Mój kolega z chorzowskiego podwórka wyjechał, jak wielu Ślązaków, do Niemiec, gdzie ciężko pracował w Zagłębiu Ruhry. Na pierwsze w życiu wakacje pojechał do Normandii. Tam poznał Francuzkę - na ślub zaprosił pół Chorzowa. Dziewczyna byłą córką mera, cały antyczny hotelik był nasz, kilkudniowa impreza przeszła do historii Chorzowa i St. Omer.
Pewnie gdyby nie ten ślub, nigdy nie dowiedziałbym się, że północ Francji jest taka piękna. Jest tam parę miejsc, w których chce się żyć. I na takie trafiliśmy.
Prosto ze ślubu z namiotem w bagażniku pojechaliśmy w rejon Calais. Bajecznie szerokie plaże, kolorowe zachody słońca, kutry rybackie w zatoczkach i niespodzianka - bunkry na wydmach, pozostałość po II wojnie. Doskonałe do skakania z wysokich okien strzelniczych w głęboki nadmorski piach.
Urwiste klifowe wybrzeże przylądka Cap Blanc-Nez zauważyliśmy z drogi. Krótka jazda polną drogą, potem kawałek z namiotem na plecach i... jest! Przed nami bezkres Kanału La Manche otwierającego się na Ocean Atlantycki, pod nami dziesiątki metrów pionowego urwiska kończącego się hukiem fal walących o brzeg. I setki mew zdziwionych naszym towarzystwem. Rozbijamy się tak blisko urwiska, jak tylko rozsądek pozwala, przygotowujemy kolację z francuskim winem i serem, i zasiadamy w najpiękniejszym kinie świata. Niezwykłe kolory chmur, ptaki przecinające spokojnym lotem czerwień chowającego się w wodzie słońca, ostatni prom sunący do Dover. Niemal bezpośrednio pod nami, głęboko pod powierzchnią morza setki ludzi zamkniętych w dużych metalowych puszkach przesuwają się w wielkiej rurze do i z Anglii. Tunel pod Kanałem. Spokojnie pofalowana tafla morza w ogóle na to nie wskazywała.
Rano zeszliśmy na plażę, która powitała nas drobinkami kamyków niesionych porywistym wiatrem, uderzających z niezwykłą siłą w gołe nogi i twarz. Mimo to nie oparliśmy się spacerowi pod potężną ścianą klifu.
Na sąsiednim Cap Gris-Nez wybieram kolejny przystanek wyróżniony na mapie jako ciekawy: Etretat. To był strzał w dziesiątkę. Planowaliśmy jeden, dwa dni - zostaliśmy ponad tydzień. Hotelik z widokiem na morze, śniadanie na tarasie wychodzącym na nadbrzeżny bulwar, pusta plaża, piękna pogoda. I miasteczko uwielbiane i malowane przez Curbeta, Corota, Moneta, odwiedzane przez Guy de Maupassanta.
Etretat to otoczony z dwóch stron przez wysokie skały nadmorski kurort o wyjątkowym uroku. Położony jest na Alabastrowym Wybrzeżu, którego główną atrakcją są niewątpliwie Portes (Drzwi) i Aiguille (Igła) - wyrzeźbione przez morze niezwykłe formacje skalne. W czasie odpływów spacerowaliśmy po morskim dnie, przechodząc przez naturalne groty i przesmyki, które podczas przypływów znajdowały się pod wodą. Trzeba było tylko pamiętać, by na czas wrócić na ląd. Na szczęście dla spóźnialskich wśród skał zaznaczono miejsca, gdzie trzeba przeczekać przypływ. W Etretat ciekawy jest też XI-wieczny kościół i drewniana hala targowa. Nas jednak najbardziej przyciągała plaża i połowy małży o wschodzie słońca.
Tak się złożyło, że ta podróż po północnej Francji przeplatała się z historiami bliskich nam osób. Mój inny przyjaciel, który również wylądował w Niemczech, wyjechał potem z rodziną do Australii. W czasie, gdy my byliśmy nad La Manche, on był w Portsmouth w Anglii. Więc naszym kolejnym przystankiem został port Le Havre, do którego przybił prom z Bolkiem i jego synem na pokładzie. Cały dzień przesiedzieliśmy po drugiej stronie zatoki w starym porcie Honfleur pełnym galerii i przytulnych knajpek, wspominając dawne czasy.
Pognaliśmy dalej na zachód. Kolejne miejsce magiczne - góra i klasztor-forteca St. Michel. Wynurzona z wody prawie stumetrowa skała, a na niej średniowieczna twierdza z końca X w., jeden z cudów architektury. Dostać się można do niej tylko groblą wystającą ponad morze i wpływającą doń rzekę. W czasie odpływu wielu śmiałków spaceruje wokół klasztoru, choć podobno nie jest to bezpieczne. Z uwagi na swoje położenie forteca była nie do zdobycia. Jak mówi legenda, miastem opiekuje się św. Michał Archanioł, który ukazał się biskupowi Aubertowi, instruując go, jak zbudować twierdzę. Skutecznie - Anglicy na próżno podczas wojny stuletniej usiłowali podbić St. Michel.
Dzisiaj turyści angielscy (i nie tylko oni) są mile widziani w wąskich uliczkach prowadzących do górnej części klasztoru, pełnych kramów z pamiątkami, zacisznych knajpek i restauracji, gdzie smażą największe naleśniki, jakie widziałem w życiu. A najpiękniejsze jest to, że od stuleci St. Michel i widok z jego murów wyglądają tak samo. Spacerując po niezliczonych zakamarkach miasteczka i podziwiając piękną panoramę, cofamy się w czasie do zamierzchłego średniowiecza.
Celem naszej podróży jest Ocean Atlantycki. Ciekawym miejscem wydaje się półwysep Quiberon, więc jedziemy tam. Pogranicze Normandii i Bretanii usiane jest zamkami i fortecami, wzdłuż drogi wznoszą się dwory z muru pruskiego. Josselin. Średniowieczne miasteczko o kapitalnej architekturze, wspaniałej bazylice Notre Dame du Roncier. Z jej wieży (138 m) zaliczyliśmy za darmo olśniewający widok na srebrzyste dachy, stary rynek i sąsiadujący z nim potężny kamienny zamek, w którym znajduje się m.in. muzeum lalek z kolekcji hrabiny z rodu Rohan.
Josselin zbudowane na skalistym szczycie nad brzegiem rzeki Oust, po której leniwie płyną barki, zachowało dużo drewnianych domów z XV do XVIII w. Obiad w takim miejscu to rzecz godna polecenia.
W środku nocy dojeżdżamy do miejsca, gdzie przed nami już tylko woda. Ocean! Z samochodu wywabia nas jego szum. W absolutnych ciemnościach ostrożnie stąpamy po wystających z wody niewielkich ostrych skałach. Moczymy ręce i twarze, wdychamy jego zapach i ogrom. Śpimy w samochodzie z otwartymi oknami, do snu kołyszą nas fale. Budzimy się z nosem przed tablicą: "Ostrożnie! Miejsce niebezpieczne! Nie wchodzić!".
Ale co za widok! Jedziemy wzdłuż zachodniego wybrzeża Quiberon. Jest malowniczo i groźnie. Potężne fale rozbijają się o wysoki skalisty brzeg, wciskając się z hukiem w każdą szczelinę czy zatoczkę wydartą lądowi. Niemal nieustający wiatr goni drobinki wody głęboko w ląd. Rozbicie namiotu po tej stronie to szaleństwo. Objeżdżamy półwysep i znajdujemy zaciszny kemping z pięknym widokiem na małą miejscowość Carnac po wschodniej stronie.
Carnac (celtycki Karnag) to największe na świecie skupisko megalitów sprzed 6000 lat - kilka tysięcy menhirów na obszarze ok. 4 km. Najważniejszy zabytek prehistoryczny w Europie, starszy niż piramidy w Egipcie czy Stonehenge w Wielkiej Brytanii. Nieznane są powody wybudowania tych konstrukcji. Jedna z teorii mówi, że było to prehistoryczne obserwatorium astronomiczne, druga - stare cmentarzysko, jeszcze inna - kamienne posągi to zaklęci żołnierze mający odstraszać wrogów. Na Karnagu są dwa rodzaje formacji megalitycznych - menhiry i dolmeny. Menhiry to pojedyncze kamienie. Kolejna teoria mówi, że każdy z menhirów stoi na miejscu przecięcia się linii siatki magnetycznej Ziemi, koncentrując jej energię i łącząc ją z energią kosmiczną. Dolmeny to kilka kamieni ustawionych w formie "domku". Występuje w nich koncentracja energii, której można użyć również do leczenia. Zwiedziliśmy to miejsce, nabierając energii przed kolejnym etapem naszej podróży - wyprawą rowerową na pobliską Belle Ile, Piękną Wyspę.
Promem ze szczytu Quiberon dotarliśmy po ok. 45 minutach do le Palais, mieścinki portowej przechodzącej w swoich burzliwych dziejach (jak cała wyspa) z rąk do rąk. Ostatecznie Anglicy w 1761 r. przehandlowali ją za Minorkę. W porcie wita nas potężna cytadela wybudowana przez wielkiego konstruktora fortec Vaubana. W murach tej cytadeli ginie Portos, jeden z bohaterów "Trzech Muszkieterów" Aleksandra Dumasa. Stąd wniosek, że oprócz sławnych malarzy Moneta czy Matisse'a, znakomitej aktorki Sary Bernhardt, również Dumas bywał na Belle Ile.
Wsiedliśmy na rowery i przemierzyliśmy naprawdę piękną, a zarazem groźną od strony Cote Sauvage wyspę, pełną grot i szczelin, urwisk i zatoczek. A z drugiej strony przyjazną, sielską i anielską, poprzecinaną siatką dróżek, po których przyjemnie się pedałuje, wyszukując sympatyczne miejsca na posiłek z gwarantowanym pięknym widokiem na ocean.
Kilkudniowy pobyt na "naszym" kempingu zakończył tę część wypadu do północnej Francji. Wracamy do Paryża, odwiedzając kolejnego bliskiego nam emigranta. Zahaczyliśmy tylko o Bretanię, obiecując sobie, że jeszcze tu wrócimy i dotrzemy na "koniec świata", na Pointe du Raz.