Autorka: Monika Witkowska
Ogromny to kraj. Drugi co do wielkości w Afryce, siedem razy większy od Polski. Kiedyś ktoś poetycko porównał kształt Algierii do ustawionej na piaskach amfory, napełnianej przez wlewające się morze. Faktycznie, południe kraju to pustynia, północ to 1200 km brzegów Morza Śródziemnego.
Algierczycy zdają sobie sprawę, że atutem ich kraju nie są wcale ani zabytki, ani plaże (owszem, nie brak ich, ale przecież plaże mamy sporo bliżej). Głównym magnesem dla Europejczyków
jest i była Sahara. To, co oglądają turyści w sąsiedniej Tunezji w ramach standardowego jeepsafari, nie dorównuje nawet w małej części temu, co zobaczymy w Algierii. Tu właśnie jest prawdziwa pustynia. Zajmuje ona 85 proc. powierzchni kraju. Z samolotu wygląda jak wielka piaskownica.
Dla mnie punktem wypadowym do eksplorowania Sahary stało się miasteczko Timimun położone ok. 1300 km na południe od Algieru, praktycznie w samym środku kraju. Półtorej godziny lotu z nowoczesnej stolicy (samoloty są na szczęście tanie) i wysiadamy w innym świecie. Poraża ogrom przestrzeni. Pełna egzotyka - budynki z czerwonawej cegły, przypominające architekturę Mali lub Sudanu. Najbardziej ruchliwe miejsce to oczywiście bazar - świetne miejsce do obserwowania ludzi. Nawet moich kolegów z Algieru zaskakuje odmienność mieszkańców Sahary. Przeważają Berberowie ubrani w długie, białe dżalabije, w turbanach na głowach. Jest też trochę Tuaregów, choć więcej tych tzw. błękitnych ludzi można spotkać jeszcze bardziej na południe, przy granicy z Nigrem lub Mali.
Po Saharze najlepiej jeździć cat-catami, jak nazywa się w Algierii samochody terenowe. Ale do najciekawszych miejsc tak naprawdę normalny samochód też dojedzie. Drogi są całkiem znośne, za to utrudnieniem może być piasek. - Wy musicie odśnieżać drogi, my musimy je odpiaszczać - mówią miejscowi. Na dowód, że nie ma lekko, wysiadamy z samochodu i przez wydmy brniemy do ukrytej za nimi wioski. Problem w tym, że akurat rozpętała się burza piaskowa. Idę niemal po omacku, bo oczy wolę mieć zamknięte, wiatr chłoszcze piachem po twarzy, nawet w zębach mam pełno ziaren.
Jedna z rodzin zaprasza mnie do domu. Są ściany, dach, a na dachu - antena satelitarna. Nie ma podłogi, ani nawet dywanu. Po co, skoro jest piach. Gdy nadchodzi wieczór, rozkłada się dywaniki i można spać. Nie ma żadnych mebli, jedynie w rogu stoi... telewizor.
Przez szot, wielkie, wyschnięte słone jezioro jedziemy do następnej wioski, by zobaczyć górujący nad nią ksar, czyli rodzaj twierdzy. Widok z góry - fantastyczny. Teraz w ksarze już nikt nie mieszka, wszyscy przenieśli się do zabudowań na dole. Przy niewielkim meczecie słyszę zbiorowe dukanie. To medresa, islamska szkoła, w której akurat trwa lekcja. Dzieciaki uczą się pisać wersety Koranu: siedząc na piasku, patyczkiem maczanym w kałamarzu z zapałem skrobią arabskie litery.
Przerwę obiadową robimy w oazie, w cieniu palm. Kilkunastoletni Ahmed przynosi złapaną iguanę - jaszczur ma ponad pół metra długości, jeszcze żyje, ale najprawdopodobniej wkrótce skończy w garnku. My tymczasem zajadamy się słodkimi daktylami popijanymi zimnym mlekiem. Potem pora na właściwe danie - kawały koziego mięsa w sosie i doskonały kuskus. Na deser obowiązkowa herbata miętowa, mocna i bardzo słodka, a do tego prażone orzeszki ziemne.
Kolejny przystanek to grota Ighzer. Miło wejść do mrocznego, chłodnego wnętrza, gdy na zewnątrz temperatura przekracza 40 stopni. Przy wyjściu dopadają mnie handlarze. Wprawdzie zarzekam się, że nic nie chcę kupować, ale po chwili jednak decyduję się na typową saharyjską pamiątkę - różę pustyni. Przedziwny skalny wytwór to kryształy gipsu oblepione ziarnami piasku, faktycznie przypominające delikatne kwietne płatki. Ceny są tak atrakcyjne, że Zaraz potem dokupuję jeszcze koszyk wyplatany z liści palmowych i berberyjskie ozdóbki z kolorowych koralików.
Zachód słońca na pustyni to niezapomniane przeżycie. Podobnie jak noc - na morzu piachu, pod rozgwieżdżoną Mleczną Drogą. Alternatywy proponowane turystom są różne - od spartańskiego biwakowania pod gołym niebem, po hotele, w których możemy spędzić romantyczny wieczór na tarasie,ze szklaneczką niezłego algierskiego wina rozkoszując się widokiem pustyni. Jeśli będziemy mieć szczęście, może uda nam się zobaczyć lokalny folklor, miejscowa ludność bardzo lubi śpiewać i tańczyć przy wtórze rytmicznych melodii. Ciekawe są instrumenty - podstawę orkiestry stanowią bębenki derbuka i kołatki, ale powszechne jest też uderzanie kamieniem o kamień.
Zazwyczaj wizytę w Algierii rozpoczyna się od stolicy. Dobrze, by jej na tym mieście nie zakończyć, bo absolutnie nie oddaje ono charakteru kraju. Większość turystów spędza tu zaledwie jeden dzień, traktując Algier jako przystanek w drodze na pustynię.
Nie da się zaprzeczyć, że Algier jest ładnie położony - na wzgórzach, nad zatoką - ale niestety zatracił swój orientalny urok. Winni są temu Francuzi - po tym jak w 1830 roku podbili Algier, zaczęli wyburzać starą medinę, Azastępując ją siatką szerokich, zabudowanych w stylu europejskim ulic. Meczety zamieniano wówczas na kościoły - przykładem może być Wielki Meczet, który stał się katedrą św. Filipa.
Najlepszy widok na miasto mamy spod pomnika Rewolucji wzniesionego na jednym ze wzgórz. Monument odsłonięto w 1982 roku z okazji 20. rocznicy wyzwolenia się spod trwającej 132 lata francuskiej dominacji. Autorem projektu był Polak. Pomnik ma formę trzech betonowych niby-liści palmowych, reprezentujących rewolucję kulturalną, rolniczą i przemysłową, a złączonych betonową kopułą symbolizującą islam. W pobliskim parku ruch - spacerujące rodziny, placyk, na którym młodzi chłopcy dają taneczne popisy. Jestem tu w towarzystwie pana Kuriego, studiującego niegdyś w Polsce Algierczyka, oraz Elżbiety - jego żony pochodzącej z okolic Kielc. Takich par, bardzo udanych zresztą związków, jest w Algierze całkiem sporo.
Siedzimy w kafejce i rozmawiamy o życiu w tym egzotycznym dla Polaków kraju, o zakorzenionych wśród Polaków mitach (nieuzasadnionych!) dotyczących krajów arabskich. Pani Elżbieta Algierię polubiła - mogła zresztą w każdej chwili wyjechać, ale nawet w czasach najgorszego terroru tego nie uczyniła. Obok nas siedzą dwie młode dziewczyny - jedna w dżinsach, obcisłej bluzeczce i modnej fryzurze, druga - w tradycyjnym haiku, w chustce na głowie. Mieszkańcy Algieru to zupełnie inni ludzie niż ci, którzy żyją na Saharze. Wiele osób śmiało można wziąć za Europejczyków, zwłaszcza Kabyli, wśród których nie brak białych, niebieskookich przystojniaków. Algierczycy to mozaika ras, przy czym nie każdy Algierczyk jest Arabem.
Dwa główne place Algieru to Place des Martyrs oraz Place Grande Poste, przy którym - jak z nazwy można się domyślić - stoi Poczta Główna. Teren między nimi zajmuje kazba - jedno z tych nielicznych miejsc, w których czas jakby się zatrzymał. Kazba to inny świat. Turystom niechętnie poleca się t dzielnicę, uważając ją za niezbyt bezpieczną. Ponoć to tu właśnie była kolebka algierskiego terroryzmu. Ale bez zobaczenia kazby nie można powiedzieć, że poznało się Algier. Na pewno jednak lepiej nie wybierać się tu samotnie i na pewno nie po zmroku.
Atmosfera kazby faktycznie jest specyficzna. Wąskie uliczki tworzą labirynt wśród ścian kamienic. Nieba prawie nie widać - niewielkie prześwity zasłania susząca się między domami bielizna. Wyraźnie jestem tu intruzem. Siedzący na ulicy mężczyźni przypatrują mi się ze zdziwieniem, tym bardziej, że nie miałam wyboru - zjawiłam się tu w pojedynkę. Czuję się jak w najgorszym miejscu warszawskiej Pragi. Na szczęście poznaję Mahometa - od razu robi mi się raźniej. Chłopak przegania dzieciarnię, przez zaśmiecone podwórka prowadzi mnie do swoich kumpli grających wśród gruzu w piłkę. Algierczycy kochają futbol. Boiskiem może być dowolne miejsce - choćby i plac przy głównym dworcu kolejowym, między torami a ruchliwą szosą.
Najgęściej zaludniony (zamieszkały przez 95 proc. ludności) jest oczywiście pas nadmorski, wzdłuż którego ciągną się dwa biegnące równolegle pasma Atlasu. W niektórych miejscach, w górach, zimą można nawet jeździć na nartach! Inna sprawa, że najwyższe szczyty znajdują się w południowo-wschodnim zakątku kraju, w regionie Hoggar - tamtejsza kulminacja to 2918 metrów n.p.m. Ale wracając do wybrzeża - największe miasta to zarazem porty - poza Algierem np. znany z powieści Camusa pt. "Dżuma" - Oran.
Już w XII wieku p.n.e. istniały na wybrzeżu Algierii osady handlowe zakładane przez Fenicjan. Jednak największy ich rozwój zapewniły czasy panowania rzymskiego. Arabowie przyszli tutaj dopiero w VII wieku (n.e.). Od XV wieku algierskie porty słynęły jako bazy wypadowe piratów nękających żeglugę na Morzu Śródziemnym.
Zastanawiam się nad pomysłem jakiejś wycieczki. - Na wschód, w tereny górskie lepiej nie jedź - uprzedzają Algierczycy. Potwierdzają to nagłówki gazet - 27 osób zabitych! To jak w końcu z tym bezpieczeństwem? - pytam. - Ogólnie jest bezpiecznie, ci zostali zabici w walkach z policją rozpętanych po demonstracjach - padają wyjaśnienia. To tak jak w wielu innych krajach - lokalne problemy, o których zresztą miejscowi nas uprzedzą, rzucają niekorzystne światło na cały kraj, także na zupełnie bezpieczne regiony. Podobne doświadczenia miałam w Libanie, wschodniej Turcji, w Gruzji... Zresztą ambasador Algierii w Polsce też mnie uprzedzał: kraj jest zasadniczo bezpieczny, ale na północy są miejsca, gdzie lepiej nie jeździć. Na pewno trzeba unikać podróży nocnych i nie jeździć w pojedynkę. Na pewno możemy czuć się bezpiecznie w Algierze i na Saharze - twierdzi Ambasador. Ponoć nawet w najbardziej niespokojnych momentach fundamentalistycznego terroru na Saharę turyści przyjeżdżali, bo na szczęście na głębokiej pustyni ważniejsze od polityki są np. zbiory daktyli i ceny wielbłądów.
Ostatecznie jadę do Tipazy. To tylko 70 km na zachód od Algieru. Atrakcją są tu rzymskie ruiny. Rozległy park archeologiczny obejmuje m.in. pozostałości amfiteatru, kolumny wzdłuż głównej ulicy, są też resztki łaźni, bazyliki, antyczna nekropolia, wreszcie - dzielnica mieszkalna z dobrze zachowanymi mozaikami na podłogach dawnych willi. Nie spodziewałam się tak imponujących wykopalisk w tym kraju. A nie jest to przecież jedyne miejsce, w którym możemy zobaczyć starożytne obiekty. Chlubą Algierii są też malowidła naskalne z okresu paleolitu i neolitu wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ale dla nich znowu - musimy wrócić na Saharę. Jednym słowem jak Algieria to głównie Sahara.