i powąchać. Wtedy zrobi się nam Świątecznie przez duże "Ś". Słowo!
To świetna odtrutka na bezsensowną, komercyjną świąteczną gorączkę. Można ją pobierać samotnie, można też w towarzystwie. Im dłużej i częściej będziemy ją stosować, tym bardziej będą nas cieszyć święta, te prawdziwe, które zaczynają się 24 grudnia.